Nie wiedzieć czemu, w potocznym rozumieniu pod hasłem „muzyka dawna” kryją się kompozycje barokowe i (ewentualnie) wcześniejsze. Ale dlaczego akurat barok? Z jakiego powodu muzyka renesansu czy średniowiecza zyskuje sobie mniej miłośników, pozostając tym samym sztuką niejako bardziej elitarną? I wreszcie – kto właściwie ustalił, że taki barok jest muzyką dawną, a romantyzm już nie? Że gdzieś na przełomie XVIII i XIX w. będzie granica między starym a nowym?
Wszystko, co powstaje, jest nowe i siłą rzeczy z upływem czasu się starzeje. Łatwo padamy ofiarą nomenklatury – wystarczy, że ktoś (całkiem słusznie) na początku XX stulecia nazwał swoją współczesność czasami najnowszymi, a nam zdarza się korzystać z takiego podziału po dzisiaj. A przecież wszystko, co nie jest współczesne, należałoby nazwać dawnym. Jeszcze w XVIII w. nikomu do głowy by nie przyszło, żeby program koncertu wypełnić muzyką sprzed kilkuset, ba, kilkunastu lat. Nie bez powodu Johann Sebastian Bach pisał co tydzień nową kantatę.
Kiedy zaczynamy obcowanie z muzyką poważną, najchętniej sięgamy po utwory klasyczne i romantyczne. Można ich po prostu z przyjemnością słuchać, przeżywać na swój sposób, przesiewając przez własne skojarzenia, interpretując poprzez wszystko to, co dotychczas w życiu zobaczyliśmy, przeczytaliśmy, przeżyliśmy. Z muzyką dawniejszą jest już nieco trudniej – przeciętny śmiertelnik prawdopodobnie nie ma pojęcia o tym, jak bardzo jest to sztuka rozumowa, ani że walory estetyczne są w niej często tylko jednym z wielu godnych podziwu elementów.
Moda na muzykę dawną
Okazuje się jednak, że coraz chętniej sięgamy uchem w głąb historii muzyki, że coraz więcej satysfakcji odnajdujemy w obcowaniu z muzyką coraz dawniejszą, w odkrywaniu dzieł zapomnianych. Mnożą się w Polsce festiwale muzyki dawnej, ożywiające równocześnie liczne przestrzenie – najczęściej zabytki architektury sakralnej o ciekawych walorach akustycznych. Nie brak słuchaczy zainteresowanych zarówno wydarzeniami o wieloletniej tradycji, jak ten w Starym Sączu, który odbył się w tym roku po raz 38., jak i nowo powstającymi imprezami, także o charakterze jednorazowym.
Do wzrostu popularności muzyki dawnej ogromnie przyczynia się coraz częstsza praktyka wykonywania jej na instrumentach z epoki lub ich kopiach. Wielu muzyków bezgranicznie poświęca się temu, by jak najbardziej zbliżyć się do brzmienia sprzed setek lat; by prezentować utwory w takiej formie, w jakiej mogli je słyszeć ich kompozytorzy w minionych czasach. Czytają i analizują traktaty o muzyce, interpretują zapisy nutowe, aby oprócz dźwięków wyczytać z nich także to, czego nie zapisywano – sprawy wówczas oczywiste dla każdego człowieka jak język ojczysty.
Większość z zajmujących się zawodowo muzyką dawną zdaje sobie jednak sprawę, że wierne odwzorowanie brzmienia z przeszłości jest już nieosiągalne. – Żyjemy w innych czasach – mówi wiolonczelistka Maria Piotrowska. – Dla ówczesnych nawet „cicho” i „głośno” miało inny wymiar. Nie można być też wobec traktatów bezkrytycznym. Ich treść pozostaje oczywiście nieoceniona i bardzo się na niej opieramy, ale zrozumienie tej muzyki i sensu, który w sobie ma, jest nierozłączne z poznaniem języka człowieka tamtych czasów. Dodajemy do tego historię, to, co po tych ludziach zostało: książki, poezję, obyczaje – wyjaśnia. Próba wczucia się w minione epoki każe też wziąć pod uwagę nieraz całkiem prozaiczne aspekty. – Trudno sobie wyobrazić, że jak jest ciemno, to światło świecy musi być wystarczające, żeby pisać listy lub partyturę symfonii — dodaje.
Nieskończone możliwości
Maria Piotrowska grę na wiolonczeli barokowej studiuje od trzech lat, po piętnastu latach nauki na instrumencie współczesnym. Z muzyką dawną zetknęła się trochę przez przypadek, ale od razu stała się ona jej niesłabnącą fascynacją. – Najbardziej podoba mi się to, że w baroku każdy działa i solistycznie, i zespołowo – opowiada. – Nie ma podziałów, nie ma klasyfikacji ważności. Liczy się współgranie. No i jest mniejszy wyścig szczurów – przyznaje z uśmiechem.
Wydawać by się mogło, że granie muzyki dawnej będzie łatwiejsze niż tej napisanej kilkaset lat później – w końcu to romantyzm jest epoką, która podniosła muzykom poprzeczkę wirtuozerii niezwykle wysoko. Można by też pomyśleć, że interpretatorzy muzyki współczesnej są o wiele bardziej obciążeni wiedzą i zdobyczami muzyki ostatnich stuleci. Nic bardziej mylnego. Muzyka dawna i współczesna to dla wykonawców często dwa różne, niedające się porównać światy. – Granie muzyki dawnej to czytanie między wierszami – ocenia wiolonczelistka. – Żeby to się udało, musimy chociaż pobieżnie znać pewne zasady, jak np. smyczkowanie czy podstawowe figury retoryczne. Dopiero grając barok, uświadomiłam sobie, co znaczy hierarchia w takcie, czym są ciążenia dynamiczne – wyznaje Maria. Wylicza aspekty, które po zetknięciu się z muzyką dawną nabrały dla niej nowego znaczenia: – Uświadomienie sobie kształtu dźwięku, tzn. jego początku, środka i końca. Świadomość wibracji – po co jest, jak zmienia dźwięk. Intonacja – granie w różnych strojach, gdzie sam strój podstawowy (inny niż współcześnie) jest bardzo wymagający. Przestawienie się, że bemole są wyżej, a krzyżyki niżej. Nawet sama budowa smyczka powoduje, że inaczej myśli się o artykulacji – dodaje.
Tradycja specjalizowania się w muzyce barokowej i dawniejszej przyszła do nas z Włoch, Holandii i Francji – krajów, które są w tej dziedzinie najbardziej zaawansowane. Na szczęście także w Polsce wzrost zainteresowania wykonawców muzyką przeszłości jest proporcjonalny do popytu na nią wśród słuchaczy. To nieprzebrana skarbnica dzieł, które doczekują się wreszcie drugiego życia. – Nawet tylko barok – mówi Maria Piotrowska – daje tyle barw, że można szukać brzmienia i kolorów bez końca.