Tony włosów na podłodze. Ogolone głowy, jedna przy drugiej. I ludzie, którzy się uśmiechają z nadzieją, że teraz może być już tylko lepiej.
W Europie, naznaczonej pamięcią o obozach koncentracyjnych, ta historia brzmieć będzie zupełnie inaczej niż tam, w Indiach. W rozmieszczonych w Europie nazistowskich obozach śmierci zwykle włosy golono więźniom zaraz przy przyjęciu, wszystkim i na całym ciele. To miało zapobiegać rozprzestrzenianiu się wszy i chorób, które ze sobą niosły, ale też utrudnić ucieczkę – łysemu trudniej było wtopić się w pozaobozowy tłum. W Bełżcu, Treblince i Sobiborze głowy żydowskich kobiet golono przed wprowadzeniem ich do komór gazowych. W Auschwitz golono zwłoki. Główny Urząd Gospodarki i Administracji SS nakazał, by owe ścięte włosy były sprzedawane jako surowiec dla niemieckich firm. Po ścięciu była więc kolejno dezynfekcja, suszenie, pakowanie – i można z nich było w niemieckich fabrykach produkować filc albo tkaninę zwaną włosianką. Do dziś w muzeum w Auschwitz zobaczyć można dwie tony włosów, pochodzące od prawie 40 tysięcy osób – i belę materiału, który z ludzkich włosów powstał.
To jest kontekst, którego ludzie w Indiach nie znają. Trudno by im było zrozumieć, dlaczego ta historia brzmi dla nas zupełnie inaczej – i dlaczego zwykłe, ludzkie włosy budzą w nas lęk. Ale też my musimy zrozumieć, że tam tony ściętych włosów i ogolone głowy czytać trzeba inaczej niż w Europie.
Kiedy modlitwy zawiodły
Tu przychodzą dobrowolnie, nawet z radością. Pielgrzymka jest wydarzeniem w życiu całej rodziny. Dzieci – bo ich pierwsze włosy, według hinduizmu, pochodzą jeszcze z poprzedniego wcielenia, więc trzeba się ich pozbyć. Młode kobiety – żeby wyprosić sobie w ten sposób dobrego, bogatego męża, który się nimi zaopiekuje. Ubodzy – bo tak samo jak bogaci mają obowiązek złożenia raz w roku ofiary na rzecz świątyni, a że nie mają złota ani dolarów, oddają włosy. Wszyscy – kiedy wydaje się, że już wszystkie inne modlitwy zawiodły, trzeba więc złożyć ofiarę najcenniejszą, ze swojego piękna, goląc głowę na łyso. Przyjeżdżają czasem wiele kilometrów, po raz pierwszy opuszczając rodzinną wieś, przez wiele godzin siedząc na podłodze w zatłoczonym pociągu. Przyjeżdżają całymi rodzinami, bo taki jest zwyczaj, bo kiedyś ich rodzice tu ich przywieźli, więc oni dziś przywożą tu swoje dzieci. Niektórzy uśmiechają się radośnie na myśl, że oto złożona ofiara poprawi ich los. Dzieci płaczą. Nastolatki rozglądają się z niepokojem, bo niespecjalnie podoba im się pomysł utracenia największej ozdoby. Ale przed tradycją nie ma ucieczki. Wrócą do domu, czując się dziwnie nagie i lekkie, łyse.
Wisznu spłaca kredyt
W hali, gdzie goli się głowy, nie ma nic z nabożnego nastroju. Tłum ludzi. Wzdłuż wielkiej hali siedzą fryzjerzy, ubrani zwykle na biało. W świątyni Wenkateśwary w Tirupati w ciągu całego dnia przewinie się ich czterystu, może trochę więcej. Wymieniają się przy pracy, bo pielgrzymów tu nie brakuje, to jedno z najliczniej odwiedzanych miejsc kultu na całym świecie. Każdego dnia przychodzi tu od 50 do 100 tysięcy ludzi. Każdego dnia około 20 tysięcy głów pochyla się przed fryzjerami. Obrzęd trwa krótką chwilę: szybkie i mało delikatne zmoczenie głowy odrobiną wody, kilka precyzyjnych ruchów żyletką, włosy spadają na podłogę, pielgrzymi bez słowa podnoszą się i szybko odchodzą, robiąc miejsce następnym w kolejce. Oto na zimnej podłodze, w szybkich dłoniach fryzjera złożyli największy akt oddania i pokory, porzucili swoje ego, oszpecili się dla bóstwa, więc ono na pewno odpłaci im swoją przychylnością. Nie mają pojęcia, że choć na podróż oszczędzali latami i po powrocie nadal żyć będą w skrajnej biedzie, z ich głowy spadła właśnie równowartość kilku tysięcy złotych.
Obyczaj oddawania włosów dla bóstwa nie wziął się znikąd. Jedna z hinduskich legend głosi, że bóg Wisznu został kiedyś uderzony w głowę, a na skórze w miejscu uderzenia przestały rosnąć mu włosy. Zauważyła to niebiańska księżniczka i natychmiast obcięła część swoich włosów i zaszczepiła je głowie Wisznu. Ten był pod takim wrażeniem jej ofiary, że polecił, by odtąd wszyscy przybywający do jego świątyni w ten właśnie sposób wyrażali mu hołd. Druga opowieść jest prostsza: Wisznu miał zaciągnąć kredyt na swój ślub, ale nie był w stanie go spłacić, więc pobożni hindusi pomagają mu w tym, oddając swoje włosy.
Dla urody i materaców
Niegdyś włosy ofiarowane w hinduskich świątyniach były palone i wyrzucane do rzeki. Dziś stały się cennym towarem, który przynosi świątyniom – w zależności od ich wielkości i popularności – nawet miliony dolarów rocznie. Pielgrzymi są często tych zysków zupełnie nieświadomi. Pieniądze ze sprzedaży ofiarowanych włosów przeznaczane są na utrzymanie budynków, na jedzenie dla ubogich, na opłacanie szkół, sierocińców i szpitali. To wszystko jednak są marne grosze wobec tego, jaki wielki biznes robią na hinduskich włosach bogaci przedsiębiorcy i zachodni świat.
Włosy w świątyni są jeszcze na miejscu sortowane i pakowane w worki sprzedawane na aukcji temu, komu uda się wylicytować najlepszą cenę. Najdroższe są te długie, powyżej 45 cm – ich kilogram kosztuje zwykle 300, 400 dolarów, ale jeśli są świetnej jakości, mogą kosztować nawet 800 dolarów. Bogate Amerykanki zapłacą za nie dużo, dużo więcej i będą nosić z dumą. Krótkie, męskie, zarówno z głowy, jak i z zarostu są tańsze, ale równie chętnie kupowane – służą potem do wypychania materaców albo do produkcji filtrów olejowych.
Szczotki jak jeże
Wokół świątyń powstają setki fabryk, zajmujących się dalszą obróbką włosów. Zatrudnione są w nich głównie kobiety – z jednej strony to ważne dla lokalnych społeczności, z drugiej jednak nie można nie widzieć, jak trudną, mozolną i mało opłacalną mają pracę. Do nich należy rozplątywanie, potem sortowanie włosów już bardzo szczegółowo, według długości, koloru i gatunku. Kolor łatwo można zmienić, bo hinduskie włosy świetnie poddają się farbowaniu, również na jasny blond. Długie, proste włosy najlepiej sprzedają się we Francji. W RPA wola włosy kręcone, a Stany Zjednoczone są rynkiem w zasadzie dla każdego gatunku, koloru i długości. Posortowane włosy są myte i dezynfekowane w ogromnych kadziach, z których wydobywa się je wielkim sitem. Potem trzeba je wysuszyć i rozczesać na specjalnych szczotkach, przypominających nieco przytwierdzone do stołów jeże. Na końcu pozostaje misterne zszycie ich w kosmyki i przycięcie do idealnej długości, a wreszcie pakowanie w długą drogę do Europy i Ameryki. W samej tylko Wielkiej Brytanii przemysł przedłużania i zagęszczania włosów wart jest 65 milionów funtów rocznie: ale dla kobiet, pochylających głowy przed fryzjerem ubranym na biało, dla kobiet, misternie rozczesujących kolejne kosmyki w fabryce są to kwoty niewyobrażalne.
Pierwszy gatunek
Skąd tak ogromny popyt na włosy? Kobiety w Stanach Zjednoczonych i w Europie chcą być piękne, a współczesnym ideałem stały się długie i gęste włosy, których często nie udaje im się wyhodować. Jednocześnie technologia pozwala już korzystać im z włosów cudzych. Te sztuczne są mało praktyczne, mocno reagują na wysoką temperaturę, trudniej je rozczesać. Naturalne można rozjaśniać, normalnie je suszyć i myć w ciepłej wodzie. Te konkretne, z Indii, są dodatkowo najwyższej jakości. W przeciwieństwie do chińskich nie plączą się i nie są sztywne, ale jednocześnie są wytrzymalsze i mniej miękkie od europejskich. Dodatkowo hinduskie kobiety bardzo o nie dbają, uważając włosy za swoją największą ozdobę. Stosują naturalne odżywki. Suszą je naturalnie, na powietrzu. Ideałem są włosy prostych kobiet ze wsi, które nie tylko nigdy włosów nie farbowały, ale również nie używały chemicznych szamponów. Dla europejskiego odbiorcy takie włosy to prawdziwa gratka – a dla przedsiębiorcy prawdziwa żyła złota.
Złodziej warkoczy
Żyła złota jednak nie jest niewyczerpana, a włosy to mają do siebie, że rosną powoli. Wielki biznes przyciąga nieuczciwych przedsiębiorców, dla których sam fakt wykorzystywania tego, co ubodzy oddają swoim bogom w ofierze, to zbyt mało.
W 2017 r. w Indiach wybuchła panika, kiedy pojawiła się plotka o zamaskowanych bandytach krążących po mieście, usypiających kobiety i obcinających im warkocze. Pierwsza była nastolatka, znaleziona nieprzytomna przez rodziców, potem kolejnych 28 kobiet. W Kaszmirze doszło nawet do samosądów i starć z policją. Kobiety bały się wychodzić na ulicę, bały się zasypiać we własnych domach. Przestawały ufać komukolwiek. Policja była bezsilna. Kobiety nie były w stanie rozpoznać napastników. Władze wyznaczyły wysoką nagrodę za ich wskazanie. W sumie szacuje się, że ofiarami tajemniczych napastników mogło paść około 200 kobiet. Jednocześnie aresztowano około 70 osób, oskarżonych o szerzenie plotek, w tym kobietę, która obcięcie swojego warkocza zgłaszała na policji aż trzy razy.
Od zmarłych i ze śmietników
Nawet jeśli wizja bandytów usypiających kobiety na masową skalę i kradnących im włosy była mocno podkarmioną histerią plotką, oszustwa się zdarzają i nie należą do rzadkości. Handlarzom zdarza się jeździć po wsiach i nagabywać nieświadome kobiety, by pozwoliły obciąć sobie włosy za parę groszy, żeby było za co kupić jedzenie dla rodziny na cały tydzień. Zdarza się obcinać włosy bawiącym się gdzieś przy domu dzieciom w zamian za marną zabawkę. Jeśli popyt nadal przekracza podaż, handlarze włosami oszukiwać zaczynają również kupujących: sprzedają im włosy pozyskane od zmarłych czy z dodatkiem sierści zwierząt. Nie jest tajemnicą, że na rynek trafiają również włosy więźniarek z Chin albo z Rosji.
Jeśli zmienia się świadomość, to na tyle, żeby ubodzy w Indiach zrozumieli, co mają i próbowali przeżyć – utrzymując swoje rodziny z wygrzebywania włosów gdzie się da, ze szczotek i ze śmietników.
Pytania o etykę pozostaną bez odpowiedzi. Nawet jeśli tę historię czytać będziemy, filtrując ją sobie od europejskiego kontekstu Auschwitz, jedni powiedzą o nieludzkim wyzysku, inni o pracy i korzyściach, jakie mimo wszystko handel ludzkimi włosami przynosi lokalnym społecznościom. Jedno jest pewne. Na naszym dążeniu do ideału piękna ci, którzy dają najwięcej, zyskują najmniej – ubodzy pozostają na samym końcu listy potencjalnych zysków.