Logo Przewdonik Katolicki

Alimenty: niespłacona odpowiedzialność

Piotr Wójcik
fot. Agnieszka Sozańska

Choć ściągalność alimentów się wyraźnie poprawiła, dług alimentacyjny w Polsce sięga już 12 miliardów złotych. Niestety, nadal istnieje częściowe przyzwolenie społeczne na uchylanie się od tego obowiązku.

Alimenty to jeden z tych tematów, który jest na marginesie debaty publicznej. Najpewniej wcale nie dlatego, że jest mało medialny lub nie interesuje on odbiorców. Po prostu jest to kwestia, która wciąż wprawia w pewien dyskomfort zarówno dziennikarzy, którzy powinni się nim zajmować, jak i odbiorców, dla których przygotowuje się treści medialne. Wciąż wielu z nas podskórnie uważa, że zobowiązania alimentacyjne to sprawa prywatna matki i ojca dziecka. Co ma pewne podstawy – w końcu to temat dotykający kwestii intymnych, takich jak rozpad relacji uczuciowej.
Jednak wbrew pozorom temat alimentów to kwestia publiczna – i to jak mało która. Wszak dotyczy brania odpowiedzialności za najmłodszych członków naszego społeczeństwa. Gdy tysiące rodziców – głównie płci męskiej – uchyla się od tego obowiązku, cierpią na tym dziesiątki tysięcy obywateli – zarówno same dzieci, jak i ci, którzy się nimi zajmują. Gdy osoba publiczna, szczególnie piastująca wysokie stanowiska, nie wykonuje swoich obowiązków w tym zakresie, społeczeństwo ma o tym prawo wiedzieć. W końcu najprawdopodobniej także w innych sprawach nie jest godna zaufania.
Inaczej mówiąc, temat alimentów oraz długów alimentacyjnych to sprawa dotycząca samej istoty sprawiedliwości. A o dokonującej się dzień w dzień niesprawiedliwości należy dyskutować publicznie – dyskusja ta powinna się odbywać w głównym nurcie, a nie na eksperckich stronach gazet.
 
Droga przez mękę
Warto zacząć od początku, czyli samej procedury przyznawania alimentów, która już potrafi być mało komfortowa. Osoba, która na co dzień zajmuje się dzieckiem, musi złożyć pozew w Sądzie Rejonowym właściwym dla miejsca zamieszkania dziecka lub pozwanego (w przypadku małżeństw decyzja o alimentach zapada na rozprawie rozwodowej). Musi w tym celu wypełnić odpowiednie papiery, nie zapominając o całej masie formalnych wymogów, takich jak wpisanie konkretnej kwoty powództwa, którą stanowi roczna suma oczekiwanych alimentów miesięcznych, czy zawnioskowanie o natychmiastową wykonalność. Sama sprawa także będzie trwać – wszak pozwany niekoniecznie musi się zgodzić na oczekiwaną kwotę. Trzeba przeprowadzić postępowanie określające możliwości finansowe pozwanego, co oczywiście odsunie otrzymanie środków na utrzymanie dziecka w czasie. Zwykle trwa to kilka miesięcy.
Widząc, że problemy z alimentami w Polsce zaczynają się już na starcie, Ministerstwo Sprawiedliwości w ubiegłym roku zaproponowało nowe rozwiązanie, znane chociażby z Niemiec. Mowa o alimentach natychmiastowych, które przyznawane byłyby na podstawie ogólnych przesłanek – ich wysokość powiązana byłaby z płacą minimalną oraz liczbą dzieci. Po złożeniu do sądu wniosku o przeprowadzenie sprawy w trybie nakazowo-alimentacyjnym, sąd miałby obowiązek wydać decyzję w ciągu maksymalnie 14 dni. Otrzymany w ten sposób nakaz zapłaty miałby rygor natychmiastowej wykonalności, a więc nie opóźniłyby go ewentualne działania odwoławcze pozwanego. Równie ważne jest, że otrzymanie alimentów w trybie natychmiastowym nie zamykałoby drogi o ubieganie się o wyższe należności w tradycyjnym postępowaniu sądowym. Jeśli więc matka oczekiwałaby od ojca dziecka wyższych należności z powodu jego dobrej sytuacji materialnej, mogłaby najpierw zgłosić się po tymczasowe alimenty natychmiastowe, by mieć środki na bieżące wydatki, a potem spokojnie ubiegać się o wyższe świadczenia.
Niestety, nieprzypadkowo powyższy akapit został napisany w trybie przypuszczającym. Te bardzo dobre rozwiązania finalnie nie weszły w życie, gdyż Sejm ubiegłej kadencji… nie zdążył dokończyć jego procedowania. Projekt ustawy wpłynął z ministerstwa do Sejmu 27 lutego 2019 r., a pierwsze jego czytanie odbyło się dopiero 30 kwietnia. Następnie został skierowany do odpowiedniej komisji, która wydała decyzję dopiero 2 lipca 2019 r., wzywając w niej Sejm do przyjęcia ustawy. Niestety, miesiąc później rozpoczynały się sejmowe „wakacje”, a po nich gorący okres kampanii wyborczej, więc zabrakło czasu na jego przegłosowanie. Projekt przepadł wraz z końcem kadencji.
W tej kadencji prace nad projektem zostały wznowione, a Ministerstwo Sprawiedliwości zapowiada, że rozwiązania te na pewno wejdą w życie.
 
Społeczny imposybilizm
W postępowaniu alimentacyjnym wysokość świadczeń jest orzekana na podstawie sytuacji majątkowej pozwanego rodzica. Mowa nie tylko o wysokości dochodów, ale o ogólnej sytuacji materialnej – czyli też składnikach majątku, innych zobowiązaniach, oszczędnościach itd. Nawet gdy sąd uzna kwotę roszczenia, nie ma jednak pewności, że pozwana strona zechce się do niego zastosować.
Niestety, unikanie obowiązku alimentacyjnego jest w Polsce praktyką, nie bójmy się słów, powszechną. W Krajowym Rejestrze Długów widnieje ponad 301 tys. rodziców, którzy nie spłacają alimentów. To liczba porównywalna z liczbą mieszkańców Katowic. Wśród nich jest aż 284 tys. mężczyzn i tylko 17 tys. kobiet. Od połowy 2018 r. ich liczba spadła – było ich wtedy 313 tys. – jednak równocześnie wzrosła kwota zsumowanych zobowiązań alimentacyjnych. Obecnie niesubordynowani rodzice zalegają już z kwotą 12,3 mld złotych. Taka kwota powinna trafić do dzieci w Polsce, ale nie trafiła. To mniej więcej połowa rocznego kosztu programu „Rodzina 500 plus” w jego wcześniejszej wersji (tzn. od drugiego dziecka).
Warto też przypomnieć, że do 2018 r. liczba dłużników alimentacyjnych systematycznie rosła – przykładowo tylko w pierwszym półroczu 2018 wzrosła ona o 3 procent. A przecież mówimy o okresie, w którym bardzo wyraźnie rosły płace, a bezrobocie było już na rekordowo niskim poziomie.
Dlaczego tak się działo? Być może również dlatego, że wciąż istniało pewne społeczne przyzwolenie na uchylanie się do tego obowiązku. W 2017 r. Krajowa Rada Komornicza wspólnie z Krajowym Rejestrem Długów przygotowały badanie dotyczące społecznej percepcji wobec problemu zalegania z alimentami. Zapytano m.in. kilkaset osób znających dobrze przynajmniej jednego dłużnika alimentacyjnego, czy według nich dłużnik robi to z uzasadnionych powodów. Owszem, 74 proc. uznało, że nie widzi uzasadnienia dla tego czynu. Przy tym jednak 15 proc. uznało, że tak, a kolejne 11 proc. nie miało zdania. W większości przypadków akceptacja zalegania z alimentami wynikała z braku pracy dłużnika. Pytanie jednak, czy to na pewno uzasadniony powód? W Polsce od kilku lat z powodzeniem pracują nawet obcokrajowcy niepotrafiący powiedzieć za wiele w naszym języku, więc Polacy mający dzieci na utrzymaniu tym bardziej powinni znaleźć sobie cokolwiek.
Jednak dużo bardziej przykre były wyniki dotyczące odpowiedzi na pytanie, czy samemu próbowano przemówić dłużnikowi alimentacyjnemu do rozsądku. Aż 40 proc. pytanych stwierdziło, że nigdy. Skąd w Polakach taka awersja do reagowania na ten rodzaj ewidentnej niesprawiedliwości? Aż jedna trzecia pytanych odpowiedziała, że nie chce się wtrącać w nie swoje sprawy – była to zdecydowanie najbardziej popularna odpowiedź. Wśród innych powodów znajdowały się m.in. obawa o popsucie relacji z delikwentem oraz przekonanie o nieskuteczności takiej interwencji.
 
Ściągalność w górę
Na szczęście Sejm poprzedniej kadencji zdążył wprowadzić inne zmiany dotyczące alimentów w Polsce. 31 maja 2017 r. weszła w życie nowelizacja kodeksu karnego, która zdecydowanie usprawniła egzekwowanie długów alimentacyjnych. Chodziło o stosunkowo prostą zmianę, dotyczącą odpowiedzialności karnej dłużników alimentacyjnych. Wcześniej dłużnik odpowiadał karnie dopiero wtedy, gdy uchylał się od obowiązku uporczywie. „Sprytni” dłużnicy wpłacali więc co jakiś czas niewielkie kwoty alimentów, dzięki czemu mogli przed sądem wykazać, że nie uchylają się od swojego obowiązku nagminnie – wtedy gdy mogą, to płacą. Jak się można domyślić, była to powszechna forma omijania obowiązku alimentacyjnego.
Zmiana Kodeksu karnego, o której mowa, zdecydowanie rozszerzyła grupę osób, które odpowiadają karnie za długi alimentacyjne – z więzieniem włącznie. Obecnie wystarczy już, że suma długu alimentacyjnego przekroczy wartość zasądzonych alimentów za trzy miesiące. To sprawiło, że dłużnicy alimentacyjni zaczęli dużo bardziej ochoczo współpracować z organami egzekucyjnymi lub sami spłacać swoje długi.
We wrześniu ubiegłego roku „Dziennik Gazeta Prawna” poinformował, że wskaźnik zwrotów należności alimentacyjnych w 2019 r. sięgnął 39 proc. Może to się wydawać niewiele – to przecież nadal mniej niż połowa. Jednak spoglądając na lata wcześniejsze, ten odsetek już robi wrażenie. W latach 2009–2015 odzyskiwanych było jedynie 13 proc. niezapłaconych świadczeń. W 2016 r. skuteczność egzekucji alimentów wzrosła do 20 proc., a w 2017 r., w którym zaczęła już obowiązywać wyżej opisana nowelizacja, po raz pierwszy przebito barierę 30 procent. „DGP” przytoczył także niezwykle znamienny przykład z Płocka, w którym dłużnik alimentacyjny jednego dnia spłacił całe swoje zadłużenie wynoszące 140 tys. złotych. Z jednej strony to cieszy, z drugiej pokazuje dobitnie, że wiele długów alimentacyjnych to efekt zwyczajnej nieuczciwości i ukrywania dochodów oraz majątku. 140 tys. złotych nie da się uzbierać z dnia na dzień, a bank nie udzieli takiego kredytu osobie bezrobotnej lub z długami. Tak więc delikwent z Płocka najpewniej miał te pieniądze zwyczajnie „zachomikowane”.
 
Fundusz nie dla wszystkich
Rodzice, których byli partnerzy nie zamierzają płacić na swoje dzieci, nie muszą czekać na skuteczność egzekucji komorniczej. Po uzyskaniu sądowego tytułu egzekucyjnego mogą ubiegać się o wsparcie z Funduszu Alimentacyjnego, który wypłaca pieniądze na poczet zobowiązań alimentacyjnych, a następnie sam dochodzi tych należności od dłużnika. Oczywiście uzyskanie sądowego tytułu egzekucyjnego również wiąże się z przejściem procedury sądowej. Następnie sprawa trafia do komornika – jeśli on przez dwa miesiące nie wyegzekwuje kwoty od dłużnika, dopiero wtedy prawny opiekun dziecka może ubiegać się o wsparcie z Funduszu Alimentacyjnego.
Problem w tym, że korzystanie z Funduszu Alimentacyjnego wiąże się z szeregiem obostrzeń. Po pierwsze, przyznawane świadczenie jest równe wysokości zasądzonych alimentów, o ile nie przekraczają one 500 zł na jedno dziecko. W obecnych warunkach oznacza to, że duża część rodziców nie otrzymuje z niego pełnej kwoty. Jeśli zasądzone alimenty wynoszą tysiąc złotych, z Funduszu Alimentacyjnego otrzyma się jedynie połowę. Po drugie, istnieje próg dochodowy pozwalający na ubieganie się o świadczenie. Przez lata był on niezmieniany i wynosił 725 zł dochodu rozporządzalnego przypadającego na członka rodziny. W ubiegłym roku został on wreszcie podniesiony, jednak kosmetycznie – do 800 zł. Tak więc samotna matka z jednym dzieckiem, zarabiająca w 2018 r. o 150 zł więcej niż ówczesna pensja minimalna, jest obecnie zbyt „zamożna”, żeby otrzymywać wsparcie z Funduszu Alimentacyjnego. To zupełny absurd.
Nietrudno więc wyciągnąć wnioski o koniecznych reformach dotyczących systemu alimentacyjnego w Polsce. Przede wszystkim rządzący powinni jak najszybciej spełnić wreszcie swe zapowiedzi i wprowadzić instytucję alimentów natychmiastowych, dzięki czemu samotny rodzic nie będzie musiał czekać miesiącami na wyrok. Po drugie, zmianie powinny ulec zasady wypłacania świadczeń z Funduszu Alimentacyjnego. Kwota świadczenia powinna wynosić 75 proc. zasądzonych alimentów, jednak nie mniej niż 500 zł. Bezwzględnie należy także podnieść kryterium dochodowe uprawniające do tego świadczenia. I to znacząco. Już wiemy, że próg ten od 1 października zostanie podniesiony do 900 zł, to jednak wciąż zdecydowanie za mało. Próg ten powinien zostać podniesiony do 1,5 tys. zł na osobę, dzięki czemu samotny rodzic zarabiający w okolicach mediany płac wciąż byłby uprawniony do korzystania z Funduszu Alimentacyjnego. Samotni rodzice wychowują przecież przyszłych obywateli Polski, nie można ich zostawić samych sobie.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki