Logo Przewdonik Katolicki

Gdy starość bywa trudna

Hubert Ossowski
il. Agnieszka Sozańska

Dosięga każdego. Uczy akceptacji własnych słabości i niedomagań. Chciałoby się, żeby była kolejnym radosnym etapem życia, lecz nie zawsze tak jest. Bywa, że przynosi samotność i ból. Oto ona: starość.

Zapowiadają ją siwe włosy, pomarszczona skóra i słabość organizmu. Wszystko zmienia i sprawia, że czynności, które do tej pory były banalne, stają się wyzwaniem. Najtrudniejsze jest przyznanie się do swojej kruchości. Do tego, że jest się zdanym na drugiego. Pół biedy, gdy kogoś się jeszcze ma. Starość może być trudna wtedy, gdy przeżywana jest w pojedynkę we własnych czterech ścianach. – Co jest najtrudniejsze w starości? Ból fizyczny i samotność – wskazuje bez wahania pani Danuta Marta. – Czuję się samotna, mimo że mam dzieci. Wszyscy moi znajomi poumierali. Zawsze byłam najstarsza, a oni sporo ode mnie młodsi. Teraz ich już nie ma, zostałam ostatnia, sama. Męczy mnie to.

Mokra podłoga
Pani Danuta Marta czas odmierza tabletkami. Przyjmuje 10 pigułek rano, tyle samo w południe i wieczorem – łącznie 30. Za kilka tygodni skończy 89 lat. Mieszka sama w bloku. Niebawem ma przyjść do niej malarz, by odświeżyć ściany. – Urodziłam się bardzo dawno temu – mówi. – Przez 27 lat pracowałam w dziekanacie na uniwersytecie. Zajmowałam się działem nauki, więc przygotowywałam profesury i habilitacje dla naukowców z całej Polski. Starość przyszła nagle. Do życia pani Danuty Marty „zaprosiła” ją mokra podłoga, przetarta wcześniej mopem przez sprzątaczkę. – Uświadomiłam sobie starość dopiero wtedy, gdy upadłam i złamałam szyjkę udową w lewej nodze – opowiada. – To było rok temu w Ciechocinku. Byłam tam w sanatorium. Wróciłam z zabiegu, stanęłam przy szafie, bo chciałam się przebrać. Poślizgnęłam się na umytej podłodze i zrobiłam szpagat. W prawym biodrze miałam już endoprotezę, po upadku uszkodziłam lewą stronę. Nie wiedziałam, czy wszystko się zrośnie. Mam rozrusznik serca, dlatego o operacji nie było mowy. Czekałam trzy miesiące na wyniki leczenia.
Czas się zatrzymał. Kobieta przestała wychodzić z domu. Każdy kolejny dzień był oczekiwaniem na odpowiedź organizmu. W końcu lekarz zakomunikował sukces. Kość zrosła się samoistnie. – Skutki tych trzech miesięcy odczuwam do dzisiaj – przyznaje pani Danuta. – Zaczęły mnie boleć kolana, łokcie i inne stawy. Miałam świetnego rehabilitanta, który mnie postawił na nogi, ale przyszła pandemia i musieliśmy przerwać rehabilitację. Było już dobrze, bo wychodziłam na zewnątrz i chodziłam po schodach. Przez brak zajęć zaczęło być znowu gorzej. Właściwie wszystko jest następstwem złamania. Kładę się wieczorem, to nie boli. Tak samo, gdy siedzę, jednak chodzić jest trudno.

Sztuka odpuszczania
W okresie rozwojowym organizm wzrasta i dojrzewa. Czas dojrzałości charakteryzuje się m.in. największą zdolnością ciała do zwalczania chorób i znoszenia wysiłku fizycznego. Za początek starości WHO uznaje umownie 60. rok życia – wówczas zdolności te ulegają stopniowemu pogorszeniu. Zwalnia też przemiana materii, co prowadzi do odkładania się tkanki tłuszczowej. Zmniejsza się ilość tkanki mięśniowej i kostnej, pogorszeniu ulega sprawność fizyczna i koordynacja wzrokowo-ruchowa. Pojawiają się zawroty głowy, słabnie słuch i wzrok. Powieki stają się zwiotczałe, co w połączeniu z ubytkiem tkanki tłuszczowej oczodołów sprawia, że oczy seniorów wydają się mniejsze. Występują również aspekty psychologiczne, które powiązane są z objawami fizycznymi.
Zmiany związane z procesem starzenia nawarstwiają się, są nieuchronne i postępują stopniowo. Trudno jest przewidzieć ich przebieg oraz skutki. Powód jest prosty: każdy starzeje się we własnym tempie i na swój własny sposób. Jedno jest pewne: w starości stała jest ciągła utrata. Starość to sztuka odpuszczania. A według szacunków WHO populacja seniorów (ukończone 60 lat) w okresie 2000–2050 potroi się. Wzrośnie z 600 milionów do 2 miliardów.

Mikstura, którą trudno przełknąć
Druga pani Danusia ma 74 lata. W przeszłości zajmowała się cyferkami i dziećmi. Pracowała jako księgowa i pomoc w przedszkolu. Jej życie toczyło się w miarę dobrze: bez luksusów i narzekań. Tak było do diagnozy, którą usłyszała w 1973 r. Lekarka powiedziała wyraźnie: reumatoidalne zapalenie stawów. – Na początku było to trudne – opowiada. – Choroba przyszła dość wcześnie. Człowiek się jeszcze wtedy broni, bo ma nieco ponad 40 lat. Zaczęła mnie kąsać kawałek po kawałku. To, co chciała, to zabrała. Ręce, nogi i wszystkie stawy. Uniemożliwiła mi wiele. Nie mogłam się ubrać, rozebrać czy uczesać. Gdy przychodziły rzuty, ręce i nogi nie chciały pracować. Występują też silne bóle. Chce się, ale po prostu nie da się.
Diagnoza wszystko zmienia. Sprawia, że życie ulega komplikacjom i nic nie jest takie samo jak wcześniej. Codzienne czynności stają się trudne, lecz nie są tak trudne, jak przyznanie się do słabości i konieczności zdania się na drugiego. – Okropnie jest, gdy nie można wyjść z domu – dodaje kobieta. – Podobnie gdy trzeba kogoś poprosić o pomoc. Nie można samemu posprzątać, czegoś sobie uszykować. Trzeba mieć dużą pokorę. Początek był trudny. Później pogodziłam się z losem. Od czterech lat nie wyszłam z domu – zauważa.
Poczucie starości przyszło wraz z chorobą. Stało się miksturą, którą wyjątkowo trudno przełknąć. Problematyczne stało się pokonanie odległości dzielącej pokój i kuchnię, choć nie jest ona duża. Pani Danusi nie pomagają już kule. Porusza się za pomocą balkoniku. – Sporym wysiłkiem jest wstawanie i siadanie – opowiada. – Gdy wstaję, czuję ból. Chodzi się też coraz trudniej. Czuć ból. Boli kręgosłup, boli wszystko. Na samym początku groziła mi ślepota, głuchota i wózek. Gdy się o tym dowiedziałam, to nikomu nie pokazałam, że coś nie gra. Wróciłam do domu i w nocy płakałam w poduszkę. Myślałam: po co komu taka osoba, komu będę potrzebna ślepa, głucha i na wózku inwalidzkim? Na szczęście się poruszam, ale bardzo słabo.

Bolące ręce
Czas pandemii jest trudny dla pani Danuty Marty. Nie przychodzi do niej nikt poza dziećmi i sąsiadką. Od 20 lat mieszka sama, odkąd pochowała męża. Czas próbuje zapełnić książkami. Czyta wszystko, co przyniesie sąsiadka z biblioteki. Są biografie i poezja. – W tej chwili czytam książkę o II wojnie światowej – opowiada. – Przeżyłam ją. Książki mi o niej przypominają. Mam też dar do rozumienia poezji. Lubię również muzykę.
Muzyka w jej domu była obecna zawsze. Pewnie nawet częściej niż mąż. – Był filharmonikiem, uczył też w szkole muzycznej – dopowiada. – Właściwie męża w domu nie miałam. Głównie nagrywał, a jak już był w domu, to siedział przy biurku i pisał programy czy aranżacje. Skończył pracować na dwa lata przed swoją śmiercią. W domu musiałam być też pielęgniarką, bo opiekowałam się schorowaną mamą.
Pani Danuta Marta wiedziała, że kiedyś będzie musiała się zestarzeć. Nie robi z tego powodu tragedii. – Moja mama trafiła do DPS-u – mówi. – Bolały ją kiedyś ręce i mi o tym powiedziała. Powiedziałam jej, że mnie w domu umiera mąż, a ona przejmuje się tym, że coś ją boli. Dodałam, że jest między ludźmi i nie pozostało jej nic, jak tylko się modlić. Odpowiedziała mi tylko: „Wiesz, nikt nie chce umierać”. Niepotrzebnie jej to powiedziałam. Nadal mam wyrzuty sumienia.

Sztuka kombinacji
Pani Danusia pamięta, że w dzieciństwie nigdy nie chciała się zestarzeć. Marzyła, by być dzieckiem jak najdłużej. – Chodziło mi po głowie, że gdy będę już nastolatką, to prędko zacznę się starzeć – tłumaczy. – Miałam poczucie, że kiedy odejdzie dzieciństwo, od razu przybliży się starość. Bałam się jej. Wtedy nie przypuszczałam, że zachoruję i zanim się totalnie zestarzeję, będę musiała się z nią zmagać. Myślałam wtedy, że jestem młoda, więc powinnam mieć jeszcze dużo energii i siły, żeby jeszcze komuś pomóc i coś zrobić. Tak jednak nie było.
Starość to sztuka kombinacji – choćby z wejściem pod prysznic. Trzeba zmierzyć się z niewielkim stopniem, który czasami staje się przeszkodą nie do pokonania. Podobnie jest z myciem. – Problemem jest też sprzątanie – dopowiada. – Nie jest tak jak kiedyś, że chwytało się gąbkę i myło się na prawo i lewo. Teraz problemem jest chwycenie gąbki i schylenie się. Nawet jeśli się uda, to później trudno jest wytrzeć.
Dla pani Danusi na co dzień ważna jest wiara. – Mam wrażenie, że Pan Bóg mi pomaga – mówi. – Na każdym kroku stawia osoby, które mi pomagają. Kiedy mam kłopoty, to interweniuje. Nie mogę wyjść z domu, więc tłumaczę to sobie tym, że Bóg chce, żebym w nim została i komuś pomogła. Dzwonią do mnie ludzie, staram się im pomagać. Udzielam rad. Oprócz tego lubię czytać książki religijne, zwłaszcza o objawieniach. Sporo czytałam, ale nabyłam wirusa, który zainfekował oko. Do dzisiaj nie udało się go wyleczyć, więc nie mogę już czytać.

Już się nie da
Tekstura starości ułożona jest ze wspomnień i tęsknoty. Pani Danuta Marta w przeszłości często podróżowała. Była we Włoszech, na Wyspach Kanaryjskich i w Chorwacji. – Tęsknię za egzotyką – przyznaje. – Moje życie jest już przekreślone. Nigdzie już nie pojadę. Na pewno już nigdy nie wsiądę do samolotu. Od pięciu lat jeździłam do Ciechocinka. I było mi tam dobrze. Poznałam też nowych znajomych, ale mieszkają daleko. Na miejscu nikogo nie mam. Trudno też z kimś się zaprzyjaźnić.– Starość nie byłaby taka zła, gdyby nie ta choroba – przyznaje pani Danusia. – Utrudnia poruszanie się, a tak mogłabym pojechać tu i tam lub pójść na spacer. Dostałam niedawno narzędzie, które ma mi ułatwić wyjście z domu, ale niezbędna jest pomoc drugiej osoby. Mam wolontariusza, który mi pomaga, dzięki niemu byłam już w trzech miejscach, do których chciałam pojechać. Udało się odwiedzić znajomych. Jeszcze mam parę w planie, ale wiąże się to z kosztami.
Pani Danusia ma znajomą, która tak jak ona nie może wychodzić z mieszkania. Mimo to chciała wszystko sama robić. Skończyło się źle: upadkiem i złamaniem. – Powiedziałam jej, że to wina tego, że chce za wszelką cenę pokazać, że jeszcze może – opowiada. – Trzeba w pewnym momencie przyznać się przed sobą, że już się nie da. Koniecznością staje się prośba o pomoc kogoś innego. Dla mnie było to trudne. Poprosiłam córkę o zakupy. Poszła kupiła, ale ja zrobiłabym to inaczej, na pewno taniej.

Nieuchronność
Starość jest przypomnieniem o upływającym czasie. Pozwala na zamknięcie niedomkniętych spraw i przygotowuje na to, co nieuniknione – na śmierć. Można podchodzić do niej z lękiem, ale można też oczekiwać jej ze spokojem. – Jestem zbyt logiczna, żeby nie wiedzieć, że ten moment kiedyś nadejdzie – przekonuje pani Danuta Marta. – Wiedziałam, że się zestarzeję. Tak samo wiem, że będę musiała zejść z tego świata. Nie robię z tego powodu tragedii. Czuję się kochana przez ludzi. Myślę o śmierci. Wiem, że nie chciałabym upaść na ulicy i w ten sposób umrzeć. W czasie pandemii nie chciałabym też znaleźć się w szpitalu. Tak czy siak, ten moment kiedyś nadejdzie. Chciałabym tylko pozostawić po sobie dobre wspomnienia.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki