Co ciekawe, można powiedzieć, że ten nowy trend wyznacza chrześcijaństwo. Serial opowiada mianowicie historię Jezusa i jest silnie inspirowany Ewangelią. Zanim więc przejdziemy do kwestii finansowych, zacznijmy od najważniejszych, czyli od treści serii.
Epizody życia
Jezus w serialu pojawia się właściwie w kilku scenach, trochę w tle opowiadanych historii. Na początku poznajemy bowiem znanych nam z Ewangelii bohaterów, ale w nietypowych kontekstach. Kto z Państwa miał okazję kiedyś rozważać Pismo Święte metodą zaproponowaną przez św. Ignacego z Loyoli, ten wie, że po lekturze Słowa jest taki moment, w którym mamy wyobrazić sobie daną scenę i jej bohaterów, spróbować sobie ją uzmysłowić. Można skonstruować w głowie miejsce, w którym dzieje się dane wydarzenie z Ewangelii, pomyśleć, jakie zapachy mogły czuć osoby, które biorą udział w tej scenie, usłyszeć dźwięki, które wtedy słyszano. To głęboko zmysłowe doświadczenie ma wydobyć jeszcze więcej sensów z rozważanego fragmentu. Mniej więcej podobne wrażenie miałem, oglądając pierwsze odcinki The Chosen (Wybrany). Na przykład Andrzej i Piotr. Obydwaj płacą podatki, spotykają się ze znajomymi, wreszcie – udają się na połów ryb. Bardzo mocno zarysowana jest postać Marii z Magdali, udręczonej przez złego ducha, kobiety nie tylko zagubionej, ale postrzeganej przez społeczeństwo jako wyuzdana i niebezpieczna. Poznajemy Nikodema, arcykapłana, ale nie zepsutego klerykalizmem faryzeuszów, lecz szczerze poszukującego prawdy o życiu i spotkaniu z Bogiem. Do tej kolekcji dodajmy uwikłanego w kolaborację z rzymskimi okupantami Mateusza, niosącego na sobie piętno zdrady narodu, który pod pozorami bycia bezwzględnym urzędnikiem ukrywa cierpienie z powodu ogromnej samotności i poczucia bycia niechcianym. Pośród epizodów życia tych postaci Jezus na razie się „przemyka” – jest wspominany, czasem pojawia się na chwilę i z początku nawet nie widzimy Jego twarzy, tylko detal, bądź wiemy, że On tam jest i bohater patrzy na Niego, ale Jego samego nie widzimy. My z Ewangelii wiemy już, jak zadziała On w życiu tych konkretnych osób, ale na razie obserwujemy konteksty tych boskich interwencji. Ktoś może powiedzieć, że to psychologizacja wiary, że Ewangelia jest lapidarna również z konkretnych powodów i nie ma co dopisywać do niej kolejnych epizodów. Jednak warto dać pociągnąć się tej fabule, choćby dla pewnego duchowego ćwiczenia: Jak ja zachowałbym się w tej sytuacji? Czy w życiu nie spotykają mnie podobne rozterki? Film jest obecnie najsilniej oddziałującą ze sztuk – dlatego jeśli niesie takie przemyślenia, to zdecydowanie warto.
Biblia po amerykańsku
O postaciach z Ewangelii zrobiono już dziesiątki seriali i filmów, ekranizować próbowano nawet całą Biblię, a prym w takich produkcjach wiodą Amerykanie. Wynika to z jednej strony z prostego faktu, że dostępność infrastruktury do tworzenia filmów jest tam po prostu większa, ale też z dużo większej liczby chrześcijan, dla których Biblia jest nie tylko świętą księgą, ale źródłem inspiracji, do którego chcą nieustannie wracać, także w dziełach artystycznych. Doskonale znamy działania chrześcijan różnych wyznań (choć wydawałoby się, że robią to głównie protestanci, to w USA świetnie radzą sobie z tym również katolicy), których celem jest propagowanie Biblii w środkach masowego przekazu – telekazania, konferencje, transmisje nabożeństw, a nawet całe telewizje o tematyce biblijnej. Dlatego też, gdy rozwijały się media, chrześcijanie zawsze jako jedni z pierwszych starali się do nich „przemycić” swoje treści. Teraz stworzenie serialu, na którego zebrano niebagatelną sumę 10 milionów dolarów, jest właściwie kroczeniem w awangardzie tworzenia kultury. Dotychczas tzw. crowdfunding, czyli dosłownie finansowanie tłumu, wykorzystywany był do zbierania pieniędzy na tworzenie nowych gier komputerowych czy różnych gadżetów, w Polsce kojarzy się głównie z akcjami charytatywnymi. Jeśli już z kinem – to bardziej tworzeniem filmów dokumentalnych, jak produkcje braci Sekielskich. Pieniądze, jak wiadomo bywają główną przeszkodą w stworzeniu wartościowej produkcji – zbiórki w internecie, które dodatkowo wymykają się często zaporowemu opodatkowaniu, dają szansę twórcom. Co więcej – gdy w tradycyjnej produkcji filmowej większość środków wykłada producent czy mecenas – jego uwagi muszą być uwzględniane. W przypadku crowdfundingu twórca musi pomyśleć tylko, czy nie zawiedzie zaufania tysięcy osób, które wpłaciły choćby symboliczną kwotę na ich dzieło. Dzięki rekordowej zbiórce reżyser The Chosen Dall Jenkins mógł nagrać osiem odcinków, w tym jeden pilotażowy, który można oglądać za darmo (na specjalnie stworzonej platformie i w aplikacji mobilnej), za resztę należy uiścić symboliczną wpłatę – co pozwala na finansowanie kontynuacji produkcji. Twórcy serialu postawili sobie poprzeczkę wysoko: – Chcemy stworzyć siedem sezonów i dotrzeć do miliarda widzów w ciągu najbliższych siedmiu lat. Jeśli udało się to twórcom Gry o tron, to dlaczego ma się nie udać serialowi opartemu na najlepiej sprzedającej się książce w historii? – mówi Jeff Harmon, jeden z nich. Kilka milionów wyświetleń pokazuje, że odbiorcy są z tego, co oglądają, zadowoleni. Już teraz można obejrzeć wersję z polskimi napisami – co sprawia, że także Polacy mogą dołożyć się do tego projektu (trwa zresztą konkurs na polski tytuł serialu). Tak szerokie finansowanie pozwala też na porządną konsultację ze specjalistami od Biblii różnych wyznań, także Żydów, choć grupie przewodzi katolicki duchowny ks. David Guffey. Stąd wiele szczegółów przedstawionych w serii wydaje się bardzo realistycznych, jakby wyjętych z tamtych czasów. Choć widzowie, przyzwyczajeni (jak choćby w Pasji czy innej produkcji, o której pisaliśmy – Mesjaszu) na przykład do używania języków oryginalnych czy odpowiedniego dobierania postaci „jakby stamtąd” (to moim zdaniem nieco tu kuleje), mogą być trochę zawiedzeni. Ja momentami zastanawiałem się, czy oglądam amerykańską wersję Biblii, czy ubrany w historyczny kostium dramat o współczesnych problemach. Film to zawsze jednak wielka metafora, a ta ma nam powiedzieć, że Ewangelia może nas wciąż zaskakiwać i oddziaływać na nas z najmniej oczekiwanej strony.