Archiwa podzielić można na dwa główne typy. Pierwszy to archiwa państwowe. W nich mieścić się będzie wszystko, co czasem i przez wiek wytworzone zostało przez administrację państwową lub okupacyjną, organizacje społeczne albo po prostu przez rodziny, które swoje dokumenty przekazały na własność państwu. Archiwa niepaństwowe to przede wszystkim dokumentacja będąca własnością kościołów i związków wyznaniowych.
Archiwa kościelne, czyli akta dotyczące Kościoła od XII w., przechowywane były w katedrach, opactwach i ważniejszych klasztorach. Rozbiory sprawiły, że zostały mocno rozproszone. Niektóre diecezje pod naciskiem zaborców przekazywały je sobie. Archiwa zakonne na skutek kasaty zakonów zabierane były do archiwów państwowych Prus i Austrii. W całości zachować swoje akta po kasacie zakonu w 1773 r. udało się jedynie jezuitom. Do 1939 r. zespoły akt były rozproszone, część z nich znajdowała się w kapitułach katedralnych, część – pod opieką diecezji.
W czasie II wojny światowej archiwa państwowe i kościelne doznały dużego uszczerbku. Kościelne akta zostały rozkradzione i wywiezione. Część z nich została zniszczona. Ostatecznie jednak przetrwało ich więcej niż z archiwów państwowych: te dla bezpieczeństwa w czasie wojny zwieziono z całego kraju do Warszawy, gdzie zginęły niemal w całości.
Nie tylko przechowalnia
Choć archiwa komuś patrzącemu z boku wydawać się mogą martwe – ot, przechowalnia dla starych dokumentów – w rzeczywistości tętnią one życiem. Tu trwają nieustanne prace nad katalogowaniem i ocalaniem unikatowych nieraz świadectw historycznych, chronieniem ich przed grzybem i pleśnią, nad usuwaniem zniszczeń poczynionych przez czas, nad przywracaniem dawnej świetności wyblakłym iluminacjom i kruszejącym stronicom, wreszcie nad digitalizacją dokumentów, czyli tworzeniem ich skanów tak, by były dostępne dla zwykłych śmiertelników, a jednocześnie same na tym nie cierpiały.
Czego jednak zwykły śmiertelnik szukać będzie w archiwach? Mniej go pewnie interesować będzie powszechna historia, materiały prasowe czy nagrania polityków sprzed lat. Interesować go będzie on sam: jego przeszłość, korzenie, rodzina. To właśnie miłośnicy genealogii są najczęstszymi – obok historyków – gośćmi w archiwach.
Pierwsza wizyta
Jak się przygotować na taką pierwszą wizytę? Przede wszystkim przygotować się na to, że nie będzie łatwo. Ręczne pismo, który zapisane są księgi, będzie sprawiało trudności. W dokumentach znajdą się obce, nie tylko łacińskie słowa. Samo odszukanie sygnatury wymaga już pewnej wprawy. Wystarczy zdobyć się na odwagę i zacząć, a świat archiwum szybko stanie się bliski. Potem już tylko pozostaje dostosować się do zasad, jakie ustala archiwum: to będzie zapewne zakaz wnoszenia do sali toreb i aparatów fotograficznych, zakaz używania długopisów, a nawet – zwłaszcza w przypadku naprawdę wiekowych ksiąg – nakaz używania białych, bawełnianych rękawiczek, które chronią papier przed wilgocią naszych dłoni i przed brudem.
Tam, gdzie nie wolno jest robić zdjęć, można zapewne zamówić odbitkę konkretnego fragmentu księgi. Korzystanie z archiwów, zarówno państwowych, jak i kościelnych, zasadniczo jest bezpłatne. Poszczególne archiwa wprowadzają własne opłaty, m.in. za zlecone kwerendy, wykonanie reprografii, kserokopii dokumentu, jego skanu lub mikrofilmu.
Szkoła czytania
Podręcznik czytania starych dokumentów nie istnieje. Tu wszystkiego trzeba nauczyć się samemu, najpierw przyjrzeć się stronom, nie próbując nic odczytać, przyzwyczaić oczy do charakteru pisma, do wyglądu poszczególnych liter i zbitek literowych. Potem można próbować wyłapać z tekstu poszczególne słowa: daty, imiona, nazwy miast, status społeczny. Tu wygrywają ci, którzy szukają nazwisk charakterystycznych, rozpoczynających się na wyraźnie odcinające się w łacińskim tekście wielkie „C”, „H” czy „L”. Czasem w odczytywaniu tekstu pomaga próba czytania go na głos albo zmiana koloru światła. Można próbować na oddzielnej kartce stworzyć alfabet z liter, zapisanych w dokumencie. Można również uruchomić swoją pamięć motoryczną i naśladować ruch ręki osoby piszącej, a jest szansa, że niezrozumiały dla naszych oczu tekst niejako „odczyta się sam”.
Kiedy już uda nam się odczytać najważniejsze elementy tekstu, uruchomić trzeba również wyobraźnię. Wpisy w księgach parafialnych, tworzone przez proboszczów, zawierają dane „znane ze słyszenia” – na przykład nazwisko w jednej rodzinie występować może w różnych formach. Dlatego nie wolno sztucznie zawężać poszukiwań i automatycznie odrzucać tego, co może być tylko różnymi wariantami tego samego nazwiska.
Kto co spisywał
Jakie księgi są w archiwach kościelnych najbardziej interesujące dla amatora, poszukującego swoich korzeni? Przede wszystkim metrykalia, czyli dokumenty potwierdzające fakt chrztu, ślubu lub zgonu.
Nazwa „metryka” pochodzi od średniowiecznego, łacińskiego słowa metrica i oznacza spis, rejestr. Najstarsze zachowane księgi metrykalne pochodzą z 1314 r. z włoskiej parafii Arezzo. Najstarsze zarządzenia synodów i biskupów zobowiązujące do prowadzenia ksiąg ochrzczonych, zaślubionych i spowiadających się w okresie wielkanocnym pochodzą z końca XV w. Miało to związek z reformacją, kiedy to zarówno katolicy, jak i protestanci zauważyli potrzebę ewidencjonowania swoich wiernych. Pierwsze prawne ustalenia na ten temat wydał Sobór Trydencki w 1563 r., a uzupełnił je papież Paweł V i Rytuał rzymski z 1641 r. W Polsce w 1601 r. synod krakowski ogłosił list pasterski, nakazujący prowadzenie ksiąg ochrzczonych, bierzmowanych, zaślubionych, przystępujących do Komunii św. wielkanocnej oraz księgi spisu dusz – w liście nie znalazł się jednak nakaz spisywanie zgonów. Zresztą ani sam list, ani nawet ustalenia soborowe nie były traktowane ze specjalną uwagą. Zwykle księgi, jeśli były prowadzone, to niestarannie, nieregularnie i w stosunkowo niewielkiej liczbie parafii.
Dopiero w XVIII w. pojawia się konsekwencja w prowadzeniu ksiąg metrykalnych, wówczas też zaczęto prowadzić również księgi zmarłych. Całkowitą konsekwencję i uporządkowanie kwestii zapisów metrykalnych wprowadziły dopiero rządy zaborców, które ustaliły szczegółowe, acz odmienne dla każdego z zaborów zasady zapisów metrykalnych.
Granica danych
Do czasu zaborów księgi kościelne prowadzone były wyłącznie po łacinie: wpisywano datę, miejscowość i dane dotyczące udzielonego sakramentu, często bez szczegółów – imion rodziców nowożeńców czy nazwiska panieńskiego matki ochrzczonego dziecka. Zmieniło to się wraz z przejęciem władzy przez zaborców, którzy na podległych im terenach zaprowadzali swoje porządki.
W zaborze austriackim prowadzono jeden typ ksiąg, służących zarówno celom religijnym, jak i świeckim. Księgi z tego zaboru zawierają najwięcej informacji, między innymi imiona i nazwiska dziadków przy chrztach, a także dokładne adresy zamieszkania z numerami domów.
Nieco uboższe są księgi zaboru rosyjskiego i późniejszego Księstwa Warszawskiego, często sporządzane w formie opisowej – znaleźć w nich można wiele ciekawych szczegółów dotyczących okoliczności życia i śmierci przodków, a nawet – jeśli umieli pisać – ich oryginalne podpisy. W zaborze pruskim władze świeckie do 1874 r. korzystały z duplikatów ksiąg kościelnych. Później utworzono urzędy stanu cywilnego, z siedzibami w gminach, i tam sporządzano cywilne metryki: po niemiecku i zawierające stosunkowo najmniej informacji, do tego stopnia, że często nie sposób odróżnić osób, noszących to samo imię i nazwisko.
Daty obowiązkowego wprowadzenia ksiąg są dla amatorów poszukiwań w archiwach o tyle istotne, że wyznaczają w zasadzie granicę badań. Jeśli nasi przodkowie nie byli szlachtą – a zwykle, co w pokorze trzeba przyjąć, nie byli – na podstawie ksiąg parafialnych dalej niż poza początek XVIII w. sięgnąć nie będziemy już w stanie.
