Umiałam migać, zanim nauczyłam się mówić – opowiada Ewa Tomczyk, prezes Fundacji „Przyjaciele języka migowego” w Szczecinku. Z wykształcenia jest surdopedagogiem, do tego certyfikowanym tłumaczem języka migowego i rzecznikiem osób niepełnosprawnych w powiecie szczecineckim. – Mamie obiecałam, że zostanę tłumaczem języka migowego – dodaje. Powód? – Miałam głuchy dom. Oboje rodzice byli niesłyszący – wyjaśnia. – Gdybym nie urodziła się w takiej rodzinie, to prawdopodobnie nie miałabym dużego kontaktu z osobami niesłyszącymi i nie rozumiałabym ich potrzeb. Ale jak się ma z tym do czynienia od dzieciństwa, to pomaganie staje się naturalne – mówi pani Ewa.
Jej rodzice nie byli niesłyszący od urodzenia. Chociaż często się zdarza, że głuchota jest dziedziczona. – U mnie w rodzinie to była głuchota nabyta. Mama urodziła się w 1945 r. za Bugiem. To były biedne tereny, gdzie dostęp do lekarzy był prawie niemożliwy. Babcia opowiadała, że wszystkie jej dzieci zachorowały na szkarlatynę. Leków nie było żadnych. W czasie choroby wszystkim dzieciom leciała z uszu ropa tylko nie mamie. Babcia martwiła się więc o inne dzieci, a po czasie to mama straciła słuch i węch – wspomina pani Ewa. Jej mama była w okresie prelingwalnym, czyli nie umiała jeszcze mówić, przez co potem już się tego nie nauczyła. Natomiast ojciec pani Ewy stracił słuch albo po przebytym zapaleniu uszu, albo po eksplozji niewybuchu.
Z rodzicami do lekarza
– Dzisiaj, jako osoba dorosła, oceniam, że to było trudne dzieciństwo – przyznaje pani Ewa. Wspomina, że jej rodzice nie chodzili do niej na wywiadówki, bo i tak nic by nie zrozumieli. Nie było ich też na występach w szkole. Na wizyty do lekarzy to ona chodziła z rodzicami jako ich opiekun już od ósmego roku życia. Do lekarzy chodziła nie tylko z rodzicami, także z ich znajomymi. Ale zastrzega, że jej dzieciństwo nie było bardzo trudne przez to, że rodzice byli niesłyszący. – To pomaganie rodzicom nie okradało nas, mnie i brata, z czasu na zabawę. Przeciwnie, może mieliśmy więcej swobody, bo musieliśmy wcześniej dojrzeć i rodzice nam ufali – zauważa pani Ewa. – Takim aniołem naszej rodziny była mamy siostra. Ciocia pomagała nam w czasie braku towarów na półkach, kartek. Zdrowi ludzie mieli trudności, żeby coś zdobyć, a co dopiero niesłyszący. To ciocia wszystko organizowała, masło, mięso, buty do Komunii – wspomina pani Ewa.
– Mam dwójkę dzieci i pamiętam to wyczekiwanie na ich pierwsze słowa „mama”, „tata”. W rodzinach rodziców niesłyszących wiadomo, że tego nie ma – dodaje. Kiedy dziecko niesłyszące rodzi się w rodzinie słyszących, to rozwój dziecka jest zahamowany, dopóki dziecko nie nauczy się posługiwać językiem migowym. – W tych rodzinach często się zdarza, że rodzice za wszelką cenę chcą swoje dziecko wyrwać z głuchoty i przywrócić do świata „normalności”. Decydują się wówczas na implanty. Wtedy rehabilitacja nie ogranicza się do kilku wizyt u laryngologa czy surdopedagoga. A najgorsze, że te implanty różnie działają, zawodzą i dlatego ważne jest, by dzieci uczyły się jednocześnie języka migowego, który zapewni im komunikację. To dla dobra dziecka – przekonuje pani surdopedagog. W rodzinach, gdzie rodzice są niesłyszący, to ich dziecko zanim zacznie mówić, miga. Wtedy jest o wiele łatwiej, dzieci szybciej się rozwijają.
Jestem pierwsza zabita
Fundacja „Przyjaciele Języka Migowego” powstała w Szczecinku siedem lat temu. – Myślałam na początku, że to będzie działało jak klub. Będziemy się raz w tygodniu spotykać, żeby pograć w karty, wypić kawę i pozałatwiać różne sprawy. Ale szybko się okazało, że można robić znacznie więcej – przyznaje pani Ewa. Zaczęli pisać projekty, pozyskiwać dotacje i organizować wycieczki, zajęcia z nurkowania, zawody w kręgle, darta czy w paintball. W biurze w nowej siedzibie fundacji na ścianach wisi mnóstwo zdjęć z tych spotkań. Na twarzach uczestników widać uśmiechy i zadowolenie. To odskocznia od trudnej codzienności.
– Największą bolączką osób niesłyszących jest brak pracy – mówi pani Ewa. W Szczecinku przez ponad 60 lat funkcjonowała Cukiernicza Spółdzielnia Inwalidów „Słowianka”. – To było dobre środowisko dla nich. Tam był ktoś, kto tłumaczył, pomagał załatwiać sprawy. „Słowianka” padła trzy lata temu – mówi pani Ewa. Te osoby podjęły pracę w innym zakładzie pracy chronionej, ale rok temu firma spłonęła i większość z nich jest dziś bez pracy.
Tak było z panem Tomaszem Wojtków, zatrudnionym w tym zakładzie jako pakowacz. – Trudno jest być głuchym. Nie ma pracy, a renty też mi nie chcą przyznać, bo mówią, że mam zdrowe ręce i mogę pracować – mówi Tomasz. Udało mu się w ostatnim roku tylko przez dwa miesiące pracować na robotach interwencyjnych. Praca się skończyła i wrócił na zasiłek dla bezrobotnych. – Nie mogę znaleźć pracy w jakimś zakładzie pracy chronionej, a inne firmy nie przyjmują osób niesłyszących ze względu na problemy z komunikacją. Jest ciężko, bo jest kryzys i są bariery – mówi w języku migowym. Z zawodu jest ślusarzem mechanikiem. Słuch stracił, gdy miał siedem lat. – Rząd powinien głuchym dawać renty, a niestety tego nie robi. To nie jest sprawiedliwe – uważa pan Tomasz. Ma dopiero 41 lat i chęci, by pracować. – Jak jest praca, to człowiek nie jest uwiązany w domu, ale przede wszystkim nie trzeba się martwić, skąd wziąć na chleb – mówi.
Osoby niesłyszące jeszcze dwadzieścia lat temu szkolone były tylko w kilku zawodach: krawiec, stolarz, kaletnik i ślusarz. Dziś powstały dla nich również technika, gdzie mogą uczyć się innych zawodów. I mogą zdawać egzamin na prawo jazdy. – To dobrzy kierowcy. Mają niesamowitą uwagę i bardzo dobry wzrok. Na tych paintballowych imprezach zawsze jestem pierwsza „zabita” – śmieje się pani Ewa. Jeszcze kilka lat temu testy w języku polskim były dla niesłyszących nie do przejścia, bo oni nie znają dobrze języka polskiego. Teraz podczas testu na prawo jazdy kategorii B pojawia się ikonka, po włączeniu której pytania tłumaczone są na język migowy. Dwa lata temu udało im się też wywalczyć możliwość zdawania egzaminu na kategorię typu C i C1, czyli na samochody ciężarowe.
W pozostałych instytucjach osoby niesłyszące nadal muszą się borykać z trudnościami komunikacyjnymi. – Urzędnik pisze mi coś na kartce, ale ja nie rozumiem – przyznaje pan Tomasz, a pani Ewa dodaje, że często osoby niesłyszące nie wiedzą, co podpisują, i potem tego żałują. Dlatego fundacja prowadzi kursy języka migowego dla osób słyszących, pracujących w różnych instytucjach (m.in. MOPR, Straż Miejska, Urząd Miasta) czy dla rodzin osób niesłyszących. Ale zainteresowanie nie jest duże. Co gorsze, osoby, które nawet ukończyły kurs, jeśli nie używają tego języka, to zapominają. Na szczęście w bankach wprowadza się wideorozmowy. Pani Ewa mówi, że nie za bardzo się to podoba osobom niesłyszącym, ale lepsze to niż nic.
Tłumaczki
W Polsce występują dwa rodzaje języka migowego. PJM, czyli polski język migowy, który jest naturalnym językiem, jaki funkcjonuje między osobami niesłyszącymi. On ma swoją gramatykę, która nie jest spójna z gramatyką języka polskiego. SJM, czyli system językowo-migowy, został opracowany w latach 80., żeby ułatwić osobom słyszącym wejście do tego świata ciszy. Osobom niesłyszącym on się nie podoba, bo to jest dosłowny przekład języka polskiego na znaki języka miganego i w tej gramatyce języka polskiego. Często ten przekaz nie jest dla nich zrozumiały. Liczba certyfikowanych tłumaczy języka migowego w Polsce wynosi około 160 osób (dane z rejestru Polskiego Związku Głuchych). Osoby ubiegające się o certyfikat tłumacza muszą zrobić trzystopniowy kurs. Do tego potrzebna jeszcze praktyka. Tak więc, żeby nauczyć się języka migowego, potrzeba około dwóch lat.
Pani Ewa przeważnie jest tłumaczem w sądach, podczas wizyt u lekarzy, psychologów, w urzędach, ale zdarzyło jej się być tłumaczem na ślubie. Była też przy kursach i egzaminach na prawo jazdy. Dla niej bycie tłumaczem języka migowego to bardziej służba, więc nie rezygnuje mimo różnych trudności. A jest też biegłym sądowym. Przyznaje, że finansowo więcej traci, niż zarabia. Także z prowadzenia fundacji nie czerpie żadnych korzyści finansowych. – Nikt mi za to nie płaci, ale taki jest mój cel w życiu i w tych kategoriach na to patrzę – dodaje. A czerpie ogromną satysfakcję, kiedy udaje jej się komuś pomóc. Czuje się też obdarowana ludźmi z tego środowiska. – Tu nie ma dyplomacji, uników. Jak coś o kimś myślą, to mówią. Ten ich świat jest bez obłudy. Wydaje mi się, że jest o wiele lepszy niż świat słyszących – mówi pani Ewa.
Nieco inaczej widzi to ks. Dawid Andryszczak, diecezjalny duszpasterz służby zdrowia i chorych w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. – W świecie niesłyszących jest wiele empatii. Oni przeżywają świat swoich uczuć, trudności i tego, co im się udaje bardzo wewnętrznie, bez takiego komunikowania bardzo złożonego, jak my to robimy. Ale w ogóle to plotkują, wulgaryzują i kłócą się. Wtedy migają energiczniej i do tego używają mimiki twarzy – mówi ks. Dawid.
Migają światłem
Ks. Dawid języka migowego uczył się, będąc jeszcze w seminarium duchownym. Poznał PJM po to, by pomóc osobom niesłyszącym wyspowiadać się, tłumaczyć liturgię słowa i by odprawić dla nich Mszę św. Teraz on prowadzi kurs języka migowego w seminarium, na który zgłosiło się kilku kleryków. Mówi, że jemu nikt się nie skarżył, że brakuje księży posługujących językiem migowym, ale przyznaje, że przydałoby się więcej migających księży. Na spotkaniach w salach osoby wchodzące witają się, gasząc i zapalając światło. – Wtedy wszyscy wiemy, że ktoś wszedł, i zwracają się do drzwi, by zobaczyć, co ktoś będzie mówił – wyjaśnia i dodaje, że kiedy kogoś chcą nagrodzić brawami, to dłońmi pokazują „latareczki” i w taki sposób honorują tę osobę.
Duszpasterstwo osobom niesłyszącym polega na używaniu prostego języka. – Tu nie ma miejsca na jakiś język abstrakcyjny. Tłumaczymy różne pojęcia związane z wiarą, z Pismem Świętym w sposób obrazowy, bo taki jest język migowy. Dla osób niesłyszących Pan Bóg jest obrońcą, u Niego mogą znaleźć schronienie w swoich trudnościach, cierpieniu. Wierzą, że Pan Bóg ich przytula, i to łatwo pokazać – mówi ks. Dawid. Tych propozycji duszpasterskich dla osób niesłyszących nie ma za wiele, ale na południu Polski organizowane są dla nich rekolekcje. Jest też specjalna aplikacja, gdzie cały Katechizm tłumaczony jest w filmikach na język migowy. Zawiera też modlitwy oraz informacje, gdzie w danym miejscu na wakacjach osoba niesłysząca może skorzystać ze spowiedzi czy Mszy św. w języku migowym – mówi ks. Dawid.
A jak wierzą osoby niesłyszące? – Miłosierdzie, nie tylko dla osób niesłyszących, to chyba najbardziej przekonujący argument o tym, że Bóg istnieje. Oni, doświadczając pomocy w znalezieniu pracy, w komunikowaniu się z innymi, w najprostszych czynnościach, mogą spotkać Boga, który się o nich troszczy. Odkrywają też Jego obecność dzięki wspólnocie innych osób, które wierzą w Pana Boga – tłumaczy ks. Dawid.
Żebyśmy się wszyscy rozumieli
Tomasz Wojtków na pytanie o marzenia rozpromienia się i mówi, że lubi jeździć rowerem, a pokonuje nim długie trasy. Marzy mu się wyprawa rowerowa wzdłuż polskiego Wybrzeża od Świnoujścia na Hel. Brał kilka razy udział w rowerowej pielgrzymce z Koszalina na Jasną Górę. – Bez problemów się dogadałem z wszystkimi ludźmi. Jak ktoś mówił wyraźnie, to z ust czytałem albo komunikowali się ze mną na piśmie – opowiada. Pan Tomasz bierze też udział we wszystkich zawodach w darta w Polsce, organizowanych dla osób niesłyszących. Niedawno w Szczecinie zdobył pierwsze miejsce w lidze zachodniopomorskiej dla niesłyszących.
Przyznaje, że początek epidemii to był dla niego i osób niesłyszących trudny czas, bo brakowało im spotkań z innymi ludźmi. – Dziś na szczęście można do siebie zadzwonić i migać, bo są połączenia wideo – mówi pan Tomasz, a pani Ewa dodaje, że osoby niesłyszące muszą na co dzień zmagać się z tym, że spędzają dużo czasu w domach. – Są przyzwyczajeni, że czasami im trudno z tym psychicznie. Dlatego w czasie epidemii nawet mi tego nie sygnalizowali, chociaż na pewno było im ciężko – dodaje prezes fundacji. Pan Tomasz mówi, że ma jeszcze jedno marzenie, żeby w przyszłości wszyscy byli równi, potrafili się komunikować, zarówno słyszący, jak i niesłyszący. – Mam brata słyszącego, który zna język migowy, ale jest wojskowym i wyjechał. Mama nie zna języka migowego. Często nie rozumiem, co do mnie mówi – dodaje pan Tomasz.
W ostatnim czasie furorę w internecie i mediach społecznościowych zrobiły fragmenty koncertu transmitowanego w telewizji z okazji rocznicy wybuchu powstania warszawskiego. Tam uwagę zdominowały właśnie tłumaczki języka migowego. – Te tłumaczki pokazały, że język migowy może być bardzo „żywy”. Udało im się przetrzeć słyszącym oczy na język, który jest dobrą formą komunikacji – uważa ks. Dawid Andryszczak.