Logo Przewdonik Katolicki

Próg nie do przejścia

Hubert Ossowski
fot. Tomasz Majewski

Nie widzimy ich, choć mieszkają w naszym sąsiedztwie. Każdy z własną historią i swoimi problemami. Gdyby tylko mogli, zeszliby po schodach i poszli dokądkolwiek. Ale nie mogą.

Do mieszkania pani Urszuli prowadzi 81 schodów. Pewnie byłyby świadkiem jej codziennego trudu, gdyby tylko mogła wyjść ze swojego mieszkania i po nich zejść. Trudniej byłoby z powrotem: pokonywałaby schody powolutku, krok po kroku; co kilka, być może kilkanaście, stopni przystawałaby, żeby odsapnąć i nabrać sił. W końcu wejście na czwarte piętro do łatwych nie należy. Tym bardziej jeśli jest się starszą kobietą po kilku chorobach. Jeszcze niedawno pani Urszula bała się chodzić. Ból towarzyszył jej przy każdym kroku. – Rehabilitantka wzięła mnie na schody, żebym ponownie nauczyła się po nich poruszać – wspomina. – Nie mogłam nawet pół kroku zrobić. Powiedziałam jej, że nie wrócę do domu, bo mam tyle schodów i co ja zrobię. Poradziła mi przeprowadzkę. Mogłabym to zrobić, ale żal opuszczać mieszkanie, w którym tyle lat spędziłam.
 
Kartki i łóżko
Niewielki korytarz, kuchnia, łazienka i dość spory pokój, w którym pani Urszula przyjmuje gości. W centralnym miejscu pokoju stoi łóżko. Jest rozłożone, bo po co składać, skoro jest się samemu. Jeśli komuś przeszkadza taki widok, może usiąść w kuchni. Na podłodze sporo papierów – faktury, książki i kartki, na których pozostawiane są zapiski. Kobieta zapisuje wszystko: imiona znajomych, ważne momenty, zaproszenia czy przypomnienia. To skutek samotności. – Nie mam z kim porozmawiać – mówi. – Popłakałam się niedawno. Umówiłam się i nie miałam nawet komu o tym powiedzieć.
Kartki są powiernikami pani Urszuli. Z kolei mieszkanie jest świadkiem jej życia. Widziało wiele: choroby, momenty smutku i radości, przyjaźnie czy powolne odchodzenie jej mamy. Teraz jest sceną, na której rozgrywa się codzienne zmaganie z samotnością i ograniczeniami, które powodują wiek i choroba.
Pani Urszula urodziła się tuż po wojnie, w 1946 r. Mama była z Kujaw, ojciec z Wielkopolski. Poznali się w Niemczech, dokąd zostali zesłani. Mieli sześcioro dzieci, pani Urszula była drugim dzieckiem. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że w kolejnych latach połknie bakcyla sportu, a koszykówka będzie jej towarzyszyć przez całe życie. Nie podejrzewała też, że będzie prawnikiem z wykształcenia, choć całe życie zawodowe spędzi w szkolnictwie wyższym. Nie przewidziała też, że nigdy nie założy rodziny. Jednak o tym dowiedziała się najwcześniej, bo w wieku 16 lat, podczas badań u ginekologa. Nie pomyślałaby też, że w wieku 73 lat nie będzie mogła wyjść ze swojego mieszkania.
 
Czwarte piętro
Jeszcze niedawno wymogi dotyczące wyposażenia budynków mieszkalnych w windy regulowały przepisy prawne, zgodnie z którymi musiały być one zamontowane w budynkach, liczących, łącznie z parterem, pięć kondygnacji. Taka praktyka doprowadziła do uwięzienia w swoich mieszkaniach osób niemogących się poruszać, a których lokale mieszkalne znajdowały się na czwartym, lub niższym, piętrze. Sytuacja najczęściej spotykana była w obiektach, które powstały przed 1960 r. oraz w latach 70.
Z myślą o osobach niepełnosprawnych uwięzionych w swoich mieszkaniach socjologowie, architekci i psychologowie ukuli termin „syndrom czwartego piętra”. Czwarte piętro to pewna przenośnia, która symbolizuje bariery, które są nie do pokonania. Opierając się na syndromie, określa się przeszkody, na jakie natrafiają ludzie niepełnosprawni w swoim codziennym życiu. W rzeczywistości taką przeszkodą może być nawet kilka schodów dzielących mieszkanie od chodnika. O syndromie czwartego piętra mówi się nie tylko w kontekście osób niepełnosprawnych. Obejmuje on też osoby starsze, które mają trudności z poruszaniem się z racji wieku.
 
