Gatunek koala przetrwał wprawdzie miliony lat (najstarsze ich skamieliny sięgają 30 mln lat wstecz), ale wobec działalności człowieka jest bezradny. I to człowieka, na szczęście dla nich, rozczula. Dzięki temu może uda się ten gatunek ocalić dla kolejnych pokoleń.
Wymierający gatunek
Podczas pożarów Australii świat obiegła alarmująca wiadomość o tym, że koala stały się gatunkiem „funkcjonalnie wymarłym”. Nie oznacza to, że już ich nie ma. Są – ale są na granicy, poza którą zmierzać będą prostą drogą do wyginięcia. Możemy być ostatnim pokoleniem, które je spotyka. Ich populację nie jest łatwo policzyć: koale wędrują, lubią trzymać się daleko od ludzi i świetnie się maskują. Szacuje się, że w całej Australii może być ich około 330 tys. i każdego roku liczba ta spada o 24 proc. Jeśli populacja osiąga 80 tys. osobników, staje się funkcjonalnie wymarła, czyli że kolejnych pokoleń już nie będzie: kiedy gatunek przekracza krytyczny punkt swojej liczebności, nie będzie w stanie się odbudować. Zbyt bliskie pokrewieństwo między osobnikami uniemożliwi dochowanie się zdrowego potomstwa i w ten sposób gatunek zmierzać będzie ku degradacji i wyginięciu.
Powodów, dla których giną koala, jest kilka i nie wszystkie związane są z działalnością człowieka. Pierwszą z nich jest chlamydioza, choroba, która atakuje oczy oraz układ moczowy i układ rozrodczy, często powodując bezpłodność. Tu człowieka udział jest niewielki, możemy tylko koale leczyć. Ale koale umierają również z powodu ocieplenia klimatu i coraz bardziej dotkliwych susz oraz dlatego, że człowiek wkracza ze swoim życiem na ich stare siedliska, wycinając lasy eukaliptusowe, a w ich miejscu budując swoje drogi i domy. Koala masowo giną więc pod kołami samochodów i zagryzione przez psy. Machiny zniszczenia nie rozpoczęliśmy zresztą w XX w. – już Aborygeni polowali na koale, potem w ich ślady poszli przybysze z Wielkiej Brytanii. Tak naprawdę to właśnie w XX w. koale zostały przez ludzi otoczone opieką i wpisane na listę gatunków zagrożonych wyginięciem.
Głupiutkie i bezradne
Malownicze i sympatyczne koala niestety nie należą do najbardziej inteligentnych zwierząt. Wprawdzie wielkość mózgu nie świadczy o inteligencji gatunku, ale w tym przypadku niewielki, bo stanowiący zaledwie dwie dziesiąte procenta wagi całego ciała mózg, na dodatek słabo pofałdowany, wyraźnie nie wystarcza na obsłużenie zbyt wielu funkcji (gdybyśmy byli koalami, nasz mózg byłby wielkości orzeszka laskowego). Koale, owszem, radzą sobie z wykonywaniem tych samych, powtarzalnych czynności, nie gubią się na drzewach i potrafią zjadać z nich liście, które lubią, ale problem pojawia się już w momencie, kiedy te same liście położy się przed nimi na stole czy po prostu na ziemi. Liście? Na płaskiej powierzchni? Jak toto zjeść? Dla koali to zbyt wielkie wyzwanie, z którym sobie zwyczajnie nie radzą. Ponoć potrafią nawet paść z głodu, leżąc na liściach eukaliptusa. Pomijając jednak problem inteligencji, głód im nie grozi, bo do liści eukaliptusa koale nie mają konkurencji: żaden inny gatunek ich nie trawi. Wybicie z rutyny sprawia jednak, że koale stają się bezradne nawet w dobrze znajomym świecie. Ogień, który pojawił się zewsząd, był dla nich tym większym zagrożeniem, że nie potrafiły same znaleźć rozwiązania nowej dla nich sytuacji – były bezradne jak małe dzieci. To dlatego też ludzie tak tłumnie ruszyli im na pomoc. Że koale nie poradzą sobie same, to było pewne.
Odciski palców na lodówce
Nie znaczy to jednak, że gatunek ten nie kryje niespodzianek i niczym nie może nas zaskoczyć. Taka na przykład termoregulacja. Zmiany klimatyczne koalom doskwierają, niewielkie ciało łatwo się przegrzewa, ale znalazły one na to swój sposób. Badaczy zainteresowało, dlaczego coraz częściej przesiadują one na drzewach akacji. Wydawało się to nieuzasadnione, bo koale raczej liści z tego drzewa nie jedzą. Dlaczego nagle przytulają się do nich, często na długie godziny? Wyjaśnienie przyniosło badanie kamerami termowizyjnymi. Okazało się, że temperatura pnia akacji jest o pięć, czasem nawet siedem stopni niższa niż temperatura otoczenia. Koale chłodzą się więc przy nich, tak jak my chłodzilibyśmy się przy otwartej lodówce albo jak ogrzewamy się, przytulając do kaloryfera.
Niespodzianką się również przednie łapy koali, które niektórzy nazywają wręcz rękoma. Po pierwsze, mają aż dwa kciuki. Po drugie mają coś, co w całym świecie mają tylko człekokształtne, niespokrewnione przecież z torbaczami: to unikalne odciski palców. Gdyby koalę wpuścić na miejsce zbrodni, policja nie miałaby szans odróżnić pozostawionych przez nie śladów od tych, które pozostawił przestępca. Naukowcy próbują ten fenomen wyjaśniać wspólnym przodkiem sprzed 70 milionów lat, ale również i tym, że koale, podobnie jak człowiek, szympansy czy goryle, chwytają przedmioty dłońmi, a nie posługują się jak inne zwierzęta głównie nosem czy wibrysami. Być może właśnie dzięki chwytaniu przedmiotów i temu, że powierzchnia ich palców miała kontakt z przedmiotami o różnej strukturze, potrzebna im była większa przyczepność – czyli właśnie rowki w skórze, składające się na charakterystyczny odcisk.
Mało niezwykłości? Choć koala to gatunek nadrzewny i z wodą się niekojarzący, okazuje się, że są świetnymi pływakami. Nie boją się wody i przepłynięcie na drugi brzeg rzeki po jedzenie – nawet jeśli wygląda nieco nieporadnie, jakby desperacko próbowały utrzymać się na powierzchni – w rzeczywistości nie sprawia im najmniejszego problemu.
Niepijący, a ryczy
Że nie są misiami i z niedźwiedziami nie mają nic wspólnego to kwestia, której nie trzeba już nikomu tłumaczyć. Koale są torbaczami, a to znaczy, że blisko spokrewnione są z kangurami i wombatami oraz z diabłami tasmańskimi. Bycie torbaczem oznacza, że ciąża tego gatunku trwa krótko, około miesiąca. Później ważący niespełna gram malusieńki koala wpełza do torby matki i tam uczepiony jej sutka rośnie sobie spokojnie przez kolejne pół roku – dopóki nie uzna, że warto wyjrzeć, jak wygląda świat. Młode rodzi się zwykle jedno, raz na dwa lata.
Dorosłe osobniki mają zaskakująco miękkie futerko, ważą do 15 kg i żyć mogą nawet 20 lat. Codziennie zjadają około pół kilograma liści eukaliptusa, ale nie jest to posiłek wysokoenergetyczny, więc muszą oszczędzać siły: najczęściej więc najadają się i znów idą spać. Trawienie eukaliptusa nie jest zresztą łatwe. Potrzeba do tego specjalnych bakterii, które młode pozyskują z odchodów matki i tak zwanej kątnicy, w której detoksykowane są znajdujące się w liściach eukaliptusa chemikalia. Wodę koala piją rzadko – ich nazwa w języku Aborygenów oznaczała właśnie „bez wody”. Dziś jednak, kiedy okresy suszy są długie, a liściach eukaliptusa wody jest mniej, koalom zdarza się ją po prostu pić, żeby uzupełnić braki. W tym celu muszą zejść z drzewa, choć robią to niechętnie, głównie po to, żeby zmienić lokum i przenieść się na inne drzewo: są zdecydowanie aspołeczne, żyją samotnie albo w niewielkich stadach złożonych z jednego samca i kilku samic. Nie wolno ich trzymać jako zwierzęta domowe, jest to nielegalne. I to nie tylko dlatego, że chrapią! Dźwięk przypominający chrapanie to sposób, w jaki koale się porozumiewają, a samce przywołujące samice potrafią całkiem imponująco… ryczeć (i to mało jak na puszyste zwierzątko subtelnie – mniej więcej jak skrzyżowanie naszej świni i krowy).
Szpital dla misia
Koala objęte są całkowitą ochroną już od 1927 r. W tym samym czasie nieopodal Brisbane w zachodniej Australii otwarto Lone Pine Koala Sanctuary. To tutaj miały trafiać koale chore, ranne lub osierocone, potrzebujące pomocy człowieka. Dziś mieszka ich tam około 130, choć oprócz nich są tu również inne zwierzęta: kangury, diabły tasmańskie, wombaty czy dingo. Ale to nie jedyne takie miejsce w Australii: koale żyją tam w „sanktuariach”, rezerwatach, są dla nich budowane specjalne szpitale, w których wracają do zdrowia po wypadkach samochodowych albo spotkaniach z psami.
W czasie pożarów, które trawią Australię, o pomocy koalom również nie zapomniano. Szpitale dla nich powstawały na poczekaniu, często prowizoryczne, na przykład na szkolnych korytarzach. Wolontariusze, zwykle lekarze weterynarii, ale nie tylko, przez całą dobę opiekowali się poparzonymi i odwodnionymi, przerażonymi zwierzętami. Oparzenia, zakażenia, zagubione młode osobniki, poparzone łapki tych, które przed ogniem uciekły na drzewa i potem w poszukiwaniu jedzenia schodziły w tlące się pogorzeliska. Małym pacjentom nadawano imiona i zakładano karty medyczne, a wypuszczając wyleczone do naturalnego środowiska, z dumą odnotowywano sukces. Niestety, wiele osobników trzeba było usypiać, gdy leczenie nie przyniosłoby żadnego efektu. Czy koale ocaleją, to się dopiero okaże: kiedy skończą się tegoroczne pożary, kiedy minie rok czy pięć lat. Przyglądajmy się im, dopóki możemy.