Logo Przewdonik Katolicki

Migając, poznają świat

Renata Krzyszkowska
Dr Paweł Rutkowski / fot. archiwum prywatne

Wywiad z dr. Pawłem Rutkowskim z Pracowni Lingwistyki Migowej Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego o kulturze społeczności osób niesłyszących, krzywdzących stereotypach i znaczeniu języka migowego.

Na świecie język migowy staje się coraz bardziej popularny. Posługują się nim także osoby słyszące do komunikacji między sobą, by np. rozmawiać na odległość, przez szybę czy w czasie wykładu z dwóch końców sali. Czy wśród studentów Pana wydziału też widać większe zainteresowanie?
– Tak, jest spore, i to już od wielu lat. Co roku, gdy rusza nowy lektorat polskiego języka migowego, czyli PJM (bo należy pamiętać, że języków migowych jest na świecie sto kilkadziesiąt), zapisy trwają tylko chwilę, bo wszystkie miejsca szybko zostają zajęte. Jakiekolwiek zajęcia ogólnouniwersyteckie poświęcone temu językowi, skierowane do studentów niemających nic wspólnego z osobami niesłyszącymi, także zawsze cieszą się dużą popularnością. Wiele osób chce to zainteresowanie potem dalej rozwijać. To ważne, bo lepsze zrozumienie tematyki PJM przez ogół społeczeństwa daje większą szansę, że dotrzemy z informacją do rodziców dzieci niesłyszących. Muszą oni wiedzieć jak najwięcej o miganiu, by wyrobić sobie zdanie o tym, co jest dla rozwoju ich dziecka najlepsze. Za dziecko głuche decydują rodzice, a w 90 proc. są to osoby słyszące i niewiele wiedzą o głuchocie. Czekają ich zaś bardzo trudne życiowe wybory.

Przed jakimi wyborami zatem stają rodzice dzieci niesłyszących?
– Przede wszystkim muszą zdecydować o modelu edukacji i modelu społecznym, w jakim będzie ich dziecko funkcjonować. Od końca XVIII w., kiedy zaczęły powstawać szkoły dla głuchych, przed każdym takim dzieckiem stoją dwie drogi. Jedna wymaga od niego komunikowania się ze słyszącymi przez odczytywanie mowy z ust i artykułowanie dźwięków. Podejście takie nazywane jest oralistycznym. Druga – opiera się na języku migowym i założeniu, że głuchemu dziecku trzeba dostarczyć sprawne narzędzie komunikacyjne, by jak najszybciej mogło poznawać świat, zdobywać wiedzę i wykształcać wszystkie te kompetencje, które zdobywają dzieci słyszące. Rodzice muszą zastanowić się, która droga doprowadzi ich dziecko do sprawności zawodowej i szczęścia osobistego.

A Pan ku której drodze by się skłaniał?
– Nie jestem głuchy, nie mam takich osób w rodzinie, nigdy nie stałem przed takim wyborem, więc nie chcę sugerować, że są to proste i oczywiste decyzje, ale myślę, że trzeba opierać się na opiniach samych zainteresowanych, czyli niesłyszących. Wszyscy moi głusi przyjaciele i znajomi migają. Czują się dzięki temu spełnieni komunikacyjnie, choć bardzo wielu z nich dochodziło do języka migowego na własną rękę. W większości uczęszczali do szkół, w których nauczyciele nie migali. Sami uczyli się PJM w kontaktach z innymi głuchymi i – jak twierdzą – dopiero w społeczności migającej poczuli się w pełni szczęśliwi jako jej równoprawni członkowie. Znaleźli swój świat. Tak jak my mówimy przez sen, tak oni przez sen migają. A za sobą mieli wiele niespełnionych relacji komunikacyjnych – począwszy od domu rodzinnego po otoczenie szkolne i zawodowe. Często słyszę historie o wyizolowaniu i osamotnieniu głuchych dzieci w świecie słyszących oraz ich „rozkwicie” po zetknięciu się z miganiem.

Czy miganie może aż tak bardzo jednoczyć?
– Nie tylko język jest wyznacznikiem tej społeczności, ale najrozmaitsze doświadczenia, tak różne od doświadczeń osób słyszących. Głusi różnią się od nas nie tylko sposobem komunikacji, ale całym bagażem kulturowym. Nikt z nas nie styka się z czymś, co sami głusi określają terminem audyzm. Oznacza on paternalistyczne traktowanie ich przez słyszących, którzy uważają że wiedzą lepiej, co jest dla głuchych dobre i właściwe. Sądzimy na przykład, że głusi powinni komunikować się w taki sposób, byśmy i my to rozumieli. Jest to rodzaj dyskryminacji, choć oczywiście podszytej dobrymi intencjami. Były czasy, gdy głuchym zabraniano w szkołach migać. Do dziś czują się traktowani przedmiotowo w świecie urządzonym przez słyszących. W jednej trzeciej krajów świata głusi nie mogą np. prowadzić samochodu.

A czy w Polsce osoba niesłysząca może mieć prawo jazdy?
– No właśnie. Gdy odpowiadam na to pytanie twierdząco, spotykam się zazwyczaj z niedowierzaniem: „Naprawdę?”. Często pojawia się nawet dezaprobata, bo przecież osoba głucha za kierownicą nie usłyszy np. karetki. Tymczasem głusi są świetnymi kierowcami, bardzo wyczulonymi na to, co dzieje się na drodze. W wielu krajach są nawet kierowcami zawodowymi i prowadzą autobusy szkolne. W Polsce jeszcze nie. Błędne wyobrażenia słyszących na temat możliwości i potrzeb głuchych powodują, że ci ostatni postrzegają nas jako dyskryminującą większość, która chce organizować im życie. Według badań amerykańskich, głusi są wśród wszystkich badanych grup społecznością najbardziej endogamiczną, bo aż 90 proc. osób niesłyszących znajduje partnera życiowego w ramach tej społeczności. To w pełni zrozumiałe – głusi małżonkowie (czy szerzej – partnerzy) dzielą wspólne doświadczenia, jakże inne od doświadczeń słyszących, a dodatkowo nie ma między nimi barier komunikacyjnych. A zatem wielu głuchych czuje się w Polsce jak mniejszość kulturowa: choć tak samo jak wszyscy Polacy chodzą do kościoła, kibicują Polakom na olimpiadzie itp., mają jednocześnie swój świat – własne igrzyska olimpijskie (Deaflympics) czy chociażby własne wybory Miss Deaf International. W tym roku została nią głucha Polka Iwona Cichosz, o czym zupełnie nie wie słysząca większość Polaków.

Skąd się biorą te nasze uprzedzenia?
– Z niewiedzy. Już Arystoteles uważał, że głusi nie mają potencjału intelektualnego, nie są w stanie rozumować, w przeciwieństwie do na przykład niewidomych. Alexander Bell, wynalazca telefonu, mimo że sam miał głuchą żonę, uważał, że głuchych trzeba sterylizować, zabraniać im wchodzenia w związki małżeńskie, by nie rodziły się głuche dzieci. W czasie II wojny światowej głuchych eksterminowano jak Żydów czy Romów, choć mało kto o tym wspomina. W 1979 r. wybitny poeta brytyjski Ted Hughes napisał wiersz, w którym niesłyszące dzieci przedstawiał jako zwinne małpki o zwierzęcym wyrazie twarzy. Dziś stosunek do głuchych zmienił się diametralnie, ale wciąż jest wiele uprzedzeń. Osoby głuche uważa się za mniej inteligentne. Każdy, kto tak myśli, powinien poznać mojego kolegę, profesora z Hamburga, który jest głuchy i kieruje kilkudziesięcioosobowym zespołem badawczym. Głuchota nie przeszkadza mu być wybitnym uczonym.

I Pana znajomy również posługuje się językiem migowym?
– Tak, od dziecka. Niemożność posługiwania się językiem fonicznym przez stulecia uważano za bezjęzyczność. Dziś powinniśmy wiedzieć, że język to przede wszystkim kompetencja komunikacyjna w naszym umyśle, a nie głoski, które artykułujemy za pomocą strun głosowych. PJM to też język, w dodatku piękny i z długą tradycją. Pozwala na wyrażenie wszystkiego tego, o czym rozmawiają ze sobą słyszący Polacy. Niestety, stereotypy na temat niesłyszących biorą się z nieporozumień. Nam, słyszącym, wydaje się, że niesłyszenie szumu wiatru, fal czy odgłosu kropel deszczu musi być odbierane przez głuchych jako wielka strata. Dlatego wszystkie reklamy aparatów słuchowych obiecują te doznania. Głusi się z tego śmieją. Im takich odgłosów nie brakuje – podobnie jak nam nie brakuje np. ultradźwięków wydawanych przez delfiny. Osoba głucha od urodzenia nie myśli o sobie przez pryzmat „deficytu”, lecz cieszy się z tego, kim jest (tak jak blondyn nie żałuje każdego dnia, że nie jest brunetem). Oczywiście głusi korzystają z aparatów słuchowych i implantów ślimakowych, bo są to praktyczne udogodnienia, ale postępy medycyny nie zmieniają ich tożsamości i autoidentyfikacji. Dlatego nawet jeśli chcemy, by implant lub aparat torował dziecku głuchemu drogę do świata słyszących, nie odbierajmy mu szansy na nauczenie się języka migowego.

W tym momencie pojawia się jednak wątpliwość, czy język migowy nie będzie odciągał dziecka od nauki języka fonicznego?
– Okazuje się, że te dwie rzeczy nie wchodzą sobie w drogę, a wręcz przeciwnie: w ostatnim numerze prestiżowego pisma specjalistycznego Journal of Deaf Studies and Deaf Education Hrastinski i Wilbur pokazują, że czynnikiem, z którym w ewidentny sposób skorelowane są sukcesy w nauce języka pisanego i matematyki, jest w wypadku amerykańskich dzieci głuchych biegłość w amerykańskim języku migowym. Musimy pamiętać, że czytanie z ust, aparaty i implanty nie gwarantują swobody konwersacyjnej. Warto zatem dać głuchemu dziecku wszystkie możliwości komunikacyjne (włącznie z miganiem), by nie zarzuciło nam po latach, że nie zaoferowaliśmy mu czegoś, co było dostępne i mogło ułatwić nie tylko kontakty z innymi, ale także zrozumienie samego siebie. Niestety, rodzice uważają miganie za stygmatyzujące.

I niestety, pewnie mają w tym trochę racji, bo wiedza o niesłyszących i ich potencjale jest wciąż niewystarczająca.
– Zgadza się, ale na szczęście język migowy odbierany jest coraz bardziej naturalnie. Zdarza się nawet, że rodzice słyszących niemowlaków uczą je znaków PJM, by móc się z nimi jak najszybciej komunikować. Polską wersję takiej metody (Bobomigi) opracowała Danuta Mikulska. Wśród rodziców dzieci głuchych pokutuje jednak wciąż pogląd, że język migowy to ostateczność. Próbują wszelkich metod, ale nie tej, która jest ich dzieciom najbardziej dostępna zmysłowo.

Czy istnieją jakieś pomoce do nauki języka migowego?
– Od trzech lat zespół, którym kieruję, tworzy na zlecenie Ministerstwa Edukacji Narodowej podręczniki w PJM, dystrybuowane za darmo, dla wszystkich chętnych. Mają one formę programów komputerowych, w których pod polskojęzyczne podręczniki podpięte są filmy w PJM. Jeśli dziecko nie rozumie polskiego tekstu, może skorzystać z migowego tłumaczenia – jako swoistego pomostu do polszczyzny. Dostajemy wiele sygnałów, że dzieci, które wcześniej nie migały w szkole, po skorzystaniu z tej formy nauki bardzo się ożywiają komunikacyjnie, tzn. łatwo przyswajają nowe znaki PJM, a dzięki nim lepiej rozumieją polskie słowa. Dzieci mogą w ten sposób obcować z PJM bez wychodzenia z domu. Kiedyś możliwe to było niemal wyłącznie w szkołach dla głuchych, a szkoły takiej nie ma – co oczywiste – w każdej miejscowości.

Czy zatem nauka języka polskiego pisanego sprawia duże problemy niesłyszącym?
– Tak, sprawia. Większość słyszących sądzi, że głuchy, któremu coś napiszemy na kartce, powinien to bez problemu zrozumieć. Polszczyzna stanowi jednak dla wielu osób niesłyszących takie wyzwanie, jak dla nas język obcy. Teksty pisane przez głuchych – nawet bardzo inteligentnych i dobrze wykształconych – przypominają często teksty pisane po polsku przez obcokrajowców. Mylone są końcówki przypadków, nietypowo łączone są słowa, często zdarzają się błędy gramatyczne w konstrukcji zdań. Różnica między głuchymi a obcokrajowcami uczącymi się polskiego jest jednak taka, że ci ostatni mogą liczyć na ciepłą życzliwość, a nawet uznanie (biegłe opanowanie języka, w którym nie wzrastało się od dziecka, jest w końcu nie lada wyzwaniem). Tymczasem o osobie głuchej, która popełnia błędy językowe w polszczyźnie, myślimy jako o kimś niedouczonym, czy być może niezbyt inteligentnym. Wspomniany przeze mnie profesor z Hamburga pisze po niemiecku i po angielsku perfekcyjnie, ale osiągnął ten poziom, bo miał dostęp do wiedzy i możliwość wieloletniego rozwijania swych kompetencji. Tymczasem dzieci głuche, którym nie dano nauczyć się języka migowego, a inne metody komunikacji się nie sprawdziły, często w wieku 7 lat nie komunikują się w żadnym języku. Dziecko musi mieć możliwość poznawania świata, czyli swobodnego zadawania pytań i otrzymywania odpowiedzi – tylko wtedy będzie się harmonijnie rozwijać.

Wynika z tego, że używanie języka migowego przez dziecko głuche może odmienić całe jego życie, a zarazem pozwolić pełniej wejść do świata słyszących.
– Jest taki obraz głuchej malarki Susan Dupor pt. Rodzinny pies. Przedstawia on głuche dziecko siedzące na podłodze, otoczone dorosłymi siedzącymi za stołem. Dorośli mają zamazane twarze, co symbolizuje, że odczytanie ich mowy jest arcytrudne, są przez to zagadkowi, niepoznani. Dziecko jest zapewne kochane, ale nie ma ze swoją rodziną pełnego kontaktu. W USA rolę języka migowego doceniono najwcześniej i tamtejsze badania wykazują, że głuche dzieci głuchych rodziców wypadają na testach języka pisanego lepiej niż głuche dzieci rodziców słyszących. Można by to uznać za paradoks, jednak wytłumaczenie jest oczywiste: te pierwsze od początku porozumiewały się z rodziną w języku migowym, w związku z czym miały pełny kontakt z rodzicami, ich wiedzą i doświadczeniami. Jako że pewniej poruszały się w otaczającym świecie, łatwiej przyszła im też nauka języka angielskiego.
Choć rozwój dziecka głuchego jest zawsze bardzo zindywidualizowany i z pewnością nie zamyka się w dwóch scenariuszach, które hasłowo określić możemy jako „rodzinny pies” i „profesor z Hamburga”, trudno wyobrazić sobie taki scenariusz, w którym rozwój dziecka hamowany byłby przez język migowy. Nie odbierajmy zatem głuchym tej możliwości ekspresji językowej i poznawania świata.



Dr Paweł Rutkowski
Twórca i kierownik Pracowni Lingwistyki Migowej. Językoznawca, adiunkt w Katedrze Językoznawstwa Ogólnego, Wschodnio­azjatyckiego Po­rów­naw­cze­go i Bałtystyki Wydziału Polonistyki UW. Specjalista w zakresie składni języków naturalnych, badacz polskiego języka migowego (PJM). Autor ponad stu prac naukowych i podręczników, członek Polskiej Rady Języka Migowego przy Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki