Monika Białkowska: Nie wiem, o co chodzi. W świeckim świecie mężczyzna po czterdziestce jest jeszcze młody. A jak jest księdzem i zostaje proboszczem, to zaraz się stylizuje niemal na emeryta, jakby się życie miało kończyć. W porównaniu ze świeckimi rówieśnikami wygląda na piętnaście lat więcej. Jest coś fajnego w tym starzeniu się, że tak do tej starości was ciągnie?
Ks. Henryk Seweryniak: Nie żartuj, starzenie się to jest i sztuka, i wysiłek, i cierpienie. Moim zdaniem rozpoczyna się wtedy, kiedy człowiek zaczyna poważnie myśleć o swojej osobistej śmierci. Kiedy to rozmyślanie staje się ważną częścią jego życia. Może to być związane po prostu z wiekiem, który tak pięknie teologicznie opisany jest w Psalmie 90: „Miarą naszych lat jest lat siedemdziesiąt lub, gdy jesteśmy mocni, osiemdziesiąt; a większość z nich to trud i marność: bo szybko mijają, my zaś odlatujemy”.
MB: Naprawdę myśli Ksiądz o sobie jak o starym człowieku? Byliśmy jakiś czas temu odwiedzić mojego stuletniego wujka, fantastycznego i absolutnie sprawnego intelektualnie człowieka. Stulatka! I Ksiądz tak spokojnie, pamiętając o nim, mówi o sobie, że jest stary? Przecież dzieli was całe pokolenie!
HS: Owszem, sam zresztą porównałem pana Kazimierza do stuletniego dębu. Przy nim o swoim starzeniu bym nie mówił. Ale sam o tym myślę.
MB: I tak będzie Ksiądz żył przez kolejne lata? Skupiając się na starości, nie na życiu?
HS: Wiesz, to jest tak, że starasz się trzymać. Pozostajesz wśród kolegów na obiedzie, choć gwar męczy już twoje uszy. Ukrywasz początki drżenia rąk. Starasz się pamiętać, a swoje braki pamięci też ukrywasz pod jakimś żartem lub formułą: „chyba już o tym mówiłem”. To taka forma obrony. Obserwujesz innych w twoim wieku i mimochodem się porównujesz, w czym jeszcze jesteś lepsza. I jednocześnie masz świadomość, że czas ci wszystko stopniowo będzie odbierał. Jest tu w Płocku taka górka nieopodal szpitala, od zawsze jeździłem tamtędy na rowerze. Kiedyś sobie powiedziałem: „Jak nie będziesz w stanie jej pokonać z prędkością 16 km/h, to będziesz starym człowiekiem”. Nie wziąłem wtedy pod uwagę, że przyjdzie zawał i że będę musiał jeszcze przed górką schodzić z roweru, żeby nawet nie próbować pod nią podjeżdżać. Kiedy za mocno się forsuję, serce niestety daje o sobie znać. I stresy też robią swoje.
MB: Nie narzekamy, proszę Księdza, nie narzekamy. Snujemy wizje, mamy plany, marzenia. Nawet na starość!
HS: Oczywiście. W paru rzeczach staję się nawet bardziej głodny życia. Chciałbym nadal móc podróżować. Chciałbym myśleć, nie stracić jakiejś podstawowej bystrości umysłu. Tworzyć, bardzo to lubię – tworzyć, pisać. Jeździć na rowerze po ścieżkach i wertepach mojego lasu. A przy okazji nie dziwaczyć…
MB: Oj! To pewnie ważne, ale własne dziwaczenie dopiero na końcu sami zauważamy…
HS: I bardzo dobrze, że mi to czasem wypominasz! Ważne jest też w starości, żeby umieć się wycofywać. Trudno jest się tego nauczyć, ale trzeba. To jest charakterystyczne u profesorów: poczucie, że nie ma nas kto zastąpić. Kiedyś myślałem, że będę potrafił odejść. A teraz myślę: a jeśli dadzą mi następny grant? A jeśli trudno go będzie robić spoza uczelni? Więc może dobrze byłoby, gdyby zatrudnili człeka jeszcze na kilka lat? Dlatego wracam do tej myśli o wycofaniu, że to jest ważne, żeby w pewnym momencie już się nie pchać…
MB: Nie pchać się? Nie podoba mi się to myślenie. Wolałabym o starości mówić jako o darze, o wartości dla społeczeństwa, dla młodych, a nie o ciężarze. Przecież to nieprawda, że starzy ludzie są niepotrzebni, to wrażenie bycia niepotrzebnym jest dla nich najbardziej bolesne. Mówmy im, że są ważni, że wciąż chcemy ich słuchać! Jestem wielką fanką starości…
HS: A jednak będę obstawał przy tym, żeby się nie pchać… Nie chodzi o to, żeby być bezczynnym, ale o zmianę nastawienia. W hinduizmie jest etap życia nazywany wanaprastha – gdy ludzie w podeszłym wieku wycofują się z aktywnego życia rodzinnego, udają się w odosobnienie, oddają ascezie, zadowalają rzeczami niezbędnymi do życia, nawiedzają miejsca święte. Trzeba znaleźć sobie coś, co daje radość czy spełnienie. Ksiądz powinien znaleźć czas na medytację, na Psalmy, na modlitwę wstawienniczą, na ojcostwo duchowne. A i jego, i wszystkich obowiązuje jeszcze kilka spraw: dzielić się wspomnieniami, ale nie zanudzać. Opowiadać, ale nie ględzić. Sygnalizować chorobę, ból, cierpienie, ale nie czynić z tego centrum wszystkich swoich narracji. Dbać o sprawy materialne, radzić sobie, ale nie skąpić. Nie mówić: „Jak będziesz taki stary jak ja, to zobaczysz…”. No i właśnie, robić miejsce dla innych, młodszych.
MB: Ci młodsi też mają swoje obowiązki wobec starszych.
HS: Pięknie o tym pisał Jan Paweł II, cytując Księgę Kapłańską: „Przed siwizną wstaniesz, będziesz szanował oblicze starca. Czcić ludzi starych to znaczy spełniać wobec nich potrójną powinność: akceptować ich obecność, pomagać im i doceniać ich zalety”.
MB: Może dlatego, że się wychowywałam i dorastałam w domu z dziadkiem, to jest dla mnie absolutnie naturalne. Jak się kogoś kocha, to nie ma problemu z jego starością. Może czasem zmęczyć konkretna choroba, ale nie starość sama w sobie… Naprawdę niczego Ksiądz nie lubi w tym swoim byciu coraz starszym? Ja do starości mam jeszcze kawałek drogi, a już lubię ten cudowny dystans, który przychodzi z wiekiem…
HS: Lubię, choć to moje kapłaństwo jest trochę dziwne. Dobrze się czuję na Mszy, gdzie jestem sam, mogę klęczeć, ile chcę, kilkakrotnie powtarzać niektóre modlitwy, to jeden z najpiękniejszych momentów dnia. Dobrze mi, kiedy idę do pustej kaplicy seminaryjnej, żeby odmówić brewiarz, medytować. To nie zawsze miało taki smak, a teraz ma. Lubię jechać do jakiejś mieściny za granicą czy w nie za duże górki. Mogę tam sobie porozmawiać z ludźmi po włosku czy po niemiecku i już się nie przejmuję, że ten mój niemiecki, włoski jest taki, jaki jest – a kiedyś się przejmowałem. I to też jest dobre. Lubię siedzieć w katedrze w konfesjonale i czekać, jak zza filarów „kapią” penitenci. I słuchać, słuchać… Zdradzę Ci jeszcze jedno: im jestem starszy, tym bardziej lubię sztukę współczesną: tyle w niej pomysłów, dziwności, uporu w przekraczaniu granic. Ale zasadniczo ludzie chyba mają rację, mówiąc pół żartem, pół serio, że starość się Panu Bogu nie udała. Tyle że gdyby to teologicznie tłumaczyć, można powiedzieć, że jest taka właśnie po to, żebyśmy bez zbytecznego żalu przechodzili na drugą stronę.
MB: To ja jednak mam mniej pesymistyczny jej obraz. Może dlatego, że spotykam świetnych starych ludzi, którzy do samego końca życia nie przestają żyć. Którzy mają swoje lata, ale nie skupiają się ani na ich liczeniu, ani na chorobach, ale na tym, żeby mimo wszystko wycisnąć z życia tyle dobrego, ile jeszcze się da.
HS: No dobrze, obiecuję popracować nad swoim liczeniem lat… Domyślasz się, że świadomie też nie mówię tutaj o wieczności w Bogu, w którą wierzę i na którą liczę. Tyle że jest ważne, żeby młodzi rozumieli, że starsi naprawdę wiele rzeczy przeżywają inaczej, że inaczej ich boli, sił naprawdę mają mniej, gorzej czują się w tłumie i gwarze. Papież Franciszek ma tu swoje dwa genialne słowa: czułość i kruchość. Starzy ludzie potrzebują czułości dla swojej kruchości. Dostrzegać, widzieć dyskretnie kruchość i mieć w sobie tę czułość, to jest sztuka bycia ze starymi ludźmi.