Wiemy też, że Vanier pozostawał pod wpływem współzałożyciela wspomnianych wspólnot, o. Thomasa Philippe’a oraz jego dewiacyjnych teorii i praktyk seksualnych. W listopadzie ubiegłego roku wybuchł skandal związany z jego młodszym bratem: okazało się, że podobne zachowania ma na koncie dominikanin Marie-Dominique, założyciel Wspólnoty św. Jana. Przeglądam teraz zapis rozmów z tym zakonnikiem pt. Trzy mądrości. Czytałem tę książkę parę lat temu, z przejęciem zakreślając ołówkiem kolejne fragmenty jego przenikliwych analiz. Mówił pięknie i mądrze o Bogu i człowieku, o konieczności podejmowania wewnętrznej walki ze złem i o potrzebie zakorzeniania się w Biblii, bowiem „wiara karmi się słowem Bożym”. Wspominał o siedemnastoletniej znajomości z wielką mistyczką i stygmatyczką naszych czasów Martą Robin. Opisywał, jak wyglądała, cytował jej słowa. Dziś wiemy, że skrzywdził co najmniej 15 kobiet, przy czym – jak przyznaje sama Wspólnota – z pewnością jest ich znacznie więcej…
Co myślę o Vanierze i braciach Philippe dziś? Czy czuję się oszukany? W pewnym sensie tak, choć pewnie nie odczuwam tego tak boleśnie jak ci, którzy znali ich osobiście i głęboko im zaufali, czyniąc ich mistrzami swojej chrześcijańskiej drogi. Podzielam jednak ich spostrzeżenie, że, w skrócie mówiąc, choć te drogowskazy zawiodły, to wskazywały właściwy kierunek.
O czym jeszcze mówią te bolesne odkrycia? O czymś, co Kościół określa mianem misterium iniquitatis – tajemnicą nieprawości. To jest tajemnica, bo trudno pojąć, jak to się mogło zdarzyć, że osoby całe życie mówiące o Bogu mogły dokonać takich czynów. Nie chce mi się wierzyć, by u fundamentów tych wspólnot legły jakieś perwersyjne pragnienia i że wspólnoty były dla ich założycieli tylko kamuflażem. Nie mieści mi się to w głowie, wolę myśleć o autentycznym dobru, którego doświadczyli członkowie „Arki” i „Wiary i Światła”, ale i świat, który ujrzał godność i wartość osób upośledzonych.
Jaki jest jednak bilans dobra i zła w przypadku każdego z tej trójki? To też pozostaje tajemnicą. I dobrze, bo to nie nasza to sprawa. Ostatecznie nie wiemy, jakie myśli kierowali do Boga w ostatnich chwilach życia. Wiemy natomiast, że miłosierdzie Boga nie zna granic.
Chrześcijanin powinien być człowiekiem spójnym. Od czasu do czasu zdarzają się jednak szczególnie bolesne pęknięcia pomiędzy słowem a czynem. Poczucie zawstydzenia i smutku z powodu upadku braci jest wówczas uzasadnione, ale nie wolno na tym obłudnie poprzestawać. Trzeba wtedy modlić się za nich i samemu pilnie wsłuchiwać się w wezwanie Pana: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”.