Zresztą trudno było abstrahować od niego po uroczystościach w bazylice Mariackiej, których charakter religijny był niezaprzeczalny, ale i po słowach, które padały. Po słowach, w których Bóg, Wiara i Ojczyzna zlewały się w jedno. Gdzie Bóg, Wiara i Ojczyzna, to był jakby jeden i ten sam motyw ich działania. Bardzo trafnie mówił o tym abp Sławoj Leszek Głódź. W naszym polskim doświadczeniu takie stawianie sprawy jest naturalne i niebudzące wątpliwości.
A przecież nie jest tak wszędzie, i nie było tak zawsze. Kościół miał i wciąż jeszcze, w różnych sytuacjach, miewa kłopoty z pogodzeniem się z walką zbrojną swoich synów i córek. Zwłaszcza w ostatnich latach pojawiła się jeszcze większa ostrożność choćby w oficjalnych aktach uznania świętości. Na przykład podniesieni do godności błogosławionych czy świętych Kościoła, uczestnicy powstania cristeros w Meksyku, czy powstania generała Franco w Hiszpanii, to najczęściej ofiary prześladowań i męczeństwa, ale niebiorący bezpośredniego udziału w walce z bronią w ręku.
Oczywiście są różne powody tej ostrożności, także te polityczne, żeby nie zaostrzać relacji z państwami, które nadal Kościołowi nie są życzliwe. Ale czasami wybrzmiewa w nich swoisty chrześcijański pacyfizm. Z intencji najczęściej „pięknoduchowski”, w skutkach czasami dramatyczny. Myśląc o tym, przywołałem sobie w pamięci słowa współczesnego myśliciela, przyjaciela Pawła VI, Jeana Guittona, który na podobne dylematy odpowiedział prosto i zasadniczo: „Nie ma takiej wartości, choćby najświętszej, która w chwilach kryzysu nie musiałaby być chroniona przy użyciu siły. Aleksander Wielki był wojownikiem. Zbudował Aleksandrię, dzięki czemu mogły przetrwać Ateny, gdzie mariaż ducha greckiego z duchem judeochrześcijańskim zrodził cywilizację zachodnią. Bez Cezara nadal bylibyśmy Galami. Bez Karola Młota islam dotarłby aż po Ren. Bez Joanny d’Arc Francja stałaby się, jak Indie, angielską kolonią. Zbyt często zapominamy o tych faktach. Wszystko, co cenne i wyjątkowe, narażone jest na zagładę i nieuchronnie zginie, jeśli wojownik, którego obowiązkiem jest chronić i bronić, stanie się pacyfistą”.
Tak było z „Inką” i z „Zagończykiem”, i z tysiącami ich przyjaciół, którzy ginęli w walce czy w więzieniach. Bronili tego, co zostało skazane na zagładę. Zgodnie z etosem chrześcijańskiego rycerstwa i polskiego żołnierza. Tak jak trzeba!