Na Twoim biurku leży książka Jeana Vaniera. Czytasz ją?
– To ostatnia książka Jeana, wydana jeszcze za jego życia. Została niedawno przetłumaczona. Była dostępna w wydawnictwie kilka dni przed informacją o raporcie. Wziąłem ją od razu, ale bardziej przejrzałem. Przeczytałem kilka stron. Inaczej się ją teraz czyta.
Inaczej, czyli jak?
– Czytając to, co napisał Jean, myślę o jego ciemnej stronie. Rozumiem ją w tym przypadku jako grzech, chorobę, zło. Tak jest mi to najłatwiej nazwać. Może ktoś ma różne tajemnice w swoim życiu, tajemnica Jeana okazała się okropna i powodująca cierpienie.
Spróbuję jednak przeczytać tę książkę, mimo że trudniej teraz patrzeć na człowieka, jakim był Jean. Na pewno jestem ostrożniejszy w cytowaniu tego, co mówił i pisał.
Na przykład?
– Mam w głowie więcej dystansu do tego, co napisał. Książki Jeana i to, co chce w nich przekazać, są dla mnie cały czas aktualne. Korzystało z nich wielu ludzi na całym świecie. Ujawnione informacje nie zmieniły dla mnie istoty wspólnoty „L’Arche”. W jej centrum zawsze były osoby z niepełnosprawnością i to, w jaki sposób przemieniają serca i życie tych, którzy do niej przychodzą.
Nie wiem, czy będę wracał do tych książek i korzystał z nich w taki sam sposób jak przed opublikowaniem raportu. Myślę, że będę podążał za wskazaniami wspólnoty „L’Arche” i Kościoła w kwestii nauczania Jeana.
Powiedziałeś, że teraz trudniej patrzeć na Jeana. Jak patrzyłeś na niego przed ujawnieniem informacji ze śledztwa?
– Znam jego historię z książek i z opowieści innych ludzi, którzy go spotkali. Opowiadali, że spotkanie z Jeanem było wydarzeniem w ich życiu. Sam też go spotkałem. Byłem na rekolekcjach w Trosly, w miejscu, gdzie żył. Miałem okazję zamienić z nim parę słów. To była krótka rozmowa, ale miałem wrażenie, że spotykam się z człowiekiem pokoju. Czytałem jego książki i to wszystko, co przeczytałem, pasowało do niego i było adekwatne. Kiedy opowiadałem o tym spotkaniu, miałem poczucie, że spotkałem się ze świętym. Nie był dla mnie przypadkową osobą. Rzeczy, o których pisał i mówił są dla mnie wartościami, które wyznaję w życiu. To się nie zmieniło. Te wartości są takie same. To, że Jean okazał się człowiekiem, który miał ciemną stronę, nie zmienia tego, w jaki sposób widzę te wartości. Nie upadł mi świat, a „L’Arche” nie stało się czymś innym. Też ludzie, których tutaj spotykam, nie stali się kimś innym.
Wiedziałeś o trwającym śledztwie?
– Od kilku miesięcy wiedziałem, że takie śledztwo jest prowadzone. Spodziewałem się mniejszej wagi przewinień Jeana. Myślałem, że może o czymś wiedział albo że coś się wydarzyło w „L’Arche”, ale nie przypuszczałem, że miał aż taką historię. Traktowałem śledztwo na zasadzie oczyszczenia, że trzeba coś wyjaśnić, by pójść dalej. W międzyczasie nadal uważałem Jeana za autorytet. W końcu dowiedziałem się o efektach śledztwa, a one okazały się bardzo mocne. Próbuję go teraz zrozumieć przez pryzmat tych nowych faktów. Często mówił, że jesteśmy słabi, że popełniamy błędy i że każdy z nas jest osobą z niepełnosprawnością. Sam opowiadał o swoich ciemnych stronach, ale tych raczej akceptowalnych. Czasami tracił cierpliwość. Nie robił czegoś tak, jak powinien. Dzięki temu widziałem, że jest człowiekiem. A teraz wiemy, że kłamał i krzywdził innych ludzi.
Na co zwróciłeś uwagę w raporcie?
– Po pierwsze, że to wszystko zaczęło się około 22. roku życia. Jean był wtedy pod wpływem o. Tomasza Philippe’a OP, swojego mistrza duchowego, którego naśladował, jak się okazało, również w złych rzeczach. Kolejne to, że miał możliwość odejścia od tej nauki i praktyk, bo Stolica Apostolska ostrzegała go przed o. Tomaszem. Nie zerwał jednak z nim kontaktu. Zastanawiam się dlaczego. To musiała być silna zależność, skoro zakazy, tak mocne i konkretne, jej nie przerwały. Następne to fakt, że Jean do końca życia tego nie ujawnił, nie odszedł od tych praktyk i że były one obecne przez tak długi czas.
Zobaczyłem człowieka niemogącego wyjść z czegoś bardzo ciemnego. Dla mnie trudne jest to, że on nie potrafił lub nie chciał z tego zrezygnować. Myślę, że gdyby się do tego przyznał, mógłby pozostać dla mnie człowiekiem prawdy, trudnej prawdy. Musiałby też uznać, że to, co robił, było złe: cierpienie i wyrządzona krzywda. To cierpienie kobiet, które zaufały Jeanowi. Wyrządził wielką krzywdę przynajmniej kilku osobom. Nie wiemy, ile tak naprawdę osób cierpiało z jego powodu na przestrzeni tak wielu lat. I tym trudniejsze jest to, że robił tak straszne rzeczy w towarzyszeniu duchowym, tłumacząc je pokrętnie jakimś absurdalnym Bożym pozwoleniem.
Trudno było przyjąć te informacje?
– Raport jest konkretny. Ze smutkiem zapoznałem się z dostępnymi informacjami. Jeszcze dwa dni przed ogłoszeniem raportu mówiłem młodzieży o Jeanie jako o człowieku krystalicznym, o życiu człowieka, który założył „L’Arche”. Teraz to już nie jest takie proste.
Autorytet Jeana upadł?
– Z jednej strony tak. Z drugiej zastanawiam się, czy mam o nim opowiadać, czy nie. Jeśli będę mówić wyłącznie o jego dobrej stronie, to będę nieautentyczny. Niezmienne jest, że Jean założył „L’Arche”, że poznał osoby z niepełnosprawnością. Zauważył ich dary i zaakceptował ich słabość. Tylko teraz trudniej się będzie o nim mówiło. W tej chwili wiadomo, że miał ciemną stronę, z której nie potrafił, a może nie chciał, wyjść.
Jednak kierunek, który wskazywał, jest słuszny.
– Myślę o rzeczach dobrych. Jak pomimo tej ciemnej strony mogło z niego wychodzić tyle dobra. Wielu ludzi dostało nadzieję i możliwość bardziej godnego życia. Jean zrobił mnóstwo dobra na świecie. Pokazał wartości, które wyznaje wielu ludzi i które są częścią mojego życia. Zastanawia mnie, jaki naprawdę wpływ na „L’Arche” miał o. Tomasz, to co wyznawał i praktykował. Rodzi mi się w głowie taka myśl: czy trzeba na nowo napisać historie „L’Arche”, z uwzględnieniem tych rzeczy, o których się dowiedzieliśmy?
Chciałbym żyć w prawdzie, nawet jeśli ona nie jest przyjemna i krystalicznie czysta. Tak samo chcę, żeby wspólnota, do której należę, była autentyczna i prawdziwa.
Jeanowi zabrakło tej autentyczności?
– Okazało się, że ukrywał to, co wyznawał za o. Thomasem. Do końca życia nie ujawnił i nie odniósł się do tych wydarzeń, o których przeczytaliśmy w raporcie. Z mojego punktu widzenia, miał możliwości, aby porzucić te praktyki: przed założeniem „Arki”, wykonując zalecenia Stolicy Apostolskiej, po śmierci o. Tomasza, po ujawnieniu śledztwa w 2015 r. A jednak tego nie zrobił. Przerażające jest to, jak zło może być obecne w naszym życiu. Jak może być obecne w takich osobach jak Jean, który został nazwany po śmierci przez papieża Franciszka „świętym z sąsiedztwa”.
Pozostaje teraz modlitwa za wszystkich skrzywdzonych przez Jeana i o życie wieczne dla niego. A w „Arce” mogę dalej podążać za Jezusem, którego spotykam w tych najmniejszych.
Michał Jastrząbek
Od sześciu lat zaangażowany w życie wspólnoty „L’Arche”