Logo Przewdonik Katolicki

Jezus Nauczyciel

Monika Białkowska i ks. Henryk Seweryniak
fot. Adobe Stock, Wikipedia

Uczniowie rabinów przechodzili od jednego do drugiego. Pójście za Jezusem nie było wyborem na chwilę – było decyzją życiową

Monika Białkowska: A może Jezus był po prostu jednym z wielu nauczycieli tamtych czasów? Dla nas to jest zjawisko nieznane, ale przecież w judaizmie to nie było nic nadzwyczajnego. Każdy rabin miał grono swoich uczniów.
 
Ks. Henryk Seweryniak: Owszem – zbieranie uczniów nie było tym, co jakoś specjalnie Jezusa wyróżniało. Jezus przejął znaną wówczas metodę – ale jednocześnie zrobił to zupełnie wyjątkowo, na zupełnie innym poziomie. Nie zdarzało się, żeby jakiś rabin spośród tłumów uczniów wybierał sobie szczególną grupę. Jezus wybrał Dwunastu, zaczątek nowego Ludu Bożego. Jego misja nauczania nie skończyła się wraz ze śmiercią: uczniowie po Zmartwychwstaniu mieli iść i nauczać wszystkie narody. Mieli kontynuować dzieło swojego Nauczyciela. Niespotykane było również to, żeby w gronie uczniów rabin wybierał kogoś wyjątkowego, kto stałby na czele grupy – jak Jezus wybrał i ustanowił Piotra. Trudno więc przyjąć, że Jezus w prosty sposób powtarzał działania ówczesnych rabinów.
 
MB: Raczej wykorzystał narzędzia, które wówczas były znane, żeby zbudować zupełnie nowy rodzaj wspólnoty. Ale to nie typ, nie kształt wspólnoty są tu chyba najważniejsze. Najważniejsza jest treść, wokół której ta wspólnota się koncentrowała. W kręgu uczniów rabina bez wątpienia w centrum była Tora. To ją czytano, studiowano, wyjaśniano…
 
HS: A w kręgu uczniów Jezusa to On sam stoi w centrum. Nie ma co do tego wątpliwości. Nie zbierają się oni wokół Jezusa z żadnego innego powodu niż On sam.
 
MB: W starożytnym judaizmie to uczniowie decydowali, kogo chcą słuchać, kogo sobie wybierają na nauczyciela. Jezus sam wybierał swoich uczniów…
 
HS: I jeśli ruszali za Nim, to nie dlatego, że był kimś znanym, że chcieli czegoś się od Niego dowiedzieć, ale dlatego, że w Jego powołaniu, w Nim samym była niezwykła moc. Szli za Nim, bo On tak chciał. Bo ich wezwał.
 
MB: I nie zakładali, że mogą zmienić nauczyciela. Że pochodzą trochę za Jezusem, a potem może pójdą do kogoś innego, żeby zapewnić sobie różnorodność i jeszcze więcej wiedzy. Uczniowie rabinów przechodzili od jednego do drugiego. Pójście za Jezusem nie było wyborem na chwilę – było decyzją życiową.
 
HS: Było decyzją radykalną, bez terminu ważności. Co więcej – było decyzją radykalną, bo pójście za Jezusem wymagało porzucenia wszystkiego, co mieli. To było zupełnie niespotykane. Pamiętasz fragment, gdzie Jezus poleca, żeby zostawić umarłym grzebanie umarłych. Tym czasem pogrzebanie ciała bliskich było jednym z najbardziej przestrzeganych obowiązków w judaizmie. Porzucenie tego obowiązku na rzecz natychmiastowego pójścia za Jezusem pokazuje nam, za jak ważne wydarzenie uważał to Jezus.
 
MB: Potem uczniowie dostają od Jezusa więcej niż samą tylko naukę. Uczniowie rabinów mieli ich po prostu słuchać, uczyć się. Uczniowie Jezusa mają Go naśladować, żyć tak jak On.
 
HS: Na dodatek było to naśladowanie w sytuacjach bardzo wymagających. Jezus wymaga bezdomności, zerwania więzów rodzinnych, wymaga ogromnych wyrzeczeń – aż po żądanie gotowości na cierpienie. Uczeń Jezusa miał być gotowy umrzeć w imię swojego Nauczyciela. To się w Izraelu nie zdarzało.
 
MB: Do dziś zresztą trudno sobie wyobrazić, żeby jakiś nauczyciel, głosiciel jakichś idei, oczekiwał, że jego słuchacze będą umierać w imię Jego nauki… Trudno powiedzieć, czyby Mu uwierzyli, czy zdecydowaliby się na tak odważny krok – gdyby nie to, w jaki sposób głosił. Oni już wtedy rozpoznawali, że Jezus nie jest taki sam jak inni nauczyciele, których znali…
 
HS: Jest kilka takich charakterystycznych zwrotów, których nikt inny nie używał, a które świadczą o tym, jak bardzo Jezus od tych innych nauczycieli się różnił. Inni – czy to rabini, czy prorocy – dość często stosowali formułę „to mówi Pan” albo „wyrocznia Pana”, w tych miejscach, gdzie powoływali się na Boga. Jezus nie mówił tak nigdy. Zamiast tego powtarzał: „zaprawdę, zaprawdę powiadam wam”.
 
MB: Po polsku tego nie czujemy, ale to nic innego, jak aramejskie „amen, amen”. A „amen” to było potwierdzenie słowa Bożego, takie ufne przylgnięcie do niego.
 
HS: W tradycjach ewangelicznych ten zwrot jest używany nieco inaczej niż w Starym Testamencie: zawsze na początku wypowiedzi, zawsze podwójnie, zawsze ze zwrotem „Ja co mówię”. Takie użycie „amen” nie ma analogii w świecie żydowskim. Jezus wprowadził tę formułę, zupełnie nową, w miejsce prorockiej formuły „tak mówi Pan”.
 
MB: Ale to ma swoje konsekwencje! Prorocy potwierdzali swoje słowa słowem Boga. Budowali na tym swój autorytet: oto nie mówią od siebie, ale mówią to, co mówi Pan. Jezus nie potrzebuje żadnego dodatkowego potwierdzenia swojego autorytetu czy prawa do głoszenia. On sam jest gwarantem swoich słów i czynów. Ale też łatwo było mu zarzucić, że stawia siebie w miejscu Boga, że popełnia bluźnierstwo: skoro tam, gdzie prorocy mówili o Bogu, on mówił o sobie…
 
HS: Kiedy św. Mateusz kończy opisywać Kazanie na górze, pisze: „Uczył ich bowiem jak ten, który ma władzę, a nie jak uczeni w Piśmie”. Termin „władza” pojawia się w Ewangeliach dość często. Dotyczy działalności nauczycielskiej Jezusa, odpuszczania grzechów, wyrzucania demonów, oczyszczenia świątyni. I to nie Jezus mówi o swojej władzy. To raczej świat ją rozpoznaje, stając wobec tego, co widzi, i próbując to nazwać.
 
MB: Ówczesny świat stawał trochę bezradny wobec tego dziwnego nauczyciela. Z jednej strony cichy, pokorny. Z drugiej strony mówiący z ogromnym autorytetem. Nikogo do niczego nie zmuszał, ale za Nim szli. Mówił o rzeczach niewyobrażalnych, których nawet do końca nie rozumieli – ale Mu wierzyli i ufali. Aż by się chciało zapytać: skąd On to miał? To pytanie musiało cisnąć się im na usta!
 
HS: Benedykt XVI w Jezusie z Nazaretu pisze: „Reakcja Jego słuchaczy była jednoznaczna: nauka ta nie jest zapożyczona od żadnej szkoły. Jest całkowicie inna niż to, czego można się nauczyć w szkole. Nie jest objaśnianiem według metody interpretacji, przekazywanej w szkołach. Jest inna: jest wyjaśnianiem <z mocą>. Jej źródłem jest bezpośrednie spotkanie z Ojcem”.
 
MB: Czasem mi trochę żal, że się nie da odbywać podróży w czasie. Przeniosłabym się tam, żeby Go posłuchać na żywo, popatrzeć na Jezusa w tamtym świecie. Mam takie wrażenie, że przez dwa tysiące lat trochę to Jego nauczanie nam spowszedniało, znamy je na pamięć. Wciąż pozostaje aktualne. Zawsze ma moc zmiany życia. Ale nie ma już w nim tego elementu zaskoczenia, z jakim mieli do czynienia Jego uczniowie. Wydaje nam się, że już wiemy, co powie. Przeanalizowaliśmy to na milion sposobów. Dobrze byłoby ocalić w sobie tę świeżość, która zatrzymuje człowieka w pół kroku i każe westchnąć: „skąd On to ma?!”.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki