Nawet ktoś, kto ma wątpliwości wobec formy czczenia pamięci Żołnierzy Wyklętych (coraz częściej nazywanych Niezłomnymi), zwłaszcza wobec historii „Inki” staje bezradny, rozbrojony. No bo co da się powiedzieć o ofierze życia siedemnastolatki? Że bezsensowna? Ale przecież złożona dobrowolnie, z pełną świadomością skutków. Inka nie popełniła samobójstwa nie chciała tylko zdradzić towarzyszy. Padła ofiarą nieludzkiego systemu.
Już pisałem na łamach „Przewodnika” o rzekomo nadmiernym kulcie formacji, które po wojnie podjęły walkę partyzancką z nową okupacją. Nie uważam go za jedyny przyzwoity wybór, jaki można było wtedy podjąć, ale uważam, że ludzie ci są dobrym wzorcem dla młodych Polaków. Intensywność, z jaką się o nich mówi, wynika z wyrównywania zaległości. Nie sądzę, jak wieści jeden z profesorów historii, że „Inka” czy „Zagończyk” (albo „Łupaszka”, o którym pisałem) zastąpią Roweckiego z Komorowskim czy „Zośkę” z „Rudym”. Po prostu oni doczekali się pełnej sprawiedliwości dopiero teraz.
Zarazem nie mogę nie poruszyć tematu, który dla mnie jest wielkim kłopotem. Oto podczas uroczystości pogrzebowych przed bazyliką Mariacką w Gdańsku z tłumu usunięto grupę ludzi pod flagą KOD na czele z liderem tego środowiska Mateuszem Kijowskim. Oglądałem zapis tego zdarzenia. Zarzut, że KOD-owcy zakłócili te uroczystości nie bardzo się broni. To, że wystąpili oznakowani dotyczyło przecież wielu grup. W tym aktywistów ONR, którzy de facto pod groźbą bójki zmusili ich do odejścia.
Ani organizatorzy tego pogrzebu, ani prawicowy „mainstream” nie ma z tym zdarzeniem nic wspólnego. Ale na prawicowych portalach potępia się Kijowskiego, a nie tych, co ich wygonili z uroczystości. Zapewne dlatego, iż środowisko KOD kojarzy się z narracją „Wyborczej” czy „Polityki” zajmującej wobec uczczenia Wyklętych stanowisko co najmniej ambiwalentne, a czasem wrogie. Pojawienie się takich ludzi jak Kijowski odbierane jest jako prowokacja. Ja zresztą nie wykluczam, że lider KOD liczył na awanturę.
No tak, ale jeśli on, lub przynajmniej część grupki, która tam z nim przeszła, uważa Inkę i Zagończyka za polskich patriotów? I nawet pomimo różnych wątpliwości czy środowiskowych zaszłości kierowali się zamiarem ich uczczenia? Uznanie, że ktoś nie ma prawa brać udziału w pogrzebie kogoś innego zdarza się, ale bardzo rzadko. Z reguły dotyczy osobistych win wykluczanego lub wykluczanych wobec tego, kogo chowają. Tu ten przypadek w grę nie wchodzi.
Naturalnie dla symetrii można by przywołać dziwne zachowania ludzi z drugiej strony, choćby manifestacyjne wyjście Lecha Wałęsy z kościoła, kiedy zaczął przemawiać prezydent Andrzej Duda. Rozjeżdża nam się Polska, a formy tego rozjeżdżania są coraz brzydsze i bardziej szokujące.
Można uspokajać się konkluzją: „Kto sieje wiatr, zbiera burzę”. Środowiska liberalno-lewicowe, z którymi nie bez przyczyny kojarzy się KOD, przez tyle lat dyktowały w Polsce normy, dopuszczalne granice zachowań, że rozliczne środowiska mogą się czuć mocno poirytowane. Jednak wyganianie kogoś z pogrzebu to z kolei dość skrajna forma tej irytacji. A potem czytam opinie, że KOD-owcy to reprezentacja Polski postpeerelowskiej, dzieci aparatczyków i milicjantów. Tacy też tam są, ale czy tylko tacy?
Obawiam się, że niedługo dwie Polski nie będą mogły się spotkać już nigdzie. Jedna będzie oskarżać drugą o faszyzm, a ta druga tą pierwszą – o postkomunizm i brak patriotyzmu.
Polska prawica dziś triumfuje, i triumfuje pod bezspornie katolickimi sztandarami. Może lepiej nie wybierać z nauki Kościoła jedynie tego, co jest nam wygodne. Lepiej też nie uważać się za patriotę, odmawiając zarazem, powiedzmy połowie społeczeństwa, prawa do patriotyzmu.