Jak Piotr stał się Krzysztofem
Podczas odczytywania metryk zwrócić trzeba uwagę na kilka szczegółów, które zafałszować mogą wiedzę o przodkach i wprowadzić na błędny tor poszukiwań. Dość często zdarzało się nadawanie dzieciom kilku imion, z których nie zawsze to pierwsze było imieniem rzeczywiście używanym. Więcej, zdarzyć się może, że dziecko ochrzczone jako „Krzysztof Piotr Kowalski” w księdze małżeństw występować będzie już jako „Piotr Krzysztof Kowalski”, a nawet „Piotr Kowalski”. W księgach chrztu podawano zawsze, czy dziecko urodziło się z ważnie zawartego małżeństwa, czy też jest dzieckiem nieślubnym. Oprócz imion rodziców i nazwiska panieńskiego matki w metryce chrzcielnej znaleźć można również imiona i nazwiska rodziców chrzestnych, a w księgach Galicji nawet informacje o dalszej rodzinie i dokładnym miejscu zamieszkania rodziców.
Jednak to nie akty chrztu są najbardziej istotne z punktu widzenia genealogii. Dużo więcej informacji przynoszą metryki ślubów. Wpisy w liber copulatorum zawierają nie tylko datę i miejsce zawarcia ślubu, ale również wiek lub daty urodzenia małżonków, nazwisko panieńskie kobiety oraz – co najważniejsze – imiona rodziców wraz z nazwiskami panieńskimi matek nowożeńców. Taka liczba danych sprawia, że odnalezienie jednej tylko metryki pozwala zdobyć dokładne informacje aż o dwóch pokoleniach przodków!
Sposoby na śmierć
Najmniej informacji genealogicznych dostarczają akty zgonu. Liber mortuorum są księgami najmłodszymi, nie zawsze notowane są w nich imiona zmarłych, same daty zgonów również mogą być niepewne – zwłaszcza jeśli zmarły nie był pochowany w rodzinnej parafii, a dane o jego śmierci docierały do księdza za pośrednictwem osób spoza rodziny. Ciekawe są w nich za to rubryki dotyczące przyczyny śmierci: takie, jaki był ówczesny stan wiedzy medycznej pośród wiejskich księży. Wpisywano więc przede wszystkim: suchoty, raka, przepuklinę, osłabienie, puchlinę wodną, kołtun oraz szkarlatynę, ospę i im podobne choroby, nazywane po prostu „krostami” albo „pytociami”. W przypadku dzieci nie zawracano sobie głowy szukaniem przyczyn śmierci i wpisywano po prostu „dziecko” (infans).
Fantazja sprzed wieków
O tym, że księgi prowadzone były nie tylko z urzędową starannością, ale i niekiedy iście ułańską fantazją przez księży, świadczą znalezione w różnych księgach wpisy, którymi dzielą się forumowicze na genealogicznych forach. Wikariusz w leszczeńskim kościele parafialnym w latach 1732–1739 zanotował około 85 przypadków śmierci, ani razu nie używając określenia „zmarł”. Pisał za to: „na biesiadę Baranka wezwana została dziewica”, „z kolebki do trumny przeniosło się dziecię”, „do królewskich stołów w górnym królestwie wezwany został”, „niecny wilk – śmierć – rozszarpał owczarza” czy „z przytułku ułomnego ciała wyszła dusza baby szpitalnej”. W innej parafii ksiądz, zapisując zmarłego, nie omieszka wypomnieć mu w metryce, iż „to jest ten, który nie woził mnie do...”, albo notuje: „Ponieważ do spowiedzi wielkanocnej nie chodził i bez świętego sakramentu umarł, repultus ante portas”. Innemu za to pamiętają wyświadczone dobro i zapisują: „Piotr z Jutrosina herbu Topór z aktów wsi Łężyczek – sprawił ambonę”.
I gdyby tylko mieć czas, i gdyby sił człowiekowi wystarczyło, pewnie z niejednym takim proboszczem z wyobraźnią mógłby się przez wieki zaprzyjaźnić – i wyczytać z ksiąg informacje nie tylko o ludziach, ale i o pożarach, i pogodzie, i o plotkach ze wsi, które również spisywano. I po to również warto do archiwów sięgać: bo co doskonalej opowie nam o naszych przodkach, jak nie obrazy z ich codzienności?