„Dzień dobry!”– słyszę od progu. Zaraz potem Marcin podekscytowany biegnie korytarzem, wołając głośno siostrę Grażynę, kierowniczkę warsztatów: – Mamo! Mamo! – i wskazuje na mnie palcem.
Na korytarzu w trzech rzędach wiszą portrety uczestników warsztatów. Wszystkie twarze uśmiechnięte od ucha do ucha. Już po chwili przekonuję się, że to nie sztuczna poza do zdjęcia. Każdy, kogo mijam, uśmiecha się do mnie jak do dobrej znajomej i się przedstawia. – Nasi uczestnicy są niezwykle otwarci i gościnni – tłumaczy s. Grażyna. – Jak ktoś ma zły humor, to zawsze mówię: przejdź się naszym korytarzem, a na pewno ci przejdzie! Po pierwsze docenisz to, że jesteś zdrowy, a po drugie po prostu poczujesz się kochany.
Pewnego dnia jedna z terapeutek przyszła do pracy smutna i usłyszała od jednej dziewczyny: „Ale pięknie dziś pani wygląda!”. Gdy podziękowała, dziewczyna dodała „Prima aprilis!”.
S. Grażyna trafiła do Szamotuł po raz pierwszy w 1987 r. Przez osiem lat pracowała w domu dziecka przy ul. Lipowej, potem skierowano ją do formacji postulantek do Poznania. Po sześciu latach znowu wróciła do Szamotuł, ale już do warsztatów, które w 2001 r. otworzyła s. Teresa Brochocka. – Nie czułam się gotowa do pracy z ludźmi niepełnosprawnymi intelektualnie. Bałam się, że nie będę wiedziała, jak z nimi rozmawiać. Ale to Bóg mnie posłał i On dał łaskę. Od niepełnosprawnych nauczyłam się, że nie ma problemów, których nie da się rozwiązać. I żaden problem nie powinien mnie przytłaczać na tyle, abym nie wiedziała świata wokół. To ważne, żeby cieszyć się z małych rzeczy – tłumaczy siostra. Już po kilku miesiącach wolała spędzać czas z uczestnikami warsztatów, niż zajmować się administracją.
Szminka na policzku
Piotra, Monikę i Michała poznaję przy pracy. Trzy lata temu z pomocą Fundacji „Barka” powstała spółdzielnia socjalna, w której znaleźli zatrudnienie. Razem tworzą ceramikę użytkową i ozdobną. Piotr maluje zamówione przez Urząd Miasta w Szamotułach kubki, Monika nawleka ceramiczne krzyżyki na rzemyki. Wręcza mi dwa, które sama wybrała: zielony i pomarańczowy. Michał składa szare arkusze papieru. Do pań, które pracują obok, mówi „Mama”, a do mężczyzn „Kuba”. Obok stołów stoją szopki, renifery i aniołki, które czekają na pomalowanie.
Pracownię od piętnastu lat prowadzą siostry Joanna i Agnieszka. Siostra Joanna ozdabia właśnie dużą figurkę św. Mikołaja, a Agnieszka kończy prace dla powiatowego szpitala, który zamówił pięćset kubków, gadżetów dla świeżo upieczonych mam. Każdy z nich jest malowany ręcznie, a produkcja trwa kilka tygodni. Obok Moniki siedzi Jarema, który zawsze przychodzi na zajęcia z odciśniętą szminką na policzku. To ślad po czułym pożegnaniu z mamą. Asia i Daria kruszą glinę i szlifują ceramiczne magnesy.
Dużą część pomieszczenia zajmują trzy wielkie piece do wypalania ceramiki. W środku wyglądają zupełnie jak zamrażarki. Technika wypału to nie bułka z masłem. Z każdego wypału może wyjść… niewypał. Trzeba ustawić temperaturę na 1200 lub 1020 stopni, dostosowaną do rodzaju szkliwa. Trzeba zadbać, by piec był szczelnie zamknięty, i ustawić odpowiedni czas wypału, który zazwyczaj wynosi siedem godzin. Jeśli popełni się błąd, na glinie mogą pojawić się zbąblenia, a szkliwo spłynie i zniszczy znajdujące się w piecu płyty. Piece są włączane co najmniej raz w tygodniu i zużywają tyle prądu, co włączone wszystkie naraz urządzenia elektryczne w gospodarstwie domowym.
Jak w fabryce
Siostry Joanna i Agnieszka ciągle szukają nowych inspiracji, aby co roku na bożonarodzeniowym kiermaszu można było znaleźć coś wyjątkowego. W tym roku stawiają na ceramiczne żłóbki, renifery, klasyczne aniołki i choinki. Wzorki malują ręcznie lub nakładają za pomocą serwetek lub wałków z tłoczeniami. – Wszystko robimy razem, od pomysłu do wykonania. Każdy robi małą część pracy i daje kolejnej osobie – tłumaczy Agnieszka, której największą frajdę sprawia malowanie kubków. Ona sama woli robić co chwilę coś innego, a nie tzw. masówkę. Siostra Joanna to jej przeciwieństwo. Lubi pracować jak na taśmie i twierdzi, że nadawałaby się do fabryki. Piotrek jest duszą towarzystwa, każdy chce się z nim przyjaźnić. Przychodzi do WTZ-u od samego początku. Zaczynał w pracowni informatycznej, gdzie projektował warsztatową gazetkę. Woli jednak prace ręczne: malowanie, lepienie z gliny i klejenie. – Lubię zmiany. Jak uczę się czegoś nowego, to się bardzo cieszę – tłumaczy. Piotr występuje też w przedstawieniach i ma niezwykły talent komiczny. Lubi grać w piłkę i oglądać filmy. Wszystkie bez wyjątku, jak leci. Za ścianą, w pracowni krawieckiej, powstają już powoli świąteczne stroje na jasełka. W strój św. Mikołaja przebiera się Mariusz, dumnie trzymając pastorał, jak na biskupa przystało.
Twardziele
W pracowni stolarskiej czeka na mnie silna, męska ekipa. Warsztat prowadzi pan Marek, z wykształcenia rolnik, z pasji stolarz. To tutaj powstają drewniane podstawki pod zdjęcia, żłóbki, choinki, drewniane renifery i karmniki dla ptaków. Marcin szczególnie lubi pracować młotkiem. Jak przyznaje, do pracy jest pierwszy i nigdy nie jest zmęczony. Krystian najchętniej pracuje w ogrodzie i gra w piłkę. Marek dopiero się przyucza do pracy i przy każdym zadaniu komentuje „Nie ma lekko!”. W pracowni trwa szlifowanie kawałków drewna na podstawki do ikon. Większość chłopaków pracuje dziś na dworze, porządkując suche gałęzie na ogrodzie. Piotr jest niewidomy od urodzenia i mówi, że się z tym pogodził: dobrze się czuje wśród innych chłopaków, pracując manualnie, na tyle, na ile pozwala mu niepełnosprawność.
Coś z niczego
W pracowni plastycznej Tomek wykonuje elementy do kartek świątecznych… na 2018 rok. – Mamy tyle zamówień, że prace zaczynamy wiele miesięcy przed konkretnym świętem – tłumaczy Karolina, terapeutka, która w warsztacie pracuje już czternaście lat. – Tegoroczne kartki są już gotowe i tylko czekają na odbiór.
Co roku przygotowują ponad tysiąc kartek bożonarodzeniowych i czterysta wielkanocnych, nie licząc tych okolicznościowych. Praca idzie bardzo sprawnie, bo kartki tnie się gilotyną, a nie jak dawniej nożyczkami. Mam wrażenie, że w tej pracowni dzieją się prawdzie cuda, bo uczestnicy tworzą coś z niczego. Do zrobienia kartek i stroików używają bandaży, piasku z plaży, pokruszonych szyszek czy kaszy. Karolina zbiera wśród znajomych różne niepozorne rzeczy, na przykład resztki świec, które są przetapiane na nowe i stanowią element stoików świątecznych. – Najważniejsze jest to, aby jak najwięcej elementów mogli robić sami uczestnicy – tłumaczy Karolina. – Jedni kruszą świece na małe kawałeczki, inni wyciągają knoty.
Hitem pracowni są drewniane deseczki z sentencjami i fragmentami Pisma Świętego, przygotowywane we współpracy z pracownią stolarską. Uczestnicy warsztatów mają też już pierwsze osiągnięcia: Tomek kilka tygodniu temu wygrał ogólnopolski konkurs na rysunek pod tytułem „Moja Ojczyzna”. Narysował go dla siebie i spontanicznie wysłał na konkurs. Obok przy stoliku Beata przygotowuje wydzierankę z Gwiazdę Betlejemską, Małgosia porządkuje koraliki, a Paweł maluje klamerki do świątecznych ozdób. Na pytanie, który kolor jest jego ulubionym, nie potrafi się zdecydować. Lubi wszystkie.
Rzecznik prasowy
W pracowni informatycznej pracuje s. Marzena. – Nie mam wykształcenia informatycznego, po prostu uczę się razem z nimi – tłumaczy. Uczestnicy wykonują prezentacje, które potem przedstawiają innym. Gdy mają przerwę od pracy na komputerze, szyją, rysują i wycinają. Monika z dumą pokazuje zrobiony właśnie breloczek sowę z filcu. Asia, która osiąga sukcesy w pływaniu, tworzy prezentację o świętych. Adam, który jeździ na wózku, chwali ją, że jest bardzo pomocna. Chłopak interesuje się historią, czyta książki o II wojnie światowej i o obozach koncentracyjnych. Nie słucha disco polo, jak większość uczestników warsztatów, ale Chopina. Jak sam mówi: jest patriotą. O Kasi mówią, że to „rzecznik prasowy”. – Praca to życie. Życie to praca. Praca to życie. Praca zawsze ratuje życie. Moje życie to praca, którą mi siostra zleci. Interesuję się serialami. To mi pomaga – tłumaczy Kasia. Monika pracuje w pracowni gospodarstwa domowego. Najbardziej lubi sprzątać i wyciągać naczynia ze zmywarki. Kocha złotą biżuterię i chwali się pozłacanym serduszkiem, pierścionkami i bransoletkami.
Bez reklamy
Produkty powstające na warsztatach sprzedają się same – do tego stopnia, że zrezygnowano z założenia sklepu internetowego. Ludzie przychodzą sami, dzwonią, piszą mejle i oglądają zdjęcia na Facebooku. W tym roku napłynęło tak wiele zaproszeń na kiermasze, że trzeba było odmawiać. – Jesteśmy konkurencją dla chińskich produktów. Nie: właściwie to jesteśmy bezkonkurencyjni. – poprawia się s. Grażyna. – Jesteśmy bezkonkurencyjni w miłości!