Logo Przewdonik Katolicki

Jestem połączony

Joanna Mazur
fot. archiwum prywatne

Rozmowa o trudnym dzieciństwie, starannym słaniu łóżka i o współpracy z Bożą łaską z Grzegorzem Czerwickim, byłym więźniem, autorem książki Nie jesteś skazany

Miałeś trudne dzieciństwo. Dwanaście lat spędziłeś za kratkami za kradzieże i rozboje. Dzisiaj rozmawiamy, bo pewien ateista polecił Tobie czytać Biblię… Jak wyglądało Twoje życie, zanim zacząłeś ją czytać?
– Byłem młodym chłopakiem, który wychowywał się w Nowej Hucie, w domu, który rozwalał alkohol, nieobecność ojca i brak bliskości między rodzicami. Z dzieciństwa pamiętam głównie głód, brak pieniędzy i niekończące się awantury. Doświadczyłem przemocy fizycznej i psychicznej. Moje życie biegło na pograniczu dwóch światów: świata mojej mamy, która pracowała, i świata mojego ojca, który pił alkohol pod sklepem. Nie miałem do kogo zwrócić się o pomoc. Narastał we mnie gniew, a brak akceptacji ze strony rodziców powodował wielką dziurę w moim sercu. Pewnego dnia pojawiło mi się w głowie pytanie: czy to się kiedyś skończy? I zacząłem usilnie szukać na to pytanie odpowiedzi. Symbolem wybawienia stały się dla mnie z czasem pieniądze: dobre auta i markowe ciuchy. Byłem pewny, że one są w stanie naprawić sytuację mojej rodziny. Moim bożkiem stał się pieniądz, władza i strach ludzi. W wieku siedmiu lat mój gniew wybuchnął. Pobiłem kolegę i zacząłem być wciągany w przestępcze środowisko. Po bójce przyszła kolej na kradzież w sklepie. To wydarzenie było przełomowe. Gdy wyszedłem ze sklepu z moją zdobyczą, koledzy klepali mnie po ramionach, byli ze mnie dumni. Widziałam w ich oczach aprobatę. W końcu czułem się akceptowany, w końcu ktoś był ze mnie dumny. Niestety, w tym czasie szukałem akceptacji, którą powinienem dostać od moich rodziców. Kradzieże stały się więc coraz częstsze, bo chciałem nadal imponować moim kolegom. Coraz częściej okradałem sklepy, domy, auta i pokoje hotelowe. Napadałem ludzi z bronią w ręku. Jednocześnie zacząłem próbować alkoholu, narkotyków, pojawiła się pornografia i okultyzm. Moje serce zaczynało być przesiąknięte złem, choć w sercu miałem pragnienie przyjaźni, miłości i akceptacji.

O trafieniu do więzienia mówisz dziś jako o wydarzeniu, które Cię uratowało…
– Tak. Myślę, że gdybym do niego nie trafił, to wydarzyłyby się gorsze rzeczy. Dziś dziękuję Bogu szczególnie za dwie rzeczy: za to, że nikogo nie zabiłem, i za to, że nie zacząłem brać amfetaminy dożylnie. To nie zmienia faktu, że w więzieniu przeszedłem piekło. Najbardziej zabolała mnie utrata bliskich, którzy mnie nie odwiedzali. Do rozpaczy doprowadziło mnie jednak oddanie mojej małej siostrzyczki, która urodziła się w 2001 r., do rodziny zastępczej. Miałem jej już nigdy w życiu nie zobaczyć. Przez wiele miesięcy byłem też maltretowany przez więźniów z mojej celi i byłem bliski popełnienia samobójstwa. Z czasem zacząłem brać sterydy i ćwiczyć, aby móc się obronić. Po sześciu latach odsiadki wyszedłem na wolność i myślałem, że poradzę sobie sam. Chciałem pomóc mamie, która wpadła w nałóg alkoholowy, a także odnaleźć moją siostrę. Sam jednak zacząłem pić i w wieku 24 lat wylądowałem na ulicy. Spałem na kartonie przykryty gazetami. Pamiętam, że w pewnym momencie, zmęczony i brudny, zacząłem wołać w pustkę (bo w Boga nie wierzyłem), że moje życie musi się zmienić, że nie można tak żyć! Ratunku upatrywałem w powrocie do więzienia. Trafiłem tam kilka miesięcy później za napad z bronią w ręku.

mazur-archiwum-prywatne.jpg

Wizyta w domu poprawczym dla chłopców w Łańcucie

Kolejne sześć lat odsiadki było już jednak zupełnie różne od poprzednich.
– Tak. Wylądowałem w celi z 17 facetami. Tam spotkałem kolegę ateistę, który siedział już 25  lat. Dużo rozmawialiśmy o życiu i marzeniach. Rzadko się prowadzi takie rozmowy w więzieniu, ale czułem, że mogę się przed nim otworzyć. Mówiłem mu, że chcę żyć normalnie i że nie wiem, co to do końca znaczy. Mówiłem, że chciałbym mieć pracę, żonę, dziecko, hobby i przyjaciela, który byłby w stanie oddać za mnie życie – nie tak jak ci, którzy mnie zostawili. Pewnego dnia, po takiej rozmowie, kolega wypalił, że ma dla mnie ciekawą książkę historyczną, w której jest to, czego szukam. Powiedział: „Jeżeli Ci się nie  spodoba, to odstawisz – książka to nie amfetamina”. I opowiedział mi o Biblii. Tydzień chodziłem z tą myślą, aż zobaczyłem Pismo Święte leżące na taborecie jednego ze współwięźniów. Kupiłem je za dwa szlugi. Kolega stwierdził, że zrobił interes życia. Zacząłem najpierw od Starego Testamentu, ale kolega polecił, aby zacząć od Nowego. No to zacząłem czytać.

I wszystko nagle zaczęło się zmieniać?
– Nie od razu. Na początku zauważyłam, że gdy codziennie czytam Biblię, to jestem spokojniejszy. Starałem się skupiać na zachowaniu Jezusa wobec innych ludzi i relacjach, które budował. Nie szukałem wiary, ale chciałem wiedzieć, jak nawiązywać dobre relacje z innymi. Fascynowało mnie, że Jezus nie denerwował się tak jak ja. Był taki spokojny. Właściwie jest jedna wzmianka o tym, co zrobił w świątyni, ale nikomu nie zrobił krzywdy. To był właściwie jeden „wkurz”, jaki miał. On na wszystkie ataki faryzeuszów odpowiadał ze spokojem i opanowaniem. Nie szukał zwady, czasami ich uszczypnął, ale tylko po to, aby pokazać prawdę. Dotarło do mnie, że prawda zawsze się obroni i że jak będę dobry i sprawiedliwy, to wszystko się ułoży. Zaczynałem powoli być sobą. Przestałem kląć, kłamać i okradać współwięźniów. Zacząłem witać się z klawiszami, co było nie do pomyślenia. Gdy zrobiłem coś źle – przeprszałem – to był mój Mount Everest. Było to dla mnie upokarzające doświadczenie, ale czułem się po nim lepiej. Ten czas był czasem zginania karku, a w moim przypadku trzeba go było zgiąć porządnie na wielu płaszczyznach.

Czytałeś Biblię jak poradnik dobrego życia.
– Zdecydowanie! Najpierw zacząłem być człowiekiem, a potem dopiero katolikiem (śmiech). Dopiero jak wyszedłem z więzienia, zacząłem poznawać tradycję, świętych itd. Pamiętam moje pierwsze Triduum, które tłumaczyła mi moja żona Renia. Byłem tak podjarany, jak na jakimś niesamowitym spektaklu. Czułem się, jakbym był w Jerozolimie, i to wszystko obserwował.

Twoje nawrócenie to efekt Twojej ciężkiej pracy i Bożej łaski. Jak znalazłeś w tym równowagę?
– Na pewno bez tej współpracy nie byłbym tu, gdzie jestem. Siedmiu na dziesięciu więźniów po wyjściu z więzienia wraca do niego z powrotem. Na początku oprócz lektury Pisma Świętego bardzo pomogła mi lektura książki Tomasza à Kempis O naśladowaniu Chrystusa oraz karty z ćwiczeniami duchowymi św. Ignacego Loyoli. Wielką pomoc otrzymałem także od mojego kierownika duchowego, którym stał się o. Stanisław Majcher SJ, działający w więzieniach od wielu lat. Jak współpracowałem z łaską? Opiszę ci to na przykładzie rzucania palenia papierosów. Modliłem się do Boga, aby dał mi siłę, abym potrafił odmawiać, gdy ktoś częstuje mnie papierosem, bo wiedziałem, że sam jestem za słaby. I udawało się! Gdy ktoś pytał, czy chcę zapalić, mówiłem szybko, że nie, ale gdy tylko to słowo wypowiadałem, pojawiał się okropny głód nikotynowy. Wtedy szybko brałem do ust cukierka i zaczynałem czytać Pismo Święte, aż pokusa ode mnie nie odeszła.

Czytałeś na chybił trafił?
– Nie. Zaznaczałem odpowiednie fragmenty w Ewangeliach, a najchętniej czytałem Dzieje Apostolskie i historię św. Pawła – to taki dzikus jak ja – myślałem (śmiech). Do tego zacząłem umartwiać się w małych rzeczach: codziennie słałem moją pryczę, zmywałem po sobie naczynia i sprzątałem celę, wyręczając współwięźniów. Nigdy nie zapomnę ich zdziwionych twarzy, gdy za możliwość sprzątania za nich dawałem im papierosy. Do każdej z tych czynności zapraszałem Jezusa, aby mi pomógł. Zacząłem też rozmawiać z Nim jak z Kimś bliskim, a nie odległym o lata świetlne.

Dzisiaj masz żonę, synka, pracujesz w wydawnictwie katolickim i jeździsz po szkołach i ośrodkach poprawczych z własnym programem profilaktycznym. Co się wydarzyło po Twoim wyjściu z więzienia?
– Prosto z więzienia pojechałem na rekolekcje ignacjańskie do Zakopanego. Tam, pierwszego dnia poznałem moją przyszłą żonę Renię, która wspierała mnie od samego początku: pokazała mi Nowy Sącz, pomogła mi się urządzić, organizowała zbiórki potrzebnych rzeczy. Nawiązała się między nami relacja i po dwóch latach zostaliśmy małżeństwem, a po roku pojawił się na świecie nasz synek Jakub. Mówię teraz o tym jak o czymś oczywistym, ale ja naprawdę nie wiedziałem, co to znaczy budować małżeństwo i rodzinę. Pytałem moich nowych znajomych, którzy byli już w małżeństwach, dosłownie o wszystko! Czy małżeństwa chodzą na randki? Co mężowie kupują żonom? Czy katolickie małżeństwa jeżdżą tylko na rekolekcje, czy też na „zwykłe” wakacje? Nie miałem o tym pojęcia, a chciałem być dobrym mężem i ojcem. W międzyczasie pracowałem w sklepie ogrodniczym, ukończyłem kurs kelnerski, a potem udało mi się załapać do pracy w najlepszej restauracji w mieście. Zacząłem też szkołę i dzięki mojej żonie zdałem maturę. I zacząłem spłacać wszystkie długi zarówno w bankach, jak i u moich dawnych kumpli. Miałem wrażenie, że Jezus prosi mnie, aby te wszystkie sprawy uregulować. Po latach w niezwykłych okolicznościach odnalazłem się też z siostrą.

Zmiana trybu życia musiała być dla Ciebie trudna.
– Najtrudniejsze było ograniczenie modlitwy (śmiech). W więzieniu miałem na to kilka godzin dziennie. Na wolności zacząłem mieć wyrzuty sumienie, że za mało się modlę, ale na szczęście kierownik duchowy powiedział mi, że to pokusy złego.

W swojej książce piszesz o Jezusie jako o Przyjacielu. Jaki jest Twój przepis na nawiązanie takiej relacji z Bogiem?
– Na pewno poznawanie Jezusa, a więc czytanie o Nim. Moim sposobem było czytanie w kółko jednej Ewangelii przez kilka tygodni i podpatrywanie, jak Jezus zachowuje się w danej sytuacji. To jest tak jak poznawanie się z nową osobą, o której czytasz książkę. Ja tak traktowałem Jezusa. Czytałem i zastanawiałem się, co Jezus chce mi powiedzieć. Na pewno ważny jest też czas. Nie można budować relacji, nie poświęcając swojego czasu. Jezus ma dla nas mnóstwo czasu, a my? Czasami nie znajdujemy pięciu minut. Polecam też metodę św. Ignacego, który mówi, aby żyć tu i teraz, a nie skupiać się na przeszłości i przyszłości. To bycie obecnym całym sobą bardzo pomaga w odkryciu obecności Boga. Bardzo mi pomogła też św. Faustyna, którą podpatrywałem w jej relacji z Jezusem. Nie chciałem jej kopiować, bo każdy ma swoją wyjątkową relację z Nim, ale zastanawiałem się, w jaki sposób mogę tę relację jeszcze rozbudować w świeckich realiach. Bycie mężem i ojcem to dla mnie priorytet. Gdy pojawił się Kuba, zmieniłem pracę na taką od poniedziałku do piątku. Wiem, jak ważna jest rola ojca w wychowaniu, i chcę dać synowi to, czego mnie samemu brakowało.

A jak odnajdujesz czas na bycie z Bogiem w wirze codzienności?
– Jestem elastyczny! Jeżeli mój synek obudzi się trochę później, po przebudzeniu czytam słowo Boże i modlę się. Gdy wstanie wcześniej i obudzi mnie wołanie „tata, tata!”, to nie wkurzam się, że nie udało mi się pomodlić, ale po śniadaniu modlę się razem z nim. Pytam go zawsze: czy idziemy się pomodlić? Gdy odpowiada stanowcze „nie”, pytam inaczej: a czy idziemy rozmawiać z przyjacielem? Na to zawsze odpowiada „tak”. Nie dzielę mojego czasu sztywno na czas modlitwy, spotkanie z Bogiem i czas bez Niego. Jestem z Nim przecież połączony Bożą pępowiną.

GRZEGORZ CZERWICKI
Urodzony w 1984 r. w Krakowie, dziś szczęśliwy mąż i ojciec. Skazany dwoma wyrokami, odsiedział łącznie 12 lat w zakładzie karnym. W 2011 r. otrzymał od współwięźnia ateisty Pismo Święte i zaczął zmieniać swoje życie. Jako ewangelizator odwiedził 74 zakłady karne w ramach projektu „Skazany na wolność”, przygotował dwa programy profilaktyczne przeciwdziałające uzależnieniom i niskiemu poczuciu własnej wartości. Autor bestsellerowej książki Nie jesteś skazany. Na co dzień pracuje w wydawnictwie RTCK

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki