Logo Przewdonik Katolicki

Z każdym gatunkiem umiera piękno

Monika Białkowska
fot. Ruud Morijn/Adobe Stock

Żyjemy w dobrych czasach. Mamy wiedzę, możliwości i chcemy pomóc. Żyjemy w złych czasach. Nieprzyjaznych zwierzętom, którym odbieramy ich świat. Kto wygra? Czy nauczeni stratami z przeszłości będziemy umieli ocalić gatunki, które wymierają?

Od tarpana do konika
To było tak: był dziki. Nienawidził niewoli i niespecjalnie nadawał się do pracy. Na dodatek – był smaczny. Nie miał szans. Dlatego nie ma dziś tarpanów.
Żył w lasach. W porównaniu z takimi na przykład arabami, niezbyt urodziwy. Niewielki, do około 130 cm w kłębie, z krótką, stojącą grzywą i krótszym niż u innych koni ogonem – a przy tym bardzo silny. Już w średniowieczu tarpany były osobliwością, a jeden z XVI-wiecznych statutów na Litwie za ich zabicie przewidywał karę śmierci. W zapiskach z XVIII i XIX w. znajdują się ich opisy: „Postać ich mała, jak koni włościańskich, lecz osiadłe, krępe i z grubą, lecz gładką nogą, siły wielkiej, sierści jednakowej karo-myszatej. (…) Podobne do domowych, lecz koloru myszatego, z ciemną pręgą przez grzbiet, z ciemną grzywą i ogonem. (…) Trudno wyrazić, jak były gwałtowne, gdy ktoś usiłował je dosiąść”.
W okolicach Puszczy Białowieskiej żyły według różnych źródeł do 1780 lub 1786 r. Na Ukrainie przetrwały nieco dłużej, żyły dziko do lat 80. XIX w. Hrabia Zamojski w swoim zwierzyńcu koło Biłgoraja próbował je ocalić – ale w 1808 r. przyszła taka bieda, że ludzie ważniejsi byli od koni, więc rozdał konie okolicznym chłopom. I to w zasadzie był koniec czystej krwi tarpanów. Te ostatnie krzyżowały się z innymi końmi w gospodarstwach do czasu, kiedy pojawił profesor Tadeusz Vetulani. To on z owych krzyżówek wybierał te osobniki, które najbardziej przypominały przodka – tarpana i krzyżował je ze sobą. Niektórzy porównywać będą tę misję do „Jurassic Park” – misji odzyskiwania wymarłego gatunku, projektu wielkiego marzyciela. Co więcej – projektu udanego. Dzięki działaniom profesora powstała nowa rasa, tak zwany konik polski. Nie jest już tarpanem (nie znamy nawet genotypu tarpana, zostały po nich tylko trzy czaszki i jeden szkielet – wszystko w Rosji), ale niektóre cechy w nim pozostały: do dziś nienawidzi zamkniętych stajni, musi wiedzieć, że w każdej chwili może wyjść na wolność. Jest też jak dawny dziki koń odporny na choroby i trudne warunki życia, nie potrzebuje luksusów i nawet na twardym podłożu świetnie radzi sobie bez podków. Nie potrzebuje również wyszukanego jedzenia i mimo kontaktu z człowiekiem potrafi ponownie „zdziczeć”. Dziś żyje ich około 600 osobników. Nie są pod ochroną, ale trzeba dbać o czystość rasy, żeby nie oddalały się już bardziej od swojego przodka, tarpana. Samego tarpana pewnie odzyskać się nie da – ale na to, że w naszych lasach znów zaczną galopować dzikie konie rasy konik polski, wciąż jest nadzieja.
 
Glon niespodzianka
Niedawno Polskę obiegła wiadomość: niezwykłe znalezisko w jeziorze nieopodal Bytowa! Owo znalezisko na oko nie jest spektakularne, to glon, dla amatorskiego oka podwodna trawa. Sęk w tym, że ów glon, po polsku nazywany krynicznikiem połyskującym, od 60 lat uznawany był w Polsce za gatunek wymarły – w całej Europie jest skrajnie zagrożony. Tymczasem okazało się, że żyje sobie spokojnie na dnie jeziora Jeleń, niezwykle czystego, choć niedużego jeziora na Kaszubach. Spodziewano się i pisano dotąd w naukowych artykułach, że gatunek ten lubi dużo światła, dlatego rośnie maksymalnie na głębokości czterech metrów – okaz z jeziora Jeleń zrobił naukowcom niespodziankę, bo ma się świetnie i tworzy bujne kobierce na głębokości sześciu metrów. Co więcej, jest mu tam tak dobrze, że wyparł niemal całą konkurencję i zdominował dno jeziora. Dlaczego? To pewnie – przynajmniej przez jakiś czas – pozostanie jego tajemnicą.

Czarny potwór
Wiadomość o niej zelektryzowała media późną wiosną tego roku. Kto mógł, powtarzał alarmujące komunikaty: „Nie zabijać!!!”. Ostrzeżenia były ważne, bo sięgnięcie po gazetę były naturalnym odruchem na widok czegoś, co przypomina wielką, groźną pszczołę, a na dodatek jest czarne.
„Czarna pszczoła”, która pojawiła się w tym roku w Polsce to zadrzechnia fioletowa – gatunek uważany w Polsce za wymarły od 17 lat. Kiedy zbliża się deszcz, bywa agresywna i może boleśnie użądlić, ale poza tym jest niegroźna, a na dodatek pożyteczna. Ma niewiele ponad dwa centymetry długości i połyskujące, ciemnofioletowe skrzydła, sprawiające wrażenie czarnych. Już w XIX w. była rzadka, być może dlatego, że swoje gniazda zakłada w spróchniałych, martwych drzewach, których z roku na rok mamy coraz mniej – usuwamy je, zanim się zwalą. W przeciwieństwie do innych pszczół zadrzechnia nie przepada na tłokiem, zdecydowanie woli samotne życie. Lubi też ciepło i dużo słońca. W ekosystemie jest ważna, bo zapyla m.in. swój ulubiony groszek pachnący, ale też akacje, żmijowce i soję warzywną. Dlaczego wróciła do Polski? Przyczyną może być ocieplenie klimatu – w krajach basenu Morza Śródziemnego nie było kłopotów z jej populacją. Teraz widać uznała, że może frunąć na północ.
 
Co nie wróci
W 2002 r. Instytut Ochrony Przyrody PAN w Krakowie opublikował „Czerwoną listę zwierząt ginących i zagrożonych w Polsce”. Za gatunki wymarłe oprócz tarpana uznany został również tur.
Tur to przodek naszego bydła, ale niewiele zachowało się w materiale archeologicznym. Mógł mieć około trzech metrów długości i ważyć do tony. Trawożerny, z wygiętymi rogami żył dziko, nie potrzebował opieki człowieka. Z zapisków dyplomatycznych wiemy, że przynajmniej od roku 1288 tury były własnością książąt i królów polskich: chroniono je najpierw dla polowań królewskich, potem dla zachowania gatunku i sławy królestwa.
Tur był pierwszym zwierzęciem na świecie, którego człowiek świadomie starał się uchronić przed wyginięciem. Król Zygmunt III Waza nakazywał, by poddani nie kosili trawy i nie wypasali swojego bydła tam, gdzie swoje stanowiska mają tury, żeby zapewnić im maksymalną swobodę życia. Niewiele to dało: w połowie XVI w. na Mazowszu żyło zaledwie 50 turów, a ostatnia samica padła w 1627 r. Dziś możemy tylko próbować odpowiedzieć na pytanie, co się stało? Naukowcy przypuszczają, że przyczyną była choroba, którą zaraziły się od bydła domowego, a która w małej, odizolowanej populacji odebrała im możliwość przetrwania. Paradoksalnie – w naszych czasach pewnie świetnie umielibyśmy już temu zaradzić. Spóźniliśmy się o 400 lat.
 
Szkodnik nie lada
Na wspomnianej „Czerwonej liście” są i gatunki uznane za „zanikłe lub prawdopodobnie zanikłe”. Jest jaszczurka zielona, jest jesiotr zwyczajny, jest sęp płowy – ale też norka europejska.
Norka jest śliczna: ma ciemnobrązowe futerko i mały pyszczek z białą obwódką i ciemnymi oczami. Wygląda niewinnie, aż chciałoby się ją przytulić. Lepiej jednak nie próbować: to groźny drapieżnik, który nie szuka bliskości z człowiekiem.
Ostatnią dziko żyjącą norkę widziano w okolicach Elbląga w 1926 r., ale już pod koniec XVIII w. alarmowano, że gatunek zanika. W dawnych książkach o łowiectwie pisano o niej: „Jest to szkodnik nie lada, atakuje bowiem zające, ptactwo, drób domowy, w rzekach i stawach zjada ryby i raki. Całe szczęście, że jest u nas rzadki, więc też nie może wywierać wpływu na gospodarkę łowiecką”.
Dziś obserwowane są niewielkie jej populacje, m.in. w Estonii, na Białorusi czy Ukrainie, ale ze względu na płochliwość i nocny tryb życia trudno je policzyć – poza tym wielu myli ją z popularną i podobną norką amerykańską.
Norki europejskie zgubiło m.in. cenne futro – ludzie chętnie na norki polowali, a żeby uszyć jedno tylko futro, zabić trzeba było kilkadziesiąt zwierząt. Poza tym nie sprzyjała im rewolucja przemysłowa z osuszaniem bagien i regulacją rzek, nie sprzyjała również rosnąca populacja tchórzy i norek amerykańskich, z którymi norki nie wytrzymywały konkurencji o pożywienie.
Żyły nad wodami, unikały bliskości z człowiekiem, żywiły się gryzoniami, ale i ptakami czy ich jajami. Potrafiły również upolować niewielką rybę. Doskonale nurkowały: umiały przebywać pod wodą do dwóch minut, przepływając w tym czasie do 20 metrów. W Polsce dziś zobaczyć je można w Ogrodzie Zoologicznym w Poznaniu, gdzie są rozmnażane, a następnie po okresie aklimatyzacji przywracane do życia na wolności tam, gdzie nie występuje groźna dla niej norka amerykańska.
 
Chomik na arce
Ostatnio poznański ogród zoologiczny w ramach projektu „Arka Noego” zajmuje się przywracaniem do natury innego zagrożonego gatunku – susła, a także popielic i chomików europejskich. Obecności tych zwierząt nie sprzyja monokulturowe rolnictwo: lubiły, gdy w jednej wsi miały wiele gatunków pożywienia. Zabijają je również używane w rolnictwie pestycydy.
Chomik europejski tylko odrobinę przypomina te trzymane w domach maleńkie chomiki syryjskie czy dżungarskie. Przede wszystkim jest większy, wydaje się wręcz gigantyczny – może ważyć nawet do kilograma. Starsi ludzie pamiętają jeszcze, że pojawiał się na polach, nazywano go chomem, skrzeczkiem albo szczekającym szczurem. W Wielkopolsce widywano go jeszcze w latach 80., dziś nie widać już ani jednego. Zachował się jeszcze na południu i wschodzie kraju.
Chomiki europejskie boją się ludzi – dopiero gdy czują się zagrożone i chcą bronić swoich nor, stają na tylnych łapach, nadymają torby policzkowe, wystawiają łapki do przodu i głośno skrzeczą. W ostateczności skaczą w kierunku napastnika i szybko uciekają do nory. Teoretycznie, gdyby nie zagrożenia, mogłyby żyć nawet dziesięć lat, w praktyce średnia wynosi cztery lata, a 70 proc. młodych osobników nie dożywa roku. Zagrażają im inne zwierzęta,  od ptaków przez lisy po zwykłe psy czy koty – ale zagraża i człowiek. Kiedy w latach 30. XX w. populacja chomika mocno się rozrosła i zagrażała uprawom, ludzie zabijali je masowo, ginęły ich wówczas miliony w ciągu roku. Działali wtedy profesjonalni chomikołapi, a ze skórek tych zwierząt robiono torebki i podpinki pod płaszcze. Dziś najbardziej zagraża im światło: w łagodne zimy chomiki nie zasypiają, wychodzą na puste pola i umierają z głodu lub padają ofiarą zwierząt, a sztuczne oświetlenie powoduje zmiany hormonalne i obniża ich płodność.

Specjaliści robią, co mogą: bez nich chomiki europejskie, będące obecnie na granicy przetrwania, na pewno nie dadzą już sobie rady. Wciąż trudno jest powiedzieć, czy będą żyć, czy podzielą w końcu los tura czy tarpana.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki