Z Jaworzna do Lisieux wyruszyła dość nietypowa pielgrzymka. Pięciu mężczyzn wsiadło na czterdziestoletnie traktorki, do których doczepiono proste przyczepy kampingowe, i wyruszyło w drogę. W podróży spędzą dobrych kilkanaście dni po bocznych drogach, bo przecież nie wypuszczą się autostradami. Członkowie i przyjaciele Wspólnoty „Betlejem”, której opiekunem jest ks. Mirosław Tosza, pielgrzymują do swojej świętej patronki – Teresy od Dzieciątka Jezus. Swojej wyprawie nadali nazwę „Droga Pojednania”. Mają być milczącym protestem przeciwko wojnie, terroryzmowi, przemocy.
Kilka tygodni temu na niecodzienną pielgrzymkę wyruszył o. Kordian Szwarc, franciszkanin. Po zakończeniu spotkania na Polach Lednickich wyruszył z Mobilną Bramą Rybą do Krakowa. Podczas swojej wędrówki zakonnik podjął post i modlitwę w intencjach wspólnoty Siedem Aniołów, której przewodzi, a także Światowych Dni Młodzieży. Pokonał łącznie około 370 kilometrów. Podróż nie była łatwa, 100-kilogramową replikę ryby trzeba było po prostu ciągnąć za sobą. Zdjęcia i filmy zamieszczane na Facebooku pokazały, jak wielkie wzbudzał zainteresowanie. Być może spotkał się też z niechęcią czy brakiem życzliwości. Nie wiem. O niczym takim nie pisał. Pisał raczej o ludzkiej życzliwości, gościnności, o policjantach, którzy dowozili mu obiad.
Kiedy informacje o niezwykłej pielgrzymce o. Konrada pojawiły się w internecie, komentarze były różne. Niektórzy – nawet ci bardziej pobożni – twierdzili, że to kompletnie bezsensowna inicjatywa: że szkoda czasu, że chyba ksiądz nie ma co robić, że można by ten czas spędzić w konfesjonale, że w tym czasie można by coś pożytecznego zrobić. Niektórzy bowiem uważają, że sens mają jedynie takie działania, które przynoszą jakieś bezpośrednie korzyści, których owoce są wymierne i dają się skonkretyzować. Stąd blisko już do utylitaryzmu, który głosi, że liczy się tylko to, co użyteczne. Także w duszpasterstwie.
Kiedy pojawia się ten postulat, zawsze mam przed oczami tę samą scenę ewangeliczną. Na sześć dni przed Paschą Jezus przychodzi do Betanii, gdzie – jak pamiętamy – „Maria wzięła funt szlachetnego i drogocennego olejku nardowego i namaściła Jezusowi nogi, a włosami swymi je otarła” (J 12, 3), na co wzburzył się Judasz, który upomniał się, że pieniądze wydane na olejek można było rozdać ubogim. Ten gest Marii Jan Paweł II nazwał „błogosławionym marnowaniem”. Z perspektywy troski o ubogich czyn Marii należy uznać za marnotrawstwo. Nikt nie został nakarmiony czy ubrany, ewentualnych pieniędzy ze sprzedaży nie rozdano potrzebującym. W zamian za to mamy piękny rytuał miłości i uwielbienia, z którego nie ma żadnej materialnej i wymiernej korzyści.
Trochę podobnie jest z Mobilną Rybą o. Kordiana i z traktorową pielgrzymką Wspólnoty „Betlejem”. Jakieś koszty ponieść trzeba było, pieniądze na organizację wydać. Ktoś powie może nawet: zamiast wędrować po kraju z żelastwem na kółkach, dać na Syrię. Albo: pieniądze, które trzeba będzie wydać na paliwo, przeznaczyć na ofiary trzęsienia ziemi we Włoszech. Niestety, najczęściej o takie pieniądze upominają się ci, którzy sami niewiele dają. Judasz też ma swoich potomków.
Siła obu przywołanych inicjatyw leży właśnie w ich pozornej „bezużyteczności”. Tradycja takich symbolicznych gestów sięga przecież proroków. Izajasz przez trzy lata chodził nagi i bosy. Ci ludzie są dla nas wyrzutem. Radykalnym – choć cichym – krzykiem, że można żyć inaczej i mieć inne priorytety. Nie, nie wyruszymy wszyscy z rybami na kółkach ani na traktorach do Lisieux. Ale dobrze, że są tacy, co nam ten zupełnie inny, pozornie bezużyteczny horyzont pokazują