– Szczególnie wśród mężczyzn panuje przekonanie, że każde spotkanie towarzyskie czy biznesowe musi być z alkoholem. Wyłamać się jest bardzo trudno – mówi pan Jacek, od sześciu lat w Krucjacie Wyzwolenia Człowieka. – Zdarza mi się słyszeć, że krucjata to jest marnowanie sobie życia. Że teraz powinnam się bawić i żyć na całego, a dopiero potem ustatkować. Ale ja żyję pełnią życia – przekonuje 24-letnia Katarzyna, która Krucjatę Wyzwolenia Człowieka podjęła cztery lata temu.
Nie piją z miłości
– Krucjata Wyzwolenia Człowieka (KWC) zrodziła się na bazie Ruchu Światło-Życie, który formuje człowieka do wolności – wyjaśnia biskup pomocniczy diecezji koszalińsko- kołobrzeskiej Krzysztof Włodarczyk, delegat KEP ds. Ruchu Światło-Życie, od 32 lat w krucjacie. Przypomina, że inspiracją dla sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego (założyciela ruchu) do utworzenia KWC były słowa Jana Pawła II u progu jego pontyfikatu. – Papież prosił Polaków, żeby bronili godności życia ludzkiego, wolności wewnętrznej i zdrowego obyczaju społecznego. By nie niszczyli siebie przez uzależnienie od alkoholu czy innych używek – wspomina. – Krucjata to jest wyzwalanie Ziemi Świętej, a tu tą „ziemią świętą” jest człowiek, jego godność dziecka Bożego – tłumaczy bp Włodarczyk i dodaje, że drogą wyzwolenia człowieka jest krzyż. – KWC ma wymiar ofiary, a jej fundamentem jest miłość do Pana Boga i bliźniego. Stąd osoby podejmujące krucjatę przyjmują dobrowolną abstynencję za osoby zniewolone nałogami – wyjaśnia i przekonuje, że krucjata nie jest do walki z alkoholem. – Ona wychowuje do pewnego stylu życia w wolności i uzdalnia do czynienia dobra. I nikt tu się nie wywyższa, nikt nie jest lepszy ani gorszy – dodaje.
Iwona Minakowska-Gruda podjęła krucjatę, nie będąc jeszcze pełnoletnią i od tego czasu minęło 24 lata. Jej mąż Sylwester złożył taką deklarację 31 lat temu. – Byłam harcerką, więc w ogóle nie piłam alkoholu. Czyli nie rezygnowałam z czegoś, co sprawiało mi przyjemność, ale postanowiłam go nadal nie pić w intencji osób, które odmówić sobie nie potrafią – tłumaczy i dodaje, że nie miała na myśli konkretnych ludzi z własnego otoczenia, bo w jej rodzinie problemu alkoholowego nie było. – Nie czuję się bohaterką z tego powodu, a nawet czasami mi głupio, kiedy ktoś mówi, że to takie wielkie, a dla mnie to żaden problem – dodaje. Mówią, że nie spotkali się w rodzinie czy wśród znajomych w pracy z ostracyzmem. – Czasem wręcz przeciwnie, moja decyzja, że nie piję, budziła szacunek u ludzi – mówi pan Sylwester. Mieli wesele bezalkoholowe. – Kiedy zamawialiśmy miejsce w lokalu, właściciele byli przeświadczeni, że potrwa ono maksymalnie do 2.00 do 3.00 w nocy. A wesele trwało do 6.00 rano i wodzirej musiał wypraszać gości, bo nie chcieli wychodzić – wspomina pan Sylwester. To dla nich styl życia. – Jeśli ktoś jest wegetarianinem od 20 lat, to parówki już go nie kuszą. U nas jest podobnie – mówi pani Iwona. Jednocześnie dodaje, że dla niej to ważne doświadczenie własnej wolności. – Mamy pięcioro dzieci, więc w ostatnim czasie albo jestem w ciąży, albo karmię piersią. I tak bym nie piła, chociaż wiem, że są kobiety, które mają problem z tym, żeby przestać pić alkohol czy palić papierosy w czasie ciąży – tłumaczy pani Iwona.
Dzielą się wolnością
Pani Iwona wspomina sytuację jeszcze z czasów licealnych, kiedy była na rekolekcjach w wiejskiej parafii. Otrzymali wraz z uczestnikami rekolekcji i księdzem zaproszenie na ślub i wesele. – Wiejskie wesele, wodzirej, zabawy. Podczas jednej z nich karą za niewykonanie zadania było wypicie kieliszka wódki – opowiada pani Iwona. – Jak to usłyszeliśmy, to kilkanaście osób odeszło z kółeczka. Zrobiła się taka wyrwa. Potem jeden z weselników przyznał temu księdzu, że dzięki nam miał odwagę też wyłączyć się z tej zabawy. Nie chciał się napić, ale sam nie miałby siły odmówić – opowiada. – W pewnych środowiskach picie jest naturalne, więc warto pokazać, że tak nie jest – przekonuje. – Pracowałam w gimnazjum. Dla niektórych uczniów normalne było to, że się pije, bo ich rodzice pili i oni też: przed szkołą, po szkole i nawet w szkole – opowiada. – Kiedy dowiadywali się, że nie piję, nawet na swoim weselu, to nie mogli uwierzyć. Gdybym im powiedziała, że piję, ale trochę, to nie byłby dla nich znak. Jak ktoś nie pije w ogóle, to skłania do zastanowienia – stwierdza pani Iwona. Mówi, że nie zabronią swoim dzieciom skosztowania alkoholu, kiedy będą duże, ale swoją postawą dają im świadomość, że mogą odmawiać, kiedy ktoś będzie je namawiał.
Ten aspekt wychowawczy ma znaczenie także dla pana Jacka Sochonia, ojca siedmiorga dzieci. Krucjatę podjął sześć lat temu, przy czym przez pierwsze dwa lata była to krucjata kandydacka, potem członkowska. Decyzję podjął po rekolekcjami pierwszego stopnia organizowanych dla rodzin w Domowym Kościele (rodzinna gałąź RŚ-Ż). – To był dla mnie ważny czas przemiany wewnętrznej, doświadczenia wolności. I dlatego chciałem się zmieniać na różnych polach – opowiada pan Jacek. Podczas rekolekcji usłyszał osoby, które były uzależnione od alkoholu, jak to niszczyło ich życie rodzinne, małżeńskie. – Postanowiłem coś zrobić, a przyznaję, że nie potrafiłem odmawiać alkoholu w towarzyskich sytuacjach – mówi pan Jacek. Dlatego jego początki w krucjacie były trudne. – Były pytania od kolegów, czy jestem chory albo czy coś się stało, że nie piję. Było mi ciężko, ale wyjaśniałem im, że złożyłem takie zobowiązanie Panu Bogu i w ten sposób chcę pomagać tym, którzy mają problem z alkoholem – wspomina. Mówi, że różnie reagowali, ale on się modlił o wytrwałość i oddawał Bogu te trudne rozmowy, a czasami i upokorzenia. Wspomina pierwszy wyjazd służbowy w nowej firmie, kiedy to miał zostać przyjęty do zespołu. – Podszedł do mnie dyrektor, który mnie zatrudniał, i zaproponował bruderszaft, a ja odmówiłem. To nie było łatwe. Bałem się, jak mnie przyjmą w nowym środowisku – opowiada pan Jacek. Mówi, że przez pierwsze lata pracy był jedynym niepijącym na tego typu spotkaniach, ale dziś jest ich już kilka osób.
Obdarowani dawaniem
Jacek Sochoń mówi, że w krucjacie sam zyskał, bo daje mu ona siłę i wiarę, że może sobie poradzić ze swoimi słabościami, złymi nawykami czy zniewoleniami. Podobnie uważa Katarzyna Sadowska, która podjęła krucjatę, kiedy zaczynała studia. – Czuję, że byłabym zupełnie innym człowiekiem, gdybym się na to nie zdecydowała – przekonuje. – Mimo że ludzie często tego nie rozumieją, mówią, że to głupie, ja widzę owoce tej decyzji i to pozwala mi trwać – mówi Sadowska. – Jest dla mnie takim prezentem, który odpakowuję każdego miesiąca, przy różnych sytuacjach. Otwieram, a tam kolejne małe prezenciki. Bycie w krucjacie dało mi pewność siebie, otwartość, umiejętność bronienia swojego zdania – przekonuje. Mówi, że od kiedy jest w krucjacie, to wzrusza się, widząc osoby pod wpływem alkoholu, które się kłócą ze sobą w tym stanie, a nawet rozstają. – Wzrusza mnie to, bo oprócz tego, że dla mnie krucjata jest ogromnym darem, wierzę, że ma wpływ na innych, że może ktoś się pogodzi, pójdzie na terapię czy zacznie ograniczać spożycie alkoholu – tłumaczy pani Kasia. W pierwszym roku krucjaty ofiarowała ją za swojego wujka i poddał się leczeniu. – Wtedy chciałam z zapałem ofiarować swoje wyrzeczenie za kolejne osoby. Teraz dojrzałam do tego, że Pan Bóg jest poza czasem, nie ma żadnych ograniczeń i ofiarowuję je za tych, którzy tego potrzebują – mówi Sadowska.
Biskup Krzysztof Włodarczyk przyznaje, że na początku opierał się przed podpisaniem krucjaty, bo nie miał problemu z alkoholem i nie odmawiał podczas spotkań towarzyskich. Ale już w pierwszym roku kapłaństwa trafił do ośrodka terapii uzależnienia od alkoholu w Stanominie. To było jego pierwsze zderzenie się z chorymi z powodu nadużywania alkoholu. – Poruszyły mnie te spotkania i jako chrześcijanin zadałem sobie pytanie, co mogę zrobić dla tych ludzi. Gdybym był stolarzem, to bym im zrobił meble, bo potrzebowali. Gdybym miał warzywniak, to bym przywiózł warzywa i owoce. Ale byłem księdzem – wspomina bp Włodarczyk. Wtedy podjął decyzję o wstąpieniu do KWC. Przyznaje, że na początku spotykał się z nakłanianiem do picia alkoholu. Wspomina, jak podczas przyjęcia z okazji chrztu dziecka jego znajomych chcieli częstować go alkoholem. – Mimo że odmówiłem, to nalegano, bym wypił chociaż jeden toast za zdrowie dziecka – opowiada. Skutecznie odmówił, a potem podszedł do niego mężczyzna i podziękował mu. – Powiedział, że sam by nie dał rady, bo był po leczeniu, a moja odmowa dodała mu siły, by też nie wypić – opowiada bp Włodarczyk. –Pan Bóg mi dał „cukierka” i nawet gdybym tą swoją deklaracją pomógł tylko temu jednemu człowiekowi, to warto – przekonuje. – To jest ewangeliczne, że więcej jest w dawaniu niż w braniu – dodaje bp Włodarczyk, który przez wiele lat był diecezjalnym duszpasterzem trzeźwości, organizował rekolekcje i pielgrzymki dla trzeźwych alkoholików oraz ich bliskich, warsztaty przygotowujące do organizacji wesel bez alkoholu i bezalkoholowe bale karnawałowe. Wielokrotnie brał udział w mityngach AA.
– Często jak rozwożę znajomych po imprezie, to wywiązują się interesujące rozmowy. Ludzie są ciekawi mojej decyzji – mówi Katarzyna Sadowska. – Osoby, które teraz mają krucjatę, są chodzącymi znakami zapytania. Bo alkohol nie jest sam w sobie zły, więc jeżeli ktoś dobrowolnie decyduje się, że nie pije, to zawsze to będzie budziło pytania, na początek o krucjatę, a potem o wspólnotę i Boga – dodaje.