Trudności
W ciągu ostatnich trzech dekad obserwuje się w Polsce spowolnienie rozwoju demograficznego oraz znaczące zmiany w strukturze wieku jej mieszkańców. Proces starzenia się Polaków jest wynikiem wydłużania się życia, przy równoczesnym coraz niższym poziomie dzietności. Mówi o tym „Informacja o sytuacji osób starszych” opracowana przez Główny Urząd Statystyczny we wrześniu 2018 r. Pod koniec 2017 r. liczba ludności Polski wyniosła 38,4 mln, z czego ponad 9 mln to osoby, które ukończyły przynajmniej 60. rok życia (ponad 24 proc.). W latach 1989–2016 liczba osób w starszym wieku wzrosła o blisko 3,7 mln.
Więcej niż co trzecia starsza osoba ma trudności w samodzielnym przejściu 500 metrów (bez korzystania z pomocy innej osoby, laski, kuli czy balkonika). Trudności te dotyczyły najczęściej osób po 70. roku życia. W tej grupie problemy z przemieszczaniem się miała co druga osoba, a w najstarszej grupie – prawie 75 proc. ankietowanych. Kłopoty z samodzielnym wejściem i zejściem po schodach, bez żadnej pomocy, zadeklarowało prawie 30 proc. ankietowanych w grupie 60-69, ponad połowa z grupy 70–79 i prawie 80 proc. osób ponad 80-letnich.
Badanie wykazało też, że blisko 35 proc. ankietowanych powyżej 65. roku życia ma trudności z wykonywaniem codziennych czynności i prowadzeniem gospodarstwa domowego. Najwięcej, bo aż 80 proc., takich przypadków to osoby ponad 80-letnie. Trudności, o które pytano, to: wstawanie i kładzenie się do łóżka, siadanie i wstawanie z krzesła, problemy z ubieraniem się, korzystanie z toalety oraz mycie się.
 
Wypadek
Na jasnozielonej ścianie w mieszkaniu pani Aleksandry wisi zdjęcie. Znajduje się na nim uśmiechnięta młoda kobieta. Od momentu kiedy wykonano fotografię, upłynęło kilkadziesiąt lat. Przez te lata wiele się zmieniło: skóra stała się niemal pergaminowa, na twarzy pojawiły się wyraźne zmarszczki, a włosy posiwiały. Pozostał jednak uśmiech – niemal niezmienny. 4  września 2018 r. pani Aleksandra była ostatni raz na dworze. To właśnie wtedy miało miejsce wydarzenie, którego skutki doprowadziły do uwięzienia kobiety w jej własnym mieszkaniu.
– Od dawna jestem na emeryturze, ale od dwóch lat czułam się słabiej – mówi pani Aleksandra. – Gdy musiałam jechać do lekarza, korzystałam z taksówki. W pobliżu starałam się chodzić sama. Pomału widziałam, że słabnę, ale człowiek chce się ruszać, bo brakuje ruchu i wyjścia. Tamtego dnia wybrałam autobus. Poszłam na przystanek. Zakręciło mi się w głowie i się przewróciłam. Złamałam nogę i biodro. Uczepiłam się stojącego obok mężczyzny i mówiłam mu: „Niech mnie pan nie puszcza”. Nie mogłam nawet stąpnąć.
Karetka przyjechała szybko. Na operację też nie trzeba było długo czekać. Odbyła się drugiego dnia. – Cztery dni później wróciłam do domu – opowiada kobieta. – Nie miałam żadnej rehabilitacji. Przez długi czas tylko leżałam. Musiałam dużo zapłacić za prywatną rehabilitację. Rehabilitantka nauczyła mnie przestawiać się na krzesło i robić gimnastykę. Doradziła mi, w jaki sposób mam postępować. Dzisiaj zdarzają się momenty, kiedy poruszam się po domu bez balkonika, ale idzie to strasznie wolno i muszę trzymać się mebli.
Od dwóch lat stan zdrowia pani Aleksandry monitorowany jest na bieżąco. Wokół nadgarstka kobiety zaciśnięta jest szara opaska, łudząco podobna do zegarka. W jej centralnym miejscu znajduje się guzik z czerwonym sercem. Dzięki niej czuje się bezpieczniej. Gdyby coś się stało, wystarczy nacisnąć przycisk, który uruchomi alarm w Centrum Teleopieki, następnie powiadamiane jest pogotowie. W każdy wtorek wykonywany jest też telefon, by sprawdzić samopoczucie kobiety.
 
Codzienność
Kiedyś wysiłek nie stanowił problemu. Był tym, co sprawiało przyjemność. Przynajmniej dwa razy w tygodniu pani Aleksandra wybierała się z koleżankami na spacery – nie mniej niż parę kilometrów. Zmianom zaczął najpierw ulegać skład grupy. Śmierć zabierała kolejne koleżanki. Później zdarzył się wypadek, który wszystko zmienił.
– Bez opiekunek nie dałabym rady – opowiada pani Aleksandra. – Korzystam z usług dwóch pań z MOPR-u. Mam problem z włożeniem pantofli, więc rano przychodzi pani, która pomaga mi się ubrać. Przygotowuje też śniadanie i robi zakupy. Po południu przychodzi druga pani. Początkowo siostrzeńcy przychodzili, by przygotować kolację, ale nie mogłam prosić o zmianę pampersów dwóch dorosłych chłopaków. Wzięłam opiekunkę, ale zrezygnowałam, bo raz przychodziła, a raz nie. Teraz zajmuję się tym sama.
Każdy dzień wygląda tak samo. Poranne mycie, śniadanie, po którym pani Aleksandra musi pozmywać. Później zaczyna się kręcenie po mieszkaniu. Jest ono niewielkie, ale nie da się usiedzieć w miejscu. – Umyję sobie owoc i zrobię kawę – opowiada. – Później trochę posprzątam, bo często poprawiam po opiekunkach. Robię też pranie, ale boję się go powieszać. Czasami tak się kręcę i czuję potrzebę odpoczynku. O godz. 17.00 siadam przed telewizorem, bo leci wtedy serial Zaklęta miłość, który codziennie oglądam. Wcześniej był jeszcze jeden w południe, ale się skończył. Teraz jest jakiś inny, gorszy.
 
Choroba i słabość
Całe życie naznaczone jest chorobami. Pojawiają się w najmniej spodziewanym momencie. Wie o tym pani Urszula. – Pierwszą ciężką chorobę miałam w 1981 r., przed stanem wojennym – opowiada. – Był to nowotwór szyjki macicy, wykryty przypadkowo. Teraz wszyscy wiedzą, czym jest rak. Wtedy nie miałam pojęcia. Poszłam do księgarni medycznej i poprosiłam książkę o nowotworze. Była napisana takim językiem, że nie zrozumiałam niczego. Życie zawdzięczam lekarce. Przyniosłam jej później tak duży bukiet, że ledwo przeszłam przez drzwi jej gabinetu. Druga choroba to tętniak w 1995 r. Lekko pobolewała mnie głowa. Lekarz rozpoznał chorobę i od razu operował. Przez dziesięć godzin krew schodziła mi z głowy, kropla po kropelce.
Po tętniaku nie ma już śladu, po operacji została wyraźna blizna, a po chorobach liczne ograniczenia. Dzisiaj pani Urszula jest zdana wyłącznie na pomoc innych. Nie pamięta, kiedy ostatni raz była na dworze. Musi sprawdzić datę w swoich notatkach. Pamięta jedynie, że w przeszłości zemdlała na ulicy. – Był upał, a musiałam coś załatwić w banku – opowiada. – Zemdlałam pod sklepem. Ludzie stanęli nade mną i mówili, że narkomanka. Nie rozumieli, że jestem słaba. Myśleli, że skoro wielka baba, to nie ma prawa zemdleć.
Pani Urszuli w codziennym funkcjonowaniu pomagają opiekunka z MOPR-u oraz sąsiad, który dzieli się posiłkami. Opiekunka przychodzi raz w tygodniu. Robi zakupy, zajmie rozmową. Mogłaby przychodzić częściej, ale pani Urszula nie chce, bo koszty. Wcześniej miała opiekunkę, która ją okradała. – Mówiła, że płaci rachunki, ale tego nie robiła – skarży się kobieta. – Później odłączali mi telewizję. Kłamała, że nie dostaje potwierdzeń zapłaty. Nie zgłosiłam tego, bo nie jestem taka. Wiem tylko, że ta pani już nie pracuje.
 
Samotność
Z wiekiem pogarsza się wzrok. Pojawia się jaskra lub zaćma. Nie można czytać książek, telewizji z dalszej odległości też nie da się oglądać. Zęby stają się kruche. Przydałaby się wizyta u okulisty czy stomatologa, ale nie ma jak.
Nie można wyjść z domu. Zresztą najpierw trzeba załatwić skierowanie, dopiero później zapisać się do specjalisty. Zbyt dużo kłopotu. Nawet jeśli wszystko wysiada, a organizm z każdym rokiem staje się coraz słabszy.
Osłabia też samotność. Pani Aleksandra całe życie mieszkała sama. Brakuje jej kontaktu ze znajomymi i rodziną. Siostra choruje, ma początki alzheimera, więc nie może liczyć na jej pomoc. Pomaga siostrzeniec, ale ma swoją rodzinę i pracę, więc kobieta prosi go tylko, gdy jest do tego zmuszona. Sąsiedzi często się zmieniają. Za ścianą mieszka młody chłopak. Niedawno pomógł zamknąć okno podczas wichury.
– Zawsze wracałam późno do domu, bo miałam treningi – mówi pani Urszula. – Całe życie byłam samotna. Nie założyłam rodziny, bo nikt nie chciał być z kobietą, z którą nie mógł mieć dzieci. Było ciężko, płakać mi się chciało nieraz. Kiedyś miałam nawet wyjść za jednego, ale okazało się, że mnie oszukał, bo miał już żonę. Teraz to inne czasy, można adoptować i być szczęśliwym. Było ciężko, ale przeżyłam. Dzisiaj najtrudniejsze są dla mnie święta. Wielkanoc przesiedziałam w domu. Na Boże Narodzenie mnie zapraszają, ale po co robić fatygę?
 
Kwiaty przed chlebem

Samotność boli każdego dnia, nie tylko od święta. Wiedzą o tym wolontariusze Stowarzyszenia Mali Braci Ubogich, które w 1946 r. zdecydowało się pomagać ludziom najuboższym. Wówczas byli to ludzie starsi – osoby samotne, opuszczone i bez szans na pomoc. Od tego czasu stowarzyszenie zajmuje się przeciwdziałaniem marginalizacji osób starszych, uświadamianiem o ich trudnej sytuacji, ale przede wszystkim tworzeniem relacji.
– Można mieć rodzinę przychodzącą raz w tygodniu lub opiekunkę, która nie znajdzie czasu, żeby wysłuchać seniora – mówi Zuzanna Stronka, koordynatorka ze Stowarzyszenia Mali Bracia Ubogich. – Zadaniem wolontariuszy jest przytrzymanie za rękę, zrobienie herbaty czy zwykłe uśmiechnięcie się. Często nie ma na to czasu, bo zadaniem opiekunek jest pomoc i zadbanie o przysłowiowy chleb. Dla nas, zgodnie z naszą dewizą, kwiaty są przed chlebem. Tymi kwiatami jest pozytywna relacja, dzięki której senior wie, że ma przyjaciela i osobę, która się o niego troszczy.
Takich osób nie brakuje. Wolontariuszami są najczęściej osoby studiujące lub pracujące. Stowarzyszenie zapewnia im szkolenia oraz wsparcie psychologa. – Będąc wolontariuszem, należy pamiętać o pewnych nieprzekraczalnych granicach – dodaje Zuzanna Stronka. – Trzeba mieć serce na dłoni, empatię i chęć wysłuchania. Nie można jednak zapomnieć o zasadach, tak by nie dać siebie za dużo. Brak zasad prowadzi do wypalenia i zmęczenia wolontariatem, a wtedy trudno pomagać tym, do których idziemy.
Stowarzyszenie w Polsce działa od 2002 r. Swoje oddziały ma w Poznaniu, Warszawie, Lublinie i Pruszkowie. Aby zgłosić seniora, wystarczy zadzwonić. Zwykle robi to rodzina, MOPR, policja, sąsiedzi lub sama osoba starsza. Przeprowadzany jest krótki wywiad, podczas którego pracownicy stowarzyszenia poznają sytuację oraz potrzeby seniora. W przypadku decyzji o włączeniu do programu następuje wdrożenie wsparcia i zapoznanie z wolontariuszem. Podobną procedurę przeszły panie Urszula i Aleksandra.
 
Chodzić i pójść
Życie staje się wyjątkowo trudne, gdy nieprzekraczalną granicę stanowi próg własnego mieszkania. Chciałoby się ją pokonać i pójść, dokądkolwiek nogi poprowadzą, ale jest to niemożliwe. Może udałoby się, gdyby organizm był mocniejszy, a ciało silniejsze?
– Mam jedno marzenie. Chciałabym móc chodzić i pójść tam, dokąd muszę i chcę – opowiada pani Aleksandra. – Gdybym mogła zejść ze schodów, poszłabym do koleżanki. Dałaby mi album z naszych wspólnych wyjazdów. Odwiedziłabym siostrę. Udałabym się też do stomatologa i okulisty. Mój siostrzeniec niedługo będzie obchodzić 50. urodziny i 15. rocznicę ślubu. Mówi mi, że mam się wykurować do tego czasu. W przeciwnym razie będą musieli mnie nieść, ale to się tylko tak łatwo mówi...
Pani Urszula stara się żyć z Bogiem. Ogląda Msze w telewizji, raz w miesiącu przychodzi do niej ksiądz z Komunią. Nie ma marzeń z kategorii tych górnolotnych. Z rzeczy przyziemnych chciałby pojechać przed siebie, ale do tego potrzebny jest ktoś z samochodem. Na organizowane wycieczki nie mogła pojechać, bo ból był nie do pokonania.
 
Czas
Z każdym dniem starość coś zabiera. Słabną zmysły, odchodzą krewni i znajomi. Przybywa tylko czasu. Właściwie w starości jest go najwięcej, wręcz w nadmiarze. Skłania do myślenia, często o życiu i śmierci.
Pani Urszula do pewnego momentu bała się umierania, dzisiaj już się go nie obawia. – Zdarza mi się mówić: „Panie Boże, zabierz mnie, bo już mam dość i już mi się nie chce” – opowiada. – Pożyłabym jeszcze z pięć lat, ale 20 to już za dużo. Nie jestem z tych, którzy odbiorą sobie życie. Miałam już tyle powodów, żeby to zrobić i nigdy tego nie zrobiłam. Jestem katoliczką, życie dostałam od Boga i Bóg mi to życie odbierze. Nie obawiam się samotnej śmierci, byle tylko mnie znaleźli. Przewróciłam się kiedyś w mieszkaniu. Leżałam i myślałam, co będzie, jeśli w taki sposób umrę i już nikt nie zdoła mi pomóc. Później nauczyłam się chodzić tak, by już więcej się nie przewrócić.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki