Logo Przewdonik Katolicki

Jak wygrać 10 tysięcy dolarów

Alicja Górska
FOT. ROBERT WOŹNIAK

Koń idzie stępem, terapeuta przy boku, radosne dziecko na grzbiecie. Czasami pisk, okrzyki i niekontrolowane ruchy nogami. Koń to wszystko znosi, bo to też hipoterapeuta.

Jest szaro, zimno i mżawka. Pies z grzywką na oczach podbiega, by obwąchać gościa. Dalej na powitanie pojawiają się indyki i paw, ale ten z natury skupia uwagę tylko na sobie i gościa ignoruje. Za to na spotkanie wychodzi Karolina Szurmak, właścicielka Ośrodka Hipoterapii i Rekreacji Konnej „Jaś” w Warszkowie k. Sławna.
 
Życie pod gołym niebem
Pani Karolina ośrodek prowadzi już ósmy rok. Zajmuje się tym po pracy w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym w Sławnie, gdzie pracuje jako pedagog. Zajęcia z hipoterapii prowadzi popołudniami wraz z córką Honoratą, a pomagają im wolontariuszki. Jedną z nich jest 12-letnia Ingrid, która do ośrodka „Jaś” wpada dziś prosto po lekcjach. Rzuca plecak i na obiad przygrzewa sobie kopytka ziemniaczane z paczki. Siada przy drewnianej ławie i je na świeżym powietrzu, chociaż to koniec listopada. Widać, że to dla niej normalne. Wszyscy się gromadzą przy krytym dachem lonżowniku (ogrodzony plac do treningu koni, którego średnica liczy kilkanaście metrów). Obok w siodlarni znajduje się kominek, mała lodówka i mikrofala. Można się ogrzać przy ogniu i napić gorącej herbaty.
W ośrodku jest czternaście koniowatych, głównie konie, ale także dwa kucyki i dwa osły, które wykorzystuje się do onoterapii. Konie żyją tu w stadzie na wolnym wybiegu. W wiatach chowają się przed deszczem, wiatrem i śniegiem, a latem przed upałami. Przez cały rok mają dostęp do trawy na pastwisku, a zimą do siana. Na łące znajduje się staw i strumień, gdzie mogą się napić. Czasami dostają smakołyki, jak jabłka czy marchew. – Dzieci mnie pytają, czy zimą tym koniom nie jest zimno – opowiada pani Karolina i tłumaczy, że natura sama wszystko reguluje. – Gdy jest krótszy dzień i chłodniejsze noce, to konie od razu dostają grubsze futro. Jeżeli mają dostęp do pożywienia, wody i miejsca, gdzie mogą się schronić, to nie jest im zimno – wyjaśnia i dodaje, że to człowiek udomowił konie i zamknął w stajniach, ale te zwierzęta doskonale sobie radzą, żyjąc pod gołym niebem.
 
Hipoterapia nie dla każdego
W ośrodku „Jaś” codziennie odbywają się zajęcia z hipoterapii. To metoda rehabilitacji ruchowej prowadzona przy udziale konia. Oznacza nie tylko jazdę konną, ćwiczenia na koniu, ale także czas spędzony przy tym zwierzęciu. Tu terapia prowadzona jest głównie dla dzieci, nawet bardzo małych, 2–3-letnich, z różnego rodzaju niepełnosprawnościami. Są więc autystycy, osoby z zaburzeniami rozwoju, z mózgowym porażeniem dziecięcym, ale także osoby niesłyszące lub niedowidzące. Ich rodzice muszą przedstawić zaświadczenie od lekarza o braku przeciwwskazań. Z zajęć tych wyklucza m.in. padaczka lekooporna, osteoporoza, dyskopatie, skoliozy wyższego stopnia, kręgozmyk, ale także paniczny lęk przed koniem czy alergie na sierść albo na ukąszenia owadów.
 
Spacery leczą?
To, w jaki sposób hipoterapia oddziałuje na dzieci, zależy od ich możliwości i stopnia niepełnosprawności. Na pewno wycisza, uczy koordynacji ruchów, trzymania równowagi.  Zajęcia w tym ośrodku to przede wszystkim relaks. – Dziś dzieci niepełnosprawne mają dużo zajęć z terapeutami i one nie zawsze są przyjemne, czasami wymagają od nich trudu. Dlatego miewają złe nastawienie do kolejnej terapii, ale w kontakcie z koniem szybko się rozluźniają i sprawia im to radość – tłumaczy pani Karolina. Nie bez znaczenia w tej terapii jest przebywanie w otoczeniu przyrody, gdzie podczas spacerów w lesie można obserwować ptaki, zwierzęta, zmiany pór roku. Terapeutka stara się, żeby ćwiczenia nie były nudne i schematyczne dla dzieci, tylko przybierały formę zabawy. – Na przykład dziecko jedzie samochodem i naśladuje odgłosy samochodów, chowamy jakieś rzeczy czy zawieszamy je na gałązkach, a potem zbieramy – opowiada. Przejazdy przez większe kałuże to już dla dzieci frajda, bo przy tym nóg nie moczą. Dodatkowo mobilizuje je do swobodnych wypowiedzi, bo zauważa, że dziś bardzo dużo dzieci ma problemy z nawiązywaniem relacji i z mówieniem. 
 
Rodeo w Warszkowie
– Niektóre dzieci boją się koni, ale są i takie, które potrafią wspinać się prawie po nogach na konia – mówi pani Karolina i dodaje, że te dzieci, które się boją, nie od razu są wsadzane na koński grzbiet. Najpierw witają się z koniem, głaskają, przytulają albo pomagają czyścić i towarzyszą podczas spacerów. Mogą mieć też zajęcia na kucykach, które są mniejsze od koni.
Hipoterapia to nie tylko terapia ciała. Dzieciom autystycznym pomaga otwierać się na relacje, kontakt ze światem. – Mamy tu dziewczynkę, która bardzo przeżywa kontakt z końmi, chętnie uczestniczy w zajęciach. Są dla niej taką radością, że jak wraca do domu, to maluje konie i te rysunki nam potem przynosi – mówi pani Karolina, pokazując całą minigalerię zawieszoną tuż pod półką z toczkami (nakrycie głowy jeźdźców). Na zajęcia przyjeżdża tu też około 30-letni Krzysztof, autystyk. Poza jazdą konno chętnie pomaga czyścić i siodłać konie. – Ma dosyć dobrą równowagę. Doszliśmy do kłusowania w lonżowniku czy na lonży (5–8-metrowa lina, na której prowadzony jest koń podczas lekcji) – opowiada o swoim kilkuletnim podopiecznym pani Karolina. – Pamiętam, jak pierwszy raz zaczął kłusować. Kiedy przeszliśmy znowu do stępa (najwolniejszy chód konia), to zapytałam, czy chce jeszcze przyspieszyć. Powiedział, że tak. Jak koń zaczął kłusować, to zawołał: „Super! Rodeo! 10 tysięcy dolarów nagrody!” Od tego czasu mówi, że chce rodeo – opowiada z uśmiechem terapeutka. 
 
Casting na końskiego terapeutę
Dobór zwierzęcia do hipoterapii uzależniony jest od kilku czynników. Najlepiej, żeby to był koń co najmniej 5-letni, klacz lub wałach. Nie używa się ogierów ani klaczy, które mają źrebaki. Jeśli chodzi o rasy, to najczęściej spotykamy fiordy, hucuły, a rzadziej koniki polskie. Ważny jest też wzrost konia, nie może być za duży, żeby można było swobodnie dziecko asekurować. Preferowana wysokość w kłębie (najwyżej wysunięty fragment grzbietu konia) to 1,30–1,35 m. Pani Karolina tłumaczy, że najważniejszy jest jednak charakter konia, jego odporność psychiczna. – Nie mogą to być konie bardzo wrażliwe na dotyk, niezbyt dobrze ułożone, które mogą gryźć czy kopać – mówi terapeutka. W warszkowskim ośrodku czołowy hipnoterapeuta to Fiordzik, który jest typowym bułanem rasy fiord, a więc ma jasnożółtą sierść oraz czarną grzywę i ogon. Ma grubą szyję, silny zad i zaokrąglony kłąb. Są tu też dwa hucuły, m.in. gniada Róża.
 
Końskie wypalenie
Dla konia w hipoterapii chodzenie tylko stępem to ciężka praca. – Konie też mogą się psychicznie wypalić – mówi właścicielka ośrodka i dodaje, że aby temu zapobiec, jej konie nie stoją w boksach, tylko są na wolnym wybiegu. Poza tym stara się, żeby robiły coś więcej niż tylko chodzenie w hipoterapii, a więc uczestniczą w lekcjach jazdy konnej i w różnych wyjazdach terenowych. – To jest dla konia psychiczny relaks, żeby nabrać odporności na różne rzeczy, które się dzieją na jego grzbiecie podczas hipoterapii, a dzieci są naprawdę różne – wyjaśnia pani Karolina. Zdarzają się piski, okrzyki, niekontrolowane ruchy nogami, czy przykurcze. – Widzę po koniach, jak one reagują na te zachowania dzieci. Biorą do siebie wszystko, co się dzieje na ich grzbiecie – dodaje. Wspomina jedne z pierwszych zajęć z chłopcem, który miał mózgowe porażenie dziecięce. – Bardzo był spięty i klacz, na której siedzieliśmy, cały czas przyspieszała i oglądała się na boki. W momencie kiedy chłopczyk się odprężył, to koń odetchnął i zwolniła tempo – opowiada.  
 
Lekcja cierpliwości
Karolina Szurmak ukończyła Akademię Pedagogiki Specjalnej w Warszawie i od 30 lat jest pedagogiem specjalnym, a dokładnie surdopedagogiem (praca z osobami głuchymi i niedosłyszącymi). Miłość do koni zrodziła się u niej, jak była w szkole podstawowej. – Któregoś dnia przyjechał tata i powiedział, że zapisał mnie na konie. Potem te konie towarzyszyły mi w czasie studiów i po studiach – wspomina pani Karolina. A kiedy zaczęła nabywać konie, to już nie było odwrotu i ze Sławna trzeba było się przenieść na wieś. Postanowiła więc połączyć doświadczenie zawodowe z przyjemnością. A czas przy koniach to dla niej odskocznia od wyczerpującej pracy w ośrodku. – Ta praca daje mi satysfakcję, ale po tylu latach odczuwam już duże zmęczenie. Mieszkanie na wsi, przebywanie ze zwierzętami, możliwość wykonania prac fizycznych jest dla mnie relaksem – wyjaśnia.  
Żeby zdobyć uprawnienia na prowadzenie hipoterapii, musiała ukończyć półroczny kurs w Polskim Towarzystwie Hipoterapeutycznym w Warszawie. – To są dwa zjazdy dziesięciodniowe, po których trzeba odbyć 80-godzinną praktykę w jednym z ośrodków wskazanych przez PTHip. Następnie zdaje się egzamin – opowiada. Tam zdobyła wiedzę m.in. z dziedziny medycyny, psychologii, rehabilitacji oraz na temat układania czy żywienia koni. 
Przyznaje, że praca z dziećmi niepełnosprawnymi to dla niej ogromna lekcja cierpliwości i pokory. – Mamy takie czasy, w których chce się mieć szybko efekty. Dzieci też są takie, że chciałyby mieć wszystko na kliknięcie myszką, a to tak się nie da – mówi pani Karolina. – Radością dla mnie jest zadowolenie u dzieci i chociaż minimalne efekty tego, co robimy. Ten postęp nie musi przyrastać po każdych zajęciach, może być z miesiąca na miesiąc albo nawet z roku na rok – dodaje i tłumaczy, że sama hipoterapia nie uzdrowi nikogo. To jest tylko terapia wspomagająca. Trudności? – To nie jest „słodka praca”, bo przychodzi zmęczenie, bóle kręgosłupa czy barków, a i dzieci są różne. Bywają momenty bezradności – przyznaje pani Karolina. Czasem problemem są rodzice, zbyt nieufni i nadopiekuńczy. – Na szczęście nabierają do nas zaufania i potem cieszą się, że dzięki hipoterapii mają chwile dla siebie. A poza tym muszą zrozumieć, że to okazja, by nauczyć dzieci samodzielności – dodaje.
 
Koński wychowawca
Zajmowanie się końmi, nauka jazdy czy hipoterapia to także ćwiczenie charakteru. Dzieci po tych zajęciach stają się odważniejsze. Konie dają pewność siebie, poczucie sprawstwa, bo podczas jazdy panuje się nad dużym zwierzęciem, ale to wymaga pracowitości. Szczególnie osoby trenujące jeździectwo na efekty muszą czekać miesiącami czy latami i to kosztuje ich coraz więcej wysiłku. – Niestety, mamy teraz sporo dzieci, które myślą, że już po dwóch czy trzech tygodniach zaczną skakać albo jeździć galopem. A to tak nie jest i nie każdy to wytrzymuje. Niektóre dzieci nie są gotowe na to, żeby podjąć trud i czekać cierpliwie na efekty – mówi trenerka. Trzeba je więc uczyć obowiązkowości, konsekwencji, wytrwałości, pewnego rodzaju dyscypliny, czego wielu z nich dziś nie rozumie. Jeżeli dziecko czy osoba dorosła jest już gotowa do jazdy samodzielnej, to nie czeka na nią gotowy do jazdy koń. – Uczymy tego, że konia trzeba sobie przyprowadzić, wyczyścić, rozgrzać, a po zajęciach trzeba o niego zadbać, osuszyć, wyczyścić sprzęt i odłożyć na swoje miejsce – wyjaśnia pani Karolina. – Staram się to tłumaczyć także rodzicom, że dla bezpieczeństwa nas wszystkich przy zwierzętach trzeba się podporządkować pewnym zasadom – dodaje. 
 
Galopem do koni
Jedną z wychowanek jest wspomniana wcześniej Ingrid, która mimo, że jest dopiero 12-latką, o pracy przy tych zwierzętach opowiada fachowo. Przyjeżdża tu od prawie dwóch lat, aby uczyć się jeździć konno, ale też jako wolontariuszka, by przygotowywać konie na zajęcia, pomagać terapeutom w czasie zajęć, a także sprzątać, czyścić konie. – Podoba mi się kontakt ze zwierzętami, a konie są uczuciowe, pamiętają wszystko, co robimy – mówi nastolatka. Szczególnie ją cieszą osiągnięcia podczas nauki jazdy, ale wdzięczna jest także za konstruktywną krytykę. Przyznaje, że na początku było jej trudno złapać kontakt z koniem i być stanowczą, ale już dziś lepiej sobie radzi. Od niepełnosprawnych dzieci uczy się innego spojrzenia na świat.
Drugą wolontariuszką jest Patrycja Rek, która studiuje pedagogikę opiekuńczo-wychowawczą w Koszalinie, a w Sławnie pracuje jako wychowawca z dziećmi z trudnych rodzin, niedostosowanych społecznie czy z zaburzeniami. Mówi, że konie to jej pasja od dziecka, bo pierwszy kontakt z nauką jeździectwa miała w szkole podstawowej. Do ośrodka przyjeżdża, bo kontakt z końmi ją relaksuje. Przyznaje, że praca z dziećmi podczas hipoterapii daje jej radość i wypracowuje w niej cierpliwość. – Niektórzy takie osoby traktują z góry, tylko dlatego że czegoś im brakuje, jakiejś sprawności. My tutaj stawiamy się na równi. To są normalni ludzie, z którymi spędzamy razem czas – dodaje Patrycja. Dla obu wolontariuszek to miejsce jest drugim domem.
 
Zna tu drogę
Pani Rita przyjeżdża z córką do ośrodka w Warszkowie pół roku. Gabrysia ma 8 lat i zdiagnozowano u niej zespół wad wrodzonych. Jest ograniczona ruchowo, intelektualnie, ma też problemy z mową. – Córka dopiero zaczyna mówić pojedyncze słowa, sylaby. Kiedy tu przyjeżdżamy, Gabrysia rozpoznaje drogę z daleka i wtedy zaczyna wołać po swojemu „kon, kon”, ale ja wiem o co chodzi – mówi Rita. – Widzę, że dzięki tym zajęciom córka prostuje sylwetkę, wycisza się, bo bywa agresywna, a jednocześnie jest radosna, śpiewa. Ten kontakt z końmi daje jej szczęście – mówi mama Gabrysi. Jest wdzięczna, że córka może korzystać z hipoterapii, która tu refundowana jest z programu „Za życiem”.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki