Logo Przewdonik Katolicki

Profanacja czy prowokacja?

Monika Białkowska i ks. Henryk Seweryniak
fot. Agnieszka Robakowska/ Robert Woźniak

Przy profanacji wykorzystuje się najświętszą rzecz do celu innego niż to, czym ona jest, do czegoś z nią absolutnie sprzecznego. Odziera się ją ze świętości i przeznacza do spraw niegodnych.

Monika Białkowska: Na Podkarpaciu młoda kobieta, po przyjęciu Komunii św. wypluła ją i schowała do torebki. W Indiach ktoś włamał się do kościoła po to tylko, żeby rozsypać hostie na podłodze. We Francji mamy już pewnie kilkadziesiąt sprofanowanych kościołów. W Koninie włamywacz w samej bieliźnie zrobił dziwaczny spektakl przed kamerami monitoringu. W Beskidach mężczyzna zniszczył farbą i porozbijał kapliczki oraz krzyż. W Końskich na murze kościoła ktoś wymalował swastykę. To tylko wiadomości z ostatnich dwóch miesięcy.
Wcześniej była u nas historia z chłopcem, do którego wezwano policję, bo wypluł przyjętą Komunię, innym razem historia z tęczą wpisaną w aureolę Matki Bożej Częstochowskiej czy też – kto to jeszcze pamięta? – słynna rzeźba Jana Pawła II przygniecionego ogromnym kamieniem. Oburzenie zawsze było mniej więcej takie samo. Ale czy słusznie? Profanacja i prowokacja to przecież nie jest to samo.
 
Ks. Henryk Seweryniak: Zacznijmy od tego, że mnożenie się tego rodzaju sytuacji jest czymś bolesnym, strasznym... I to niekoniecznie dlatego, że rani nasze uczucia religijne. Boli, bo dowodzi, że wzrasta liczba osób niewrażliwych religijnie, nieczujących tego, co święte. Ale rzeczywiście rozróżniać trzeba.
Jeśli chodzi o profanację Najświętszego Sakramentu, prawnicy kościelni, czyli kanoniści, mają tę kwestię uporządkowaną. Pierwszą formą – jak mówią – popełnienia tego przestępstwa jest abductio, czyli wyniesienie konsekrowanej Hostii z miejsca jej prawdziwego czy to przechowywania, czy też złożenia. Chodzi więc o jej kradzież z tabernakulum, z monstrancji, z puszki albo wyjęcie z ust po przyjęciu Komunii św. Drugą formą jest retentio, czyli zatrzymywanie Najświętszego Sakramentu przy sobie albo w jakimkolwiek innym miejscu – i to zatrzymanie nie jest chwilowe, ale trwa jakiś czas. I trzecia wreszcie forma to abiectio, czyli porzucenie, rozrzucenie, ale i lekceważenie, deprecjonowanie. Może to więc dotyczyć nie tylko fizycznych zachowań, ale również pogardy czy obelg. I kara, jaką Kościół za takie akty przewiduje, jest jednoznaczna: w przypadku profanacji Najświętszego Sakramentu jest to ekskomunika latae sententiae, czyli zaciągana automatycznie w momencie popełniania czynu.
 
MB: Ten, kto ów czyn popełnia, automatycznie stawia siebie poza wspólnotą Kościoła. Ale też uznajemy, że dzieje się tak wówczas, kiedy sprawca ma skończone osiemnaście lat, pełną świadomość tego, co robi, wie, że to jest karalne i nikt go do tego nie zmusił. Jeśli ktoś jest za młody albo nie do końca wie, co zrobił, wtedy popełnia ciężki grzech, ale nie podlega karom. Pozostaje tylko pytanie, jak reagować: bo nie każdy grzech należy przecież do porządku prawnego i do każdego grzechu ksiądz wzywa policję…
 
HS: To rzeczywiście jest ciekawe pytanie. Mieliśmy jakiś czas temu do czynienia z dziewczyną, która po przyjęciu Komunii wyjęła ją z ust i włożyła do książeczki, tak jak czasem ludzie zabierają z kościoła popiół w Środę Popielcową dla kogoś bliskiego. Ona z jakichś przyczyn chciała sama zanieść Komunię św. choremu. Trwa Msza, jak się zachować?
 
MB: Na pewno zatrzymać: po to, żeby najpierw porozmawiać i uświadomić, co się stało i jakie to ma konsekwencje, a niekoniecznie od razu aresztować. Ale wyszliśmy jeszcze od czegoś innego i zostawmy na chwilę Najświętszy Sakrament, bo tu każde jego naruszenie będzie niewątpliwie profanacją.
Zaczynaliśmy mówić również o prowokacji. Próbowałam na swój użytek jakoś precyzyjnie rozdzielić te dwa pojęcia: przecież nie każda prowokacja jest od razu profanacją. Pamiętam moje autentyczne zdziwienie na protesty, jakie wybuchły po słynnej wystawie, na której znalazła się postać Jana Pawła II przygniecionego meteorytem. Widzenie w tym symbolu upadku Kościoła było dla mnie pozbawione głębszej refleksji. A przecież można było wyczytać z tego również myśl o papieżu, który mimo wielkości ciężaru swojej posługi, mimo tylu grzechów swoich owieczek, nie wypuszcza krzyża z rąk, nie upada do końca, który znajduje siłę, choć nie powinien już jej mieć. Niezniszczony, jak Jezus upadający pod krzyżem. Czy Jezus leżący na ziemi, przygnieciony ciężarem obrzydliwego symbolu upokorzenia, był zgorszeniem? Pewnie tak – dla faryzeuszów tak. Ale nie do nich mamy się porównywać!
 
HS: Tu już rzeczywiście nie chodzi o Najświętszy Sakrament, w którym Jezus po prostu jest – ale o pewne symbole czy wizerunki Jezusa i tego, co do Niego należy. W takich przypadkach powinniśmy być ostrożni i pytać siebie, czy w swojej wielkiej pobożności nie dokonujemy czasem profanacji, ośmieszając Go na kiczowatych obrazkach, uwłaczających dobremu smakowi, albo traktując jako zwykłą ozdobę, zapominając o najgłębszym sensie krzyża. Lata temu Hamilton [od red. Jan Zbigniew Słojewski] pisał w ówczesnej „Polityce” o „maleńkiej, złotej szubienicy”, pod tym tytułem ukazał się też zbiór jego felietonów. Wielu było oburzonych, kiedy pytał, czy zdajemy sobie sprawę z tego, że ta złota ozdoba, którą nosimy na szyi, na piersiach, to jest szubienica, czy czujemy jej ciężar. Czy to była profanacja? Moim zdaniem to właśnie była prowokacja. Przyzywająca myślenie, domagająca się refleksji. Albo kiedy Marilyn Manson mówi, że symbol martwego człowieka wiszącego na drzewie stał się najbardziej dochodowym znakiem towarowym wszech czasów… Ostrzeżenie? Oskarżenie?
 
MB: To może być niesprawiedliwe oskarżenie – ale w tej myśli przecież coś jest!
 
HS: Oczywiście, że jest. Ona zmusza nas do zastanowienia się, czy aby nie za bardzo skomercjalizowaliśmy krzyż, czy nam nie spowszedniał, nie zobojętniał. To pytanie do naszego rachunku sumienia.
 
MB: Dalej jednak próbuję to uporządkować. Kiedy Nergal podpala Biblię, uderza bezpośrednio w coś, co jest święte. Ale kiedy ktoś drukuje obraz Matki Bożej z tęczową aureolą, to boję się, że łatwo możemy to nadinterpretować. Widzimy: „tęcza”, więc myślimy: „atakują nas!”. A może nie atakują? Może mówią: „My też chcemy się w tym zmieścić”? „To też jest nasza Matka”? Bo czy nie jest…?
 
HS: No, to jest jednak pytanie o powód takich demonstracji, o kontekst, w jakim się taki obraz umieszcza. Kontekst był wtedy prowokacyjny, bliski profanacji. Ale „duszpastersko myśląc”, może znowu trzeba rozróżniać, szukać najpierw dobra. Bo to jest tak: kiedy przychodzi do mnie osoba homoseksualna i chce się wyspowiadać, to spowiadam ją jak każdą inną, zachęcam do pracy nad sobą i daję pokutę. W innym przypadku ktoś taki będzie czuł się odepchnięty. Szukam jednak dalej tych granic między profanacją i prowokacją. Bo może to jest tak, że przy profanacji wykorzystuje się najświętszą rzecz do celu innego niż to, czym ona jest, do czegoś z nią absolutnie sprzecznego. Odziera się ją ze świętości i przeznacza do spraw niegodnych.
 
MB: A prowokacja nie odziera, tylko wyprowadza z kolein łatwego, oczywistego postrzegania świętości? I jest wyzwaniem także dla tego, kto prowokuje? Może tak…? To może być dla nas inspirujące, może być bolesne, może się otrzeć o profanację, może nawet stać się profanacją. Ten, kto się do niej odwołuje, musi o tym pamiętać. Sięganie po nią wymaga dużej wrażliwości, a nie tylko samej odwagi czy potrzeby powiedzenia nowych treści. Inaczej będzie ranić.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki