Logo Przewdonik Katolicki

„Poranek” inny niż wszystkie

Michał Bondyra
„Poranek” funkcjonuje jako ośrodek dziennego wsparcia / fot. Jarosław Tomaszewski

„Poranek” budzi do życia niepełnosprawną Aśkę, Rafała czy Ulę. Daje też oddech ich opiekunom, którzy choć przez chwilę mogą zrobić coś dla siebie.

Dziecko nie jest osobą niepełnosprawną. Nawet z zespołem Downa, autyzmem, czterokończynowym porażeniem mózgowym i towarzyszącą temu silną padaczką. Tak twierdzą autorzy ustawy o pomocy społecznej. Ten absurd ma swoje konsekwencje. Jak dotąd zatrzaskuje się drzwi Stowarzyszeniu Na Tak, które jako pierwsze w Polsce chciało uruchomić całodobowy ośrodek, w którym można by zostawić na krótko osobę z głęboką niepełnosprawnością intelektualną. W tym czasie jej rodzic miałby czas, by zrobić zakupy, badania, poddać się zabiegowi albo po prostu wyrywać się na kilka dni, by odpocząć od ciągłego czuwania nad chorym. –  Dobrze, że opiekunowie niepełnosprawnych dali sobie prawo do chwili odpoczynku – przyznaje Joanna Baszyńska, kierowniczka Domu Krótkiego Pobytu „Poranek”. Mimo że Ministerstwo i Urząd Wojewódzki rozumieją tę potrzebę, do dziś ośrodek nie został uruchomiony z uwagi na nieżyciowe przepisy. Uniemożliwiają one małoletnim przebywanie w tego typu placówkach. „Poranek” funkcjonuje więc tylko jako ośrodek dziennego wsparcia.
 
Kierownik przy okazji
Asia kieruje domem od roku. – Kierownikiem jestem przy okazji – śmieje się. Za chwilę przyznaje, że bardzo brakuje jej codziennej pracy z niepełnosprawnymi. Kiedy kolejne odmowne pisma z ministerstwa czy urzędu testują jej nerwy, do porządku przywołuje ją jedna myśl: „Robię to dla Aśki, Rafała czy Uli”. Niepełnosprawnych, którzy są z nią od początku. Którzy jej wierzą i ufają. Zaufanie w domu przy ul. Płowieckiej w Poznaniu to zresztą podstawa. Nie tylko w relacji uczestnik–terapeuta, ale i w ramach zespołu opiekunów. – Nazywam go rdzeniem. Tworzą go Justyna, Ewa, Bartek i ja. Poza tym mamy sprawdzonych w boju wolontariuszy, a jak jest silne obłożenie, pod telefonem pracowników na zlecenie – tłumaczy. Zespół traktuje się jak rodzina. Nie tylko ze sobą współpracują, ale po ciężkich dniach potrafią wspólnie wyskoczyć na piwo. – Wtedy obowiązuje jedna zasada: „Nie mówimy nic o pracy” – przyznaje. Jak udało się jej zebrać taką grupę? – Gdy ich rekrutowałam, prócz kwalifikacji zwracałam uwagę na jedno: by byli to ludzie z pasją – uśmiecha się. Tę pasję poznaję w ciągu kilku godzin pobytu w domu.
 
Inka dla cioci
Justyna to ulubiona ciocia Aśki. To dla niej prawie 30-letnia głęboko niepełnosprawna intelektualnie dziewczyna przyniosła dziś kawę „Inkę”. Trochę się niepokoi, bo opiekująca się nią starsza siostra Dorota przyprowadziła ją do „Poranka” zbyt późno, przez co nie zdążyła na spacer. – Przyniosłam kawę. Kupiłam. Kawę Inkę dla cioci. Do śniadanka – rzuca na wejściu pełna optymizmu. Asia pomaga swojej imienniczce zdjąć płaszcz i buty, tłumaczy też, że „ciocia” Justyna wróci za dziesięć minut. – Justyna jest ukochaną ciocią Aśki. Gdy jej nie ma, jest tragedia, bo obie są w bardzo zażyłych relacjach – tłumaczy mi Asia, kierowniczka. Aśka prócz terapeutki Justyny uwielbia biedronki i kolaże. – Odkąd z nami jest, wycina. Teraz robi to naprawdę sprawnie – cieszy się moja rozmówczyni. Aśka znów mówi o „Ince”. Pod czujnym okiem terapeutki zaparza kawę. Wlewa mleko. Dzielnie maszeruje też z łyżeczką cukru. – Takie małe rzeczy są dla nas niezwykle ważne. One dają pozytywnego kopa do pracy. Asia zaczyna opowiadać: „Pamiętam, jak pani Dorota ze łzami w oczach obserwowała, jak jej młodsza siostra myje u nas naczynia. Tego w domu tego dotychczas nie robiła” – mówiła ze wzruszeniem. Asia-kierowniczka zaraz potem dodaje: „Pracowaliśmy nad tym dzień po dniu, ale mamy dziś efekty”. Tych efektów jest więcej. To są drobiazgi: zaparzanie kawy, mycie naczyń czy krojenie sałatki. – Ludzie z zewnątrz tego nie dostrzegają, my się tym cieszymy jak dzieci – dodaje Bartek, który wraz z Justyną i poruszającą się na wózku Alicją wrócili właśnie ze spaceru.
 
Za miękkie serce
Pan ma za miękkie serce, by sprzedawać – usłyszał Bartek, który na ostatnim roku fizjoterapii starał się o pracę jako przedstawiciel handlowy. Myślał, że jak skończy AWF, trochę popracuje w handlu, a potem będzie leczył sportowców. Nic z tego. W międzyczasie zaangażował się w duszpasterstwie akademickim w parafii św. Rocha. – Tam opiekowaliśmy się niepełnosprawnymi na wózkach. Wózkowicze nauczyli mnie, co znaczy oddać się drugiemu człowiekowi. Dzięki temu doświadczeniu trafiłem tutaj, choć to, że będę się opiekował niepełnosprawnymi intelektualnie, było ostatnią rzeczą, o której myślałem – przyznaje szczerze. To, co robi, odczytuje jako wyzwanie. Wyzwanie od Boga. – Myślałem, że mu nie podołam, ale widzę, że to, co robię, ma sens – tłumaczy. To, czego się nauczył na studiach, adaptuje tu do rzeczywistości. – Z naszymi podopiecznymi jest trudny kontakt. By wykonywali ćwiczenia, trzeba je przemycać w prostych grach. Przez muzykę, rytm, taniec – wylicza. Wspólnymi siłami dają radę. Skąd u niego ta pasja i cierpliwość? – Jestem głęboko wierzący, a każdy, który wierzy, powinien pasjonować się drugim człowiekiem – przyznaje. A cierpliwość? – Przesuwam tu jej granicę do ostateczności, mimo że jestem cierpliwym człowiekiem. Praca z nimi to dla mnie nauka, która zaprocentuje później w rodzinnym życiu – odpowiada.
 
Mus-isz spróbować
Pięćdziesiąt pięć. Tyle jabłek obrał w czasie jednego dnia 25-letni Rafał. Miłośnik przyrody, kolekcjoner etykiet czekolad „Milka” oraz opakowań po serkach czosnkowych. Przez trudne zachowania nigdzie nie mógł zagrzać miejsca na dłużej. Rafał nie przepada za licznymi i intensywnymi kontaktami z ludźmi – relacje nawiązuje powoli i początkowo z dystansem. Nie lubi, gdy ktoś nie dotrzymuje raz danego mu słowa. – Wcześniej bardzo się denerwował, był porywczy, nadpobudliwy. W ciągu kilku miesięcy pobytu u nas coraz lepiej znosi otoczenie bardziej lub mniej znanych mu osób i chętniej angażuje się we wspólne działania. Dziś, gdy czuje, że dzieje się coś niedobrego, przychodzi do nas i mówi otwarcie o swoim problemie – to bardzo ważna i potrzebna zasada, którą udało nam się w ciągu tego czasu wspólnie wypracować. – tłumaczy Justyna. Terapeutka zauważa, że Rafałowi brakowało też motywacji. Znalazł ją tu. Ekipa „Poranka” postanowiła spełnić jedno z jego trzech marzeń. Zabrać go w góry, w których jeszcze nigdy nie był. – Na początku czerwca jedziemy na trzy dni w Karkonosze. Wszyscy. Musimy tylko jeszcze wybrać miejsce i zebrać środki – wyjaśnia Asia. Temu służyło obieranie jabłek, z których niepełnosprawni wraz z terapeutami zrobili mus jabłkowy. Dwie skrzynki słoików, które sprzedawać będą 9 maja podczas corocznego Biegu Na Tak na poznańskiej Malcie. Justyna, Aśka i Alicja właśnie oklejają słoiki. Nośne hasło: „Mus-isz spróbować” na etykietach ma zwiększyć sprzedaż. Rafał mocno się zaangażował w akcję, mówi, że chce zapracować na swoje marzenie.
 
Jesteś szalona
„Jesteś szalona. To ciocia jest szalona” – Aśka zaczyna śpiewać, a potem figlarnie przytula się do Justyny. – Pokroimy ogórka? Jesteś kochana – rozbraja za chwilę. Razem będą przygotowywać obiad. Wczoraj robiły wspólnie kotlety mielone. – Usamodzielniamy ich przez małe, codzienne rzeczy – mówi Justyna. Zaczyna wyliczać sukcesy Aśki: „Coraz lepiej wycina twarze, a jak pomyli garnek z sitkiem, po chwili zauważy różnicę”. Młoda terapeutka wspomina też zabawną sytuację z udziałem swojej podopiecznej: „Podczas jednego ze spacerów robotnik młotem pneumatycznym kruszył asfalt, gdy skończył, Aśka zaczęła klaskać i krzyknęła: „No brawo!” – Zawsze w ten sposób ją nagradzamy, gdy zrobi coś dobrego – dodaje po chwili. Dla Aśki, ale i choćby Rafała, angażuje się całym sobą. Śmieje się, że przez akcję z musem jabłkowym cały ubiegły tydzień „stała przy garach”. – Nie zawsze jest jednak kolorowo. A że z Aśką jesteśmy niezłe france, to i nam zdarza się pokłócić – mówi, przyznając, że ten stan trwa krótko. Czy angażując się całym sercem, nie ma czasem dość? – Nie mogę mieć, bo sama tę pracę wybrałam. Zresztą kocham to, co robię. Poza tym mam komfort, że jak wstaję rano i tu przychodzę, robię to z chęcią.
 
***
Bez Asi, Justyny czy Bartka „Poranek” byłby martwy. W ogóle by się nie narodził, gdyby nie ostatnia wola Haliny Sobkiewicz. To ta poznańska lekarka zapisała stowarzyszeniu 80-letnią kamienicę, by służyła niepełnosprawnym. Swoją cegiełkę dołożyli też poznaniacy, głosując, by z budżetu obywatelskiego przeznaczyć 2,2 mln zł na remont i adaptację „Poranka”. Do całkowitego wyjścia w nim słońca brakuje jednak pomyślnej decyzji ministerstwa, zezwalającej na całodobową opiekę nad niepełnosprawnymi.
 
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki