W ostatnich latach mamy do czynienia z prawdziwym urodzajem publikacji i teorii dotyczących wychowania dzieci: rodzicielstwo bliskości, pozytywna dyscyplina, wychowanie bez nagród i kar… Pani na swoim kanale na YouTubie propaguje tzw. indywidualne podejście do dziecka. Na czym ono dokładnie polega?
– U źródła mojego sposobu myślenia o wychowaniu jest przekonanie, że każde dziecko jest wyjątkowe i zasługuje na specjalne traktowanie. Jestem zwolenniczką każdego z powyższych nurtów, dopóki są one dopasowane do danego dziecka. Żaden z nich nie jest uniwersalny i możliwy do zastosowania w każdym przypadku. Jako świeżo upieczeni rodzice pierwszego dziecka byliśmy z mężem zafascynowani rodzicielstwem bliskości. Spaliśmy z dzieckiem, nosiliśmy jak często się dało. Jednak gdy tylko dziecko zaczęło mówić, od razu oznajmiło nam, że ono nie lubi tego wspólnego spania. I faktycznie jak spojrzeliśmy wstecz, to córka robiła wszystko, aby tego dotyku nie mieć. Leżała na środku łóżka i odgradzała się. Mąż spał na podłodze, a ja na ścianie. Znam przypadek dziecka, które płakało i krzyczało, kiedy było noszone dłużej niż kilka minut, a uspokajało się w swoim łóżeczku. Dokładnie odwrotnie jak w „instrukcji obsługi noworodka”. Po przeczytaniu wielu książek i doświadczeniu z piątką moich dzieci stwierdziłam, że podstawą tzw. indywidualnego podejścia do dziecka są dwa fundamenty: rozpoznanie języków miłości dziecka oraz rozpoznanie jego osobowości. Język miłości daje nam informację, kiedy nasze dziecko jest najbardziej szczęśliwe, a więc czego potrzebuje, by czuć (nie tylko wiedzieć), że jest kochane. Może to konkretne dziecko potrzebuje dotyku, miłych słów, drobnych prezentów, czasu wartościowego lub drobnych przysług. I drugim fundamentem jest osobowość, czyli to najgłębsze dążenie w każdym z nas, taki wektor. Indywidualne podejście do dziecka ma pomóc rodzicom, którzy nie mają ukończonych specjalistycznych studiów z pedagogiki czy psychologii, by budować trwałe i dobre relacje z dziećmi. Oczywiście jest to fundament, a na fundamencie nie trzeba kończyć. Moim celem jest jednak propagowanie tej podstawowej wiedzy, bo widzę, jak wielki skok w relacjach w rodzinie daje wiedza tylko na te dwa tematy.
Jak w takim razie rozpoznać osobowość już u małego dziecka?
– Jestem zwolenniczką tradycyjnego podziału osobowości, który jest najłatwiejszy do przyswojenia. Dziecko może być ekstrawertykiem: cholerykiem lub sangwinikiem lub introwertykiem, a więc melancholikiem lub flegmatykiem. W pierwszej kolejności rodzice mogą zauważyć szybkość reakcji. Ekstrawertycy zazwyczaj reagują szybko, a flegmatycy są bardziej powolni. W drugiej kolejności możemy zaobserwować, czy dziecko jest bardziej wesołe, czy poważne. Sangwinicy bardzo dużo się uśmiechają i śmieją, to takie radosne słoneczka. A gdy widzimy, że dziecko jest bardziej poważne i obserwujące, to najpewniej mamy do czynienia z melancholikiem. Mamy jeszcze tzw. ambiwertyków, czyli osobowości zrównoważone. Te aspekty zachowania dziecka możemy zaobserwować już dość wcześnie. Oczywiście jest to duże uproszczenie, bo np. dzieci chore mogą być bardziej poważne, mimo że osobowościowo są sangwinikami.
O językach miłości napisano już wiele książek i dorośli mogą z dużą precyzją je u siebie zdiagnozować. Jak to zrobić w przypadku małego dziecka?
– W językach miłości kluczowa jest potrzeba poczucia, że jest się kochanym, a nie tylko wiedzy na ten temat. W przypadku dzieci najlepiej zadać sobie pytanie: kiedy moje dziecko jest najbardziej szczęśliwe? U maluszka nie zobaczymy czy lubi otrzymywać prezenty, czy drobne przysługi, ale z wiekiem będziemy w stanie coraz lepiej to rozpoznać. Oczywiście każde dziecko lubi prezenty, ale w tym języku nie chodzi o to, by się rujnować i dawać dziecku wszystko to, co chce, ale pamiętać o drobiazgach, nawet takich za 2 zł. To tak samo jak w przypadku dorosłych: jeżeli żona lubi prezenty, to nie znaczy, że mąż ma od razu kupować jej porsche. Chodzi bardziej o pamięć, co się komu podoba i takie małe gesty, które tę pamięć wyrażają: mały samochodzik, plastelina, ładny długopis.
Jakie korzyści niesie ze sobą stosowanie tej wiedzy w praktyce relacji z dzieckiem?
– Czytałam ostatnio wywiad z członkami jednego z polskich kabaretów, którzy przyznali, że w swoich domach czuli się niewidzialni i scena jest dla nich miejscem kompensacji, bo na niej czują się wreszcie widzialni. Każdy człowiek ma mocne przekonanie o swojej unikalności. I jeżeli najbliżsi ludzie nie widzą, nie czytają nas, nie rozpoznają naszej indywidualności i potrzeb, to jest to wielki dramat. Jeżeli nie mamy podstawowej wiedzy na temat języków miłości i osobowości, to traktujemy dziecko albo tak, jak inni nas traktowali, albo jak my chcielibyśmy być traktowani. A to nie wystarczy. Jedna z moich klientek wyrosła w domu, w którym obydwoje rodzice prowadzili firmę architektoniczną w swoim domu. Szczycili się tym, że jedzą z dziećmi wszystkie posiłki i byli dumni z tego, że spędzają tak dużo czasu razem. Tak naprawdę jednak przy posiłkach rozmawiali tylko o pracy, a dzieciom zadawali zdawkowe pytania w stylu: Jaką dostałeś ocenę ze sprawdzianu? Językiem miłości mojej klientki jest jednak czas wartościowy, a więc czas, który wymaga uwagi i skoncentrowania się na danej osobie, zobaczenie jej i próba zrozumienia co dziecko czuje. Jeżeli rodzic stosuje odpowiedni język miłości, to buduje w dziecku poczucie własnej wartości i pewność siebie, co będzie procentowało przez całe jego życie. Niestety bardzo wielu ludzi ma przekonanie, że jest z nimi coś unikalnie nie tak. Często pytają się sami siebie: skoro moje potrzeby nie zostały zaspokojone, to może to jest moja wina? Może to ze mną jest coś nie tak? Jeżeli nie dostałem tych dobrych potwierdzeń, że jestem ok, że wszystko jest ze mną dobrze, to takie przeświadczenie mocno się w nas osadza.
I w ten sposób zaczynamy negować swoje potrzeby i emocje?
– Wyobraźmy sobie, że nasze dziecko jest cholerykiem i często się denerwuje. Jako rodzic powinniśmy wiedzieć, że to część jego osobowości i pozwolić dziecku wyrazić potrzeby i emocje, jednocześnie ucząc, jak sobie z nimi radzić. Wielu choleryków nauczyło się tłamsić swój gniew, co powoduje, że są chronicznie smutni. Trzeba dziecku tłumaczyć, że gniew jest jego naturalnym obdarowaniem i nie jest on złą emocją (poza przypadkami gdzie idzie w kierunku egoizmu). To właśnie ta emocja powoduje, że ktoś widząc niesprawiedliwość czy biedę panującą w świecie, stwierdza, że chce coś zrobić, że chce ten świat zmieniać.
Na pewno sporym wyzwaniem jest bycie rodzicem dziecka, które ma zupełnie inną osobowość niż my.
– Najczęstszy problem, z jakim się spotykam, to relacje między rodzicem cholerykiem a dzieckiem flegmatykiem. Rodzic choleryk prze do przodu, jest nastawiony na działanie, a dziecko podchodzi do wszystkiego spokojnie, nigdzie się nie spieszy. Rodzice mówią wtedy, że mają leniwe dziecko. A ono nie jest leniwe, tylko jego siłą jest spokój. I dlatego świat potrzebuje zarówno energicznych choleryków, jak i spokojnych flegmatyków, bo kiedy wszyscy cholerycy się pokłócą, wtedy do akcji wchodzi flegmatyk i ich godzi.
Kluczem jest pokazywanie dziecku silnych stron jego osobowości?
– Nie tylko. To podejście zakłada, że jesteśmy w stanie pokazać dziecku i jego mocne, i słabe strony. Na tym właśnie polega pokora – na poznaniu swoich mocnych i słabych stron, co daje nam większą samoświadomość, a więc kluczowy składnik dojrzałości. Flegmatyk powinien wiedzieć, że jego siłą jest spokój, ale pewne rzeczy powinien robić szybciej. Choleryk powinien wiedzieć, że ma siłę do działania, ale powinien nauczyć się wyrażać gniew, by nie krzywdzić innych. Sangwinik powinien umieć wykorzystać swoją kreatywność i radość, ale umieć też zejść na ziemię. A melancholik powinien czuć się dobrze ze swoją skrupulatnością, ale pozwalać sobie również na więcej swobody.
Zdarza się, że między rodzeństwem rodzi się zazdrość ze względu na niesprawiedliwe traktowanie. Jak ma się do tego indywidualne podejście do dziecka? Czy nie pogłębia tych różnic w traktowaniu dzieci?
– Zdarza się, że mamy takie komunistyczne myślenie, że wszystkim należy się wszystkiego po równo. W wychowaniu to myślenie się nie sprawdza. To właśnie dostrzeżenie tych różnic w potrzebach dzieci jest sprawiedliwe, bo każde z nich otrzyma to, czego potrzebuje, będzie się czuło kochane. Mogłoby dojść do takiego absurdu, że przytulamy każde dziecko z zegarkiem w ręku, aby było po równo. Ważne, aby dzieciom powiedzieć, że każde jest inne i przez to w jakiś sposób będzie inaczej traktowane. Podobnie jest z dyscypliną. Jedno dziecko jest bardzo dynamiczne i np. musi mieć momenty, gdy prosimy je by usiadło na krześle i ochłonęło. A drugie dziecko potrzebuje jednego zdania, aby się uspokoić i zmienić zachowanie. Najczęstszymi dwoma schematami, w jakie wpadają rodzice przy pierwszym dziecku, jest to, że albo nie stosują prawie żadnej dyscypliny, albo jest ona zbyt surowa. I z czasem dla kolejnych dzieci te wymagania łagodzą lub stają się jeszcze bardziej stanowczy. I wtedy powstają te rażące dysproporcje w traktowaniu. Niestety często jest tak, że rodzice faworyzują jedno dziecko, które jest do nich osobowościowo podobne lub ma taki sam język miłości. I gdy np. jedno z dwójki dzieci jest zadowolone, bo rodzina spędza sporo czasu wartościowego razem, to drugie czuje się odepchnięte, bo nie słyszy dobrych słów. W głębi serca rodzice myślą o takim dziecku, że jest jakieś „dziwne”.
Takie spojrzenie na wychowanie wymaga sporej dawki empatii, wysiłku i czasu…
– Miłość jest największą siłą, która pomaga nam podejmować każdy trud. To właśnie ona motywuje nas do tego, aby poszerzać nasze spojrzenie i zobaczyć drugą osobę jako kogoś wartościowego. Często na sesjach słyszę: olaboga! Jak ja mam to wszystko zapamiętać i ogarnąć! To ogrom wiedzy! A ja wtedy pytam rodziców: a jak się zjada słonia? Po kawałku! Trzeba zacząć stopniowo uczyć się, czytać, ale też robić notatki. Jeżeli będziemy je robić regularnie, dostrzeżemy pewne prawidłowości w zachowaniu naszych dzieci, a więc odkryjemy powoli ich osobowość i język miłości. A to pozwoli nam na wyprzedzanie potrzeb naszych dzieci, aby nie musiały o te potrzeby same walczyć. Mam znajomych, którzy tak nie zwracali uwagi na syna, który potrzebował czasu wartościowego, że cały czas był niegrzeczny, bo zauważył, że tylko wtedy dostaje uwagę rodziców. W takich przypadkach dziecko dostaje etykietkę „niegrzeczne”, a ono chce po prostu zaspokojenia swoich potrzeb. A jeżeli wiemy, że dziecko potrzebuje dotyku, to mogę to zrobić zanim uwiesi mi się na szyi. Jeżeli dziecko potrzebuje czasu wartościowego, usiądę z dzieckiem nawet na 15 minut i coś razem narysujemy zanim zacznie krzyczeć o moją uwagę. Nie mamy być specjalistami od całego narodu polskiego, ale od kilku najbliższych nam osób. To naprawdę jest do zrobienia.
KATARZYNA SAWICKA
Pedagog z 30-letnim doświadczeniem, twórczyni popularnego kanału na YouTubie (87 tys. subskrybentów, ponad 9 mln wyświetleń). Popularyzatorka treści pedagogicznych i psychologicznych. Żona, mama piątki dzieci