Biskup Piotr Libera wydał ostatnio dwa dokumenty, które odbiły się medialnym echem. Pierwszy to „Instrukcja Biskupa Płockiego o oświadczeniu kandydatów na rodziców chrzestnych”. Drugi – „Instrukcja Biskupa Płockiego o przygotowaniu i sprawowaniu sakramentu małżeństwa”. W pierwszym zaznaczone zostało, że jest to „próba wprowadzenia w życie papieskiej adhortacji Amoris laetitia z 2016 r.”. Drugi ma być odpowiedzią na troskę Synodu Płockiego w kwestii właściwego przygotowania do ślubu.
Wolno nam czytać razem, bo razem zostały wydane i dotyczą tej samej przestrzeni, to znaczy sakramentów w życiu rodziny. Choć trudno odmówić im dobrej woli, równie trudno przyznać, że udaje się w nich właściwie podejmować wyznaczaną przez papieża Franciszka drogę „towarzyszenia i rozeznawania”. Papieżowi chodzi o dużo więcej.
Oświadczenia chrzestnych
Prześledźmy krok po kroku najpierw dokument dotyczący rodziców chrzestnych.
– Papież Franciszek w swoim nauczaniu, zwłaszcza w adhortacji Amoris laetitia z 2016 r., podkreśla wagę samodzielnego rozeznawania w sumieniu przez każdego wierzącego, czemu powinni towarzyszyć kapłani – przypomina bp Piotr Libera, jednocześnie słusznie zwracając uwagę, że coraz większym wyzwaniem dla wielu rodziców staje się znalezienie właściwych kandydatów na chrzestnych.
Biskup odwołuje się dalej do adhortacji, w której papież Franciszek zaznacza: „Jesteśmy powołani do kształtowania sumień, nie zaś domagania się, by je zastępować”. Realizację tego papieskiego postulatu biskup widzi w oświadczeniach, które składać mają w parafii przyszli rodzice chrzestni. W oświadczeniu tym potwierdzą oni, że wypełniają wszystkie warunki, stawiane przez prawo kanoniczne, to znaczy ukończyli
16 lat; zostali ochrzczeni w Kościele katolickim, przyjęli Pierwszą Komunię Świętą i bierzmowanie (tu mimo oświadczenia należy dołączyć stosowny dokument), wypełniają praktyki religijne, uczestniczą w niedzielnej Mszy św., mogą przystąpić do sakramentu pokuty i Komunii św., prowadzą życie zgodne z wiarą katolicką, to znaczy nie żyją w związku jedynie cywilnym, związku niesakramentalnym ani konkubinacie, nie podlegają karze kanonicznej, uczęszczali na katechezę szkolną – i uczynią wszystko, aby należycie wypełnić obowiązek, jakiego się podejmują.
„Osoba ta, wsparta pomocą w rozeznaniu przez swojego duszpasterza, zostaje doprowadzona do podjęcia decyzji o złożeniu podpisu na tym dokumencie lub zaniechania tego działania. Duszpasterz jest osobą towarzyszącą, zaś sam kandydat w swoim sumieniu ma rozstrzygnąć, czy spełnia wskazane warunki” – czytamy w instrukcji. – „Można żywić nadzieję, że jasne sformułowanie na piśmie wskazań i przedstawienie ich kandydatowi do podpisu, choć być może nie ustrzeże od fałszowania przez nich sytuacji życiowej dla pełnienia za wszelką cenę funkcji rodzica chrzestnego, to może w znaczący sposób przyczynić się do ograniczenia wielu sporów w kancelariach parafialnych”.
Problemy duszpasterskie i moralne
Jednym z dużych pozytywów tego dokumentu jest słusznie postawiona diagnoza na przynajmniej dwóch poziomach: na poziomie rodzin i poziomie sumienia księży proboszczów. W wielu rodzinach rzeczywiście od pewnego czasu coraz trudniej jest znaleźć rodziców chrzestnych – coraz mniej osób spełnia wymagania prawa kanonicznego w tej kwestii, zwłaszcza żyje w powtórnych związkach lub związkach niesakramentalnych. W parze z tym idzie również stosunkowo niewielka świadomość, czym w rzeczywistości jest funkcja rodzica chrzestnego: potocznie pojmuje się ją jako rolę „drugiego opiekuna” dziecka czy kogoś, kto ma się nim zająć w sytuacji, gdyby rodziców zabrakło (oczywiście w prawie świeckim to, kto jest rodzicem chrzestnym, nie ma najmniejszego znaczenia i w żaden sposób nie wpływa na przyznanie prawa opieki nad dzieckiem). Ta niewielka świadomość rodzi konflikty w biurach parafialnych: rodzice i kandydaci na chrzestnych często nie przyjmują do wiadomości, że sama wola nie wystarcza do tego, żeby podjąć się obowiązków rodzica chrzestnego, czy że bycie rodzicem chrzestnym nie może być sposobem na uhonorowanie osoby najbliższej.
Druga słusznie postawiona diagnoza dotyczy księży proboszczów, którzy dotychczas postawieni byli w trudnej sytuacji. Kandydaci na rodziców chrzestnych przedstawiać mieli w parafii chrztu zaświadczenie od proboszcza miejsca, w którym mieszkają – o tym, że spełniają wymogi prawa kanonicznego i mogą tę funkcję wypełniać. W małych parafiach nie stanowiło to większego problemu. W parafiach wielkomiejskich czy choćby w miastach, w których parafii jest kilka, proboszcz stawał często przed trudnym dylematem. Nie znał człowieka, który prosił go o zaświadczenie. Ten na wątpliwość, że nie widać go w kościele, odpowiadał, że zwykle chodzi do innej parafii, że często wyjeżdża. Proboszcz rozdarty między zaufaniem a brakiem moralnej pewności podpisywał zgodę, biorąc ją na swoje sumienie: albo jej nie podpisywał, co mogło rodzić konflikty i napięcie.
Odpowiedzi zbyt proste
Słusznie postawiona diagnoza nie oznacza, że otrzymujemy adekwatne odpowiedzi. Brak rodziców chrzestnych powinien przede wszystkim rodzić pytanie o przyczynę takiego stanu rzeczy. O to w dokumencie nikt nie pyta – zamiast tego pojawia się prosta i mało wymagająca odpowiedź o tym, że zamiast dwojga, wystarczy jeden rodzic chrzestny. To odpowiedź prawdziwa, zgodna z prawem kościelnym, choć w potocznym myśleniu mało znana. Dlaczego jednak nazywam ją mało wymagającą? Nie dlatego, że rodzice dziecka dużo łatwiej znajdą jedną osobę niż dwie. Dlatego, że ciężar duchowej odpowiedzialności przeniesiony jest tu wyłącznie na rodziców. To oni muszą chrzestnych „znaleźć”. Znajdą – a jak nie znajdą, to nie problem. Będą do roli pasować – albo nie będą. I ani rodzice, ani chrzestni nie otrzymują ze strony Kościoła czy duszpasterzy żadnej motywacji ku temu, by podjąć tu jakiś wysiłek, by dorastać do wymagań stawianych przez prawo. Żeby w ogóle rozumieć, dlaczego takie wymagania są stawiane i czy jest szansa, żeby ktoś podjął się roli ojca czy matki chrzestnej z perspektywą przewidywalnej zmiany życia. Rozeznanie nie powinno więc prowadzić do prostego wniosku: wystarczy jeden, który będzie spełniał warunki określone przez prawo kanoniczne. Rozeznawanie proponowane przez Franciszka ma służyć nie tylko temu, żeby ktoś sam w sumieniu zdecydował, czy spełnia prawne wymagania, czy nie, ale aby mu pomóc zobaczyć dobro, jakie tkwi w realizacji tych wymagań, i pokazać drogę, aby je osiągnąć. Albo wspólnie ocenić, czy ktoś jest już na tej drodze, a postępy moralne wskazują na możliwą zmianę życia. Efektem wspólnego rozeznania powinna być więc końcowa konkluzja: kto może w obecnej sytuacji podjąć się zadania chrzestnego. I to bez idealizowania moralnego życia tych, którzy spełniają wymagania prawa i dostali takie pozwolenie od ręki. Życie jest bardzo złożone. Także jego moralność w różnych wymiarach nie jest tak jednoznaczna. Można żyć w małżeństwie i latami bić żonę. Obiektywnie wszystkie wymogi prawa są wówczas spełnione. Ale czy tylko o te wymogi chodzi? Niepokojące jest rozłożenie akcentów przy warunkach, jakie wypełnić mają kandydaci na rodziców chrzestnych. W punkcie „życie zgodne z wiarą katolicką” wpisano wyłącznie kwestie dotyczące sfery seksualnej, czyli łamania jednego, szóstego przykazania. Wydaje się, że życie zgodne z wiarą katolicką oznacza jednak dużo więcej.
Towarzyszenie?
W dokumencie biskup płocki przekonuje, że inspirowany jest wskazaniami papieża Franciszka z adhortacji Amoris laetitia o konieczności towarzyszenia i rozeznawania. W świetle tego papieskiego nauczania otwarte jednak pozostaje pytanie, czy stawianie zamkniętych pytań, na które odpowiedź może brzmieć tylko „tak” lub „nie”, bez wniknięcia w duchowy stan człowieka, rzeczywiście można nazwać towarzyszeniem? Czy jest to formowanie sumienia do samodzielnych wyborów – czy raczej jego zastępowanie i wskazywanie, który wybór jest prawidłowy? Czy człowiek, konfrontując swoje życie z Ewangelią, znajduje sam właściwą odpowiedź – czy ową właściwą odpowiedź wyznacza mu prawo, a on może tylko zmieścić się w niej lub nie zmieścić?
Zrozumiałe są wątpliwości moralne księży, do których dotąd przychodzili ludzie, prosząc o wypisanie zaświadczenia „dla chrzestnych”. Z ich perspektywy idea podpisywania oświadczeń przez samych kandydatów na chrzestnych jest roztropna, bo ciężar odpowiedzialności przenosi na nich. Co więcej, na pierwszy rzut oka również może wydawać się próbą rozeznawania. Niepokoi jednak nieco wpisana w dokument motywacja: być może nie ustrzeże to przed fałszowaniem sytuacji życiowej, to ograniczy spory w kancelariach parafialnych. Czy to jest rozeznawanie oparte na zaufaniu – czy może brak zaufania?
Jeśli ktoś spodziewa się i zakłada, że drugi będzie chciał fałszować swoją sytuację, zamyka sobie drogę do porozumienia: będzie egzekutorem danych, a nie wsparciem w samodzielnym odczytywaniu prawdy. „Ograniczenie sporów w kancelarii parafialnej” poprzez stawianie ultimatum „podpisujesz albo nie dostajesz” nie jest celem ani ideałem pracy duszpasterskiej w duchu papieża Franciszka. Owszem, w ten sposób sumienia księży są zwolnione z odpowiedzialności, ale wierni nie mają szansy, żeby w tej drodze dojrzewać. Ultimatum sprawia, że ci, którzy nie spełniają warunków, mogą tylko skłamać – albo odejść.
Czy to rozwiąże postawione na początku dokumentu problemy ze znalezieniem rodziców chrzestnych? Można się obawiać, że skutek wprowadzonych uregulowań będzie odwrotny. Dokumenty nie przewidują bowiem miejsca na to, by kogoś próbować zatrzymać – by kandydaci na chrzestnych wspólnie z towarzyszącym księdzem czytali wymagania prawa w świetle Ewangelii i szukali dróg wyjścia.
Przeszkody przezwyciężać
Nie wiem, jak rozstrzygnąłby sprawę papież Franciszek. Mnie marzy się Kościół, w którym kandydat na rodzica chrzestnego może usiąść z księdzem i porozmawiać: najpierw o miłości do dziecka i o tym wszystkim, co pięknie jest dziecku dawać. Potem o tym, co Kościół chce temu dziecku w chrzcie zapewnić, żeby było duchowo bezpieczne. Jeszcze potem o tym, jak się czują kandydaci z taką właśnie a nie inną odpowiedzialnością, czy są gotowi takie święte bezpieczeństwo dziecku zapewnić i czy wiedzą w ogóle, jak to się robi. I dopiero na końcu razem zastanowić się nad tym, jakie są wymogi prawa kanonicznego – jakie ewentualnie są przeszkody – i czy miłość do dziecka i pragnienie opieki oraz bliskość z Bogiem dadzą im siłę, by próbować przeszkody przezwyciężyć.
Instrukcja ślubna
„Instrukcja Biskupa Płockiego o przygotowaniu i sprawowaniu sakramentu małżeństwa” ma na celu uregulowanie i ujednolicenie procesu przygotowania i sprawowania sakramentu małżeństwa, „aby nie prowokować wśród wiernych zdziwienia czy mylnego wrażenia, jakoby pewne czynności czy praktyki były zakazane w jednej parafii, a dozwolone w innej”. Dokument precyzuje zatem czas i miejsce zawierania sakramentu małżeństwa (urządzanie wesela w piątek wymaga dyspensy, „nie należy zezwalać na zawieranie małżeństwa poza miejscem świętym bez poważnej przyczyny, której nie mogą stanowić racje natury komercyjnej czy wynikające z ekstrawagancji, próżności lub naśladowania zwyczajów obcych tradycji katolickiej”). Wyjaśnia kwestie związane z liturgią sakramentu małżeństwa (kiedy udział w sobotniej uroczystości może być traktowany jako wypełnienie obowiązku uczestnictwa w liturgii niedzielnej) i przypomina, że proboszcz powinien zadbać o aktualność i schludność ksiąg liturgicznych, że młodzi mają prawo przyjąć Komunię św. pod dwiema postaciami, a „w czasie przekazywania znaku pokoju kapłan powinien zachować umiar. Może przekazać go nowożeńcom, nie powinien zaś opuszczać prezbiterium”. Reguluje kwestie śpiewu i muzyki w trakcie liturgii sakramentu małżeństwa (jakich śpiewów nie należy wykonywać, jakie śpiewy z których konkretnych śpiewników są dozwolone, kto i z jakiego miejsca może śpiewać psalm responsoryjny, jakich instrumentów można używać, których śpiewów nie wolno opuszczać. „W czasie rozmowy narzeczonych z duszpasterzem należy poruszyć temat śpiewu i jego wykonawców, pamiętając o tym, że pierwszeństwo należy się zawsze organiście, za którego utrzymanie odpowiedzialni są także wierni zawierający sakrament małżeństwa. Należy im to uświadomić, że ofiary składane przy okazji ślubów, chrztów i pogrzebów to często główne źródło utrzymania organistów”. Dokument dotyka również kwestii dekoracji kościoła (ma wyrażać podniosłość uroczystości, nie być przesadna i kiczowata, żywe kwiaty powinny pozostać w kościele na niedzielę jako dar dla parafii, zabrania się ustawiania świec wzdłuż nawy kościoła i w innych miejscach poza ołtarzem oraz sypania kwiatów przed narzeczonymi). Ponadto nowożeńcy i goście powinni być stosownie i godnie ubrani („odkryte ramiona, zbyt krótkie sukienki i spodnie nie są do pogodzenia z powagą liturgii”), należy zachować umiar w wyrażaniu radości po wyjściu z kościoła, nie klaskać, nie używać konfetti ani ryżu. Osoby filmujące uroczystość powinny mieć ukończone stosowne kursy oraz nie powinny używać dronów. W zakończeniu dokumentu czytamy: „Właściwe i pobożne sprawowanie sakramentu małżeństwa będzie z pewnością zachętą dla innych młodych, aby przemyśleć taki sposób przeżycia tej chwili”. Dalej, cytując papieża Franciszka, instrukcja konkluduje: „Niektórzy bardziej troszczą się o znaki zewnętrzne (…). To są rzeczy ważne w czasie święta, ale tylko wtedy, gdy potrafią wskazywać na prawdziwy powód waszej radości: błogosławieństwo Pana dla waszej miłości”.
Między sensem a detalem
Idąc tropem tej konkluzji, zajrzyjmy do adhortacji Amoris laetitia, w której jest rozdział poświęcony bliższemu przygotowaniu uroczystości sakramentu małżeństwa. Papież podkreśla w nim przede wszystkim to, jak ważne jest wyjaśnienie nowożeńcom sensu każdego gestu podczas celebracji liturgicznej, aby w ten sposób pomóc im w zrozumieniu i głębokim przeżyciu. Zwraca uwagę na to, że narzeczeni często nie rozumieją teologicznego i duchowego ciężaru zgody, która rzuca światło i pozwala zrozumieć znaczenie tych gestów. Zamiast mnożyć biurokratyczne szczegóły, Franciszek podkreśla również, że „nie byłoby dobrze, gdyby narzeczeni przyszli do ślubu, nie pomodliwszy się razem jedno za drugie (…), wspólnie pytając Boga, czego od nich oczekuje, a także powierzając swoją miłość przed obrazem Maryi”.
To zupełnie inaczej rozkłada akcenty w myśleniu o sakramencie małżeństwa. Papieżowi nie chodzi o uszczegółowienie detali, rozpisanie każdego „wolno” i „nie wolno”. Paradoksalnie to właśnie uszczegółowienie kieruje uwagę narzeczonych na znaki zewnętrzne, to staje się głównym przedmiotem rozmów młodych z księdzem, to wymagać będzie najwięcej wyjaśnień. To wreszcie budzić będzie kolejne konflikty i niezrozumienie.
Dokument, który teoretycznie podziela ideę papieża, w praktyce powoduje odwrotne skutki: skupia uwagę na tym, co w sakramencie małżeństwa jest drugorzędne. Ktoś powie, że od czegoś trzeba zacząć – bo przecież jest w instrukcji wyjaśnienie, że to wszystko po to, by odkryć istotę. Droga papieża Franciszka nie jest jednak drogą uszczegóławiania prawa po to, by doprowadzić do odkrycia istoty. Papież działa odwrotnie: zaprasza nas na drogę odkrywania istoty po to, by zachwyceni jej pięknem ludzie sami zdolni byli do odrzucania tego wszystkiego, co ją przysłania.
Miłość to nie regulamin
Kilka dni temu na jednym z portali społecznościowych ktoś zadał pytanie, które cytuję w całości. „Jak należy szanować symbole religijne? Proszę o dokładny regulamin, co wolno, a czego nie wolno, gdzie trzymać, a gdzie nie. Najlepiej jak najwięcej szczegółów”. Trudno się oprzeć wrażeniu, że ten właśnie sposób myślenia jest owocem mnożenia praw i szczegółowych instrukcji, „co wolno, a czego nie wolno”, niepozostawiających miejsca nie tylko na wolność, ale również na dojrzewanie miłości.
I znów, gdyby wolno mi było marzyć: marzę o duszpasterstwie, w którym nie ma kanonu pieśni, zakazu ustawiania świec na ślubie ani sypania konfetti. Nie ma – bo nie są potrzebne. Zamiast nich jest taka rozmowa z mądrym księdzem, która sprawia, że ludzie zaczynają rozumieć, co wydarza się w czasie liturgii, jaką wagę ma każde ich słowo, co oznacza każdy ich gest. Jest rozmowa, w której narzeczeni dojrzewają do tego, by każde słowo i gest wypowiadać i czynić świadomie. Rozmowa, po której odkryją, że świece, konfetti i wynajęta śpiewaczka na chórze są tylko niepotrzebnym teatrem, który przysłoni to, co w liturgii ich sakramentu najważniejsze. I sami z tego, co niepotrzebne zrezygnują. To ideał, do którego musimy dopiero dążyć, ale nie prowadzi do niego droga zakazów i nakazów.
Jest taki stary dowcip, w którym jedna matka pyta drugą: – Jak pani to robi, że pani dziecko jest takie odważne i samodzielne? – Pozwalam mu.
Rozeznanie i towarzyszenie nie jest drogą zakazów i nakazów. Jest drogą spotkania i zaufania, że nakarmiony pięknem i miłością człowiek wybierze dobrze.