Debata dotyczy zasad i konkretnych rozwiązań. Zresztą oba poziomy nieustannie się przenikają. Pewnie to dobrze, bo niestety inaczej grozi nam podział na naiwnych „pięknoduchów” i pragmatycznych „cyników”. Nie są to jednak rzeczy proste.
Jedni mówią, że trzeba przyjmować wszystkich, bo humanitaryzm i tolerancja, drudzy, że nie wpuszczamy nikogo, bo terroryzm i bezpieczeństwo; jedni, że otwartość, drudzy, że islamizacja.
Nasze chrześcijańskie stanowisko, oparte na doświadczeniu i na nauce Kościoła, odwoływało się w takich momentach do sprawdzonej zasady „porządku miłości”, którą tak cenił choćby Prymas Tysiąclecia. Zasada ta stanowi, że pomagamy najpierw tym, którzy są nam najbliżsi, naszym dzieciom, rodzinie, sąsiadom, członkom narodu, Kościoła, w którym wzrastamy, członkom wspólnoty kulturowej, do której należymy, następnie wszystkim innym. Ta zasada, nazywana też po łacinie, ordo caritatis, pomaga uporządkować nasze moralne obowiązki i odpowiedzialności, chociaż oczywiście nie daje prostych odpowiedzi, i wystarczająco dużo zostawia wrażliwości i wyrobieniu naszego sumienia.
Oczywiście kierowanie się tą busolą pozostawia zawsze niedosyt, bo nie pomogliśmy wszystkim i w pełni, i nie wystarczająco. Ale taka jest też istota obszaru, który stara się porządkować. Jej celem nie jest danie nam zadowolenia czy więcej, samozadowolenia, ale nakierowanie nas na dobre, mądre i odpowiedzialne wybory.
W jednym z ostatnich wywiadów prezydent Donald Trump stwierdził, że prześladowani chrześcijanie z krajów Bliskiego Wschodu będą mieli pierwszeństwo w uzyskiwaniu azylu w USA. – Chcemy im pomóc – zadeklarował Trump. Prezydent podkreślił, że chrześcijanie są straszliwie traktowani w Syrii i że prześladowani są jedynie za to, że są chrześcijanami. I dlatego należy się im pomoc.
Mogę zakładać, że ta wypowiedź pokazuje, że Donald Trump kieruje się tu zasadą porządku miłości i zobowiązaniami wobec braci w wierze.
Oczywiście można patrzeć na Trumpa jako na tego, który chce wstrzymać napływ do USA muzułmanów, można także jako na tego, który chce ułatwić przyjęcie tam chrześcijan. Czy ma prawo do takiego rozróżnienia. Moim zdaniem ma. Bo ci chrześcijanie na Bliskim Wschodzie są bez żadnej pomocy, nie niosą zagrożenia terrorystycznego, są braćmi w wierze większości Amerykanów i chętnie włączą się w budowanie pomyślności nowej ojczyzny.
I jeszcze jedna uwaga. Ordo caritatis to trudna szkoła miłości, a nie usprawiedliwienie dla egoizmu.