Serial serialowi nierówny, a mimo to zwykle kojarzy się z rozrywką niezbyt wysokich lotów. Z założenia w tasiemcowych serialach zwanych operami mydlanymi (ang. soap opera) nie miało się zbyt wiele dziać. Chodziło o to, by widz, jeśli nawet opuścił kilka odcinków, wciąż był zorientowany w treści. Nawet tak sympatyczny serial jak Przystanek Alaska wciąż nie mógł być porównywany do jakiegokolwiek filmu kinowego – to po prostu zupełnie innego rodzaju produkcja. Tymczasem to, co dzieje się w ciągu ostatnich kilku lat w branży serialowej w Stanach Zjednoczonych, można śmiało nazwać rewolucją. Zmieniło się wszystko: od sposobu produkcji, przez budżet po twórców. Współczesne seriale wkraczają na pole dotychczas zarezerwowane dla filmu i publicystyki, komentują rzeczywistość, poruszają problemy egzystencjalne, ale co więcej, robią to w sposób wyrafinowany.
Rewolucja
Gdzie szukać początków rewolucji? Kiedy po raz pierwszy serial został przez twórców potraktowany poważnie, tak poważnie jak kinowy film? Przychodzi mi na myśl Miasteczko Twin Peaks nakręcone przez znanego niezależnego reżysera Davida Lyncha. Rzeczywiście, dla kulturoznawców to był szok, oto produkcja telewizyjna, która wpuściła świeże powietrze do dusznej atmosfery wszechobecnych telenowel. Również przeciętny widz pod koniec lat 80. nie był jeszcze gotowy na serial, który czerpał z języka kina, który mimo sensacyjnej intrygi eksplorował psychikę bohaterów, stawiając ich w coraz bardziej mrocznych sytuacjach. Miasteczko Twin Peaks było jaskółką, nawiasem mówiąc David Lynch zapowiedział kilka miesięcy temu powrót serialu po 25 latach. Za rzeczywistą rewolucję odpowiedzialna jest stacja telewizyjna HBO, prywatna kablówka, która rozpoczęła produkcję seriali, których głównym zadaniem wcale nie była bezmyślna rozrywka. Opery mydlane, a do takich należy m.in. M jak Miłość, Klan czy Na dobre i na złe, kręcone są w ten sposób, żeby w czasie trwania odcinka można było odebrać telefon i nie zgubić głównego wątku. Współczesne amerykańskie seriale są odwrotnością takiego podejścia. Z tego powodu wprawdzie nie mogą się poszczycić aż taką widownią jak soap opery, ale też traktowane są inaczej, jak intelektualna rozrywka. Na przykład serial Mad Man, opowiadający o życiu codziennym pracowników agencji reklamowej w latach 60., widzowi przyzwyczajonemu do Klanu szybko się znudzi. Wymaga bowiem ciągłej uwagi. To zresztą przykład serialu, w którym pozornie nic się nie dzieje, a mimo to życie bohaterów jest wciągające, a dialogi błyskotliwe.
Hity małego ekranu
The Killing, The Bridge, True Detective, Breaking Bad, Downton Abbey, The Knick, House of Cards, Homeland to seriale, które wciągają szybciej i intensywniej niż niejeden film. Nie ma się co dziwić, twórcy zamiast dwóch godzin mają do dyspozycji dwadzieścia. W tym czasie mogą stworzyć świat i rozwinąć psychologię bohaterów oraz ich wzajemne powiązania znacznie lepiej i efektywniej. Co więcej, widz coraz częściej nie ma ochoty czekać tydzień na kolejny odcinek. Woli po zakończeniu sezonu obejrzeć całość. Trafnie odczytał tę tendencję internetowy serwis Netflix, który wzorem amerykańskich kablówek wyprodukował serial House of Cards. Tyle że wyemitował wszystkie odcinki pierwszego sezonu naraz. Netflix to sieciowa wypożyczalnia, której brakuje w Polsce. Polscy widzowie również oglądają amerykańskie seriale całymi sezonami w sieci, tyle że korzystając z pirackich platform. Z tego między innymi powodu polska emisja rewelacyjnego serialu Homeland (pokazana z ponad rocznym opóźnieniem) spotkała się z tak niewielkim odzewem. Po prostu wszyscy już ten serial dawno widzieli.
Amerykańskie stacje prześcigają się w serialowych produkcjach. Już dawno nie chodzi o liczbę sezonów, największe hity nie przekraczają 3–4 serii, a coraz atrakcyjniejszy staje się rynek miniseriali: jednego sezonu złożonego z zaledwie kilku odcinków. W machinę angażowani są najlepsi reżyserzy, którzy czasem reżyserują całość, a czasem kilka odcinków, na przykład Jane Campion, twórczyni Fortepianu wyreżyserowała serial Tajemnice Laketop, Steven Soderberg, reżyser m.in. takich filmów jak Erin Brokovich, Ocean's Eleven czy Solaria, został reżyserem serialu The Knick, którego bohaterem jest genialny chirurg, a akcja dzieje się w Nowym Jorku z początku XX w. Agnieszka Holland z kolei wyreżyserowała kilka odcinków w najnowszym sezonie House of Cards, serialu o bezwzględnym polityku, którego gra Kevin Spacey.
Z kina do serialu
Udział dobrych aktorów filmowych w serialach to też nowość. Przed laty sytuacja była bardziej skomplikowana. Aktor, który grał w telewizyjnych produkcjach, wiedział, że świat filmu jest dla niego zamknięty. Z kolei aktor filmowy nigdy nie wystąpiłby w serialu. Dzisiaj możemy podziwiać Martina Freemana i Billy'ego Boba Thorntona w rewelacyjnej serialowej wersji filmu braci Cohen Fargo. Frances McDormand gra główną rolę w melancholijnym miniserialu Olive Kitteridge, Diane Kruger wciela się w postać policjantki w The Bridge, Matthew McConaughey'ego widzieliśmy w pierwszym sezonie serialu Detektyw a Clive Owen zagrał chirurga w The Knick. Rok 2015 to okres wyczekiwanych kolejnych epizodów Homeland czy Detektywów, ale także zupełnie nowych produkcji. Na serial został przerobiony kolejny film (po wspomnianym Fargo oraz Dziecku Rosemary Agnieszki Holland), tym razem 12 małp Terrego Gilliama. Darren Aronofsky, kolejny reżyser, który ma za sobą kilka niezbyt udanych filmów, próbuje swoich sił w telewizji kręcąc dla HBO serial MaddAddam. Anthony Hopkins i Ed Harris zagrają w kolejnej nowej produkcji HBO zatytułowanej West Word. Na serialowy rynek chce wkroczyć płatny serwis wideo, Amazon Studios, i to od razu na szeroką skalę. Scenariuszem i reżyserią produkowanego przez Amazon serialu ma się bowiem zająć Woody Allen. Każdy odcinek ma trwać pół godziny, a efekt końcowy będzie można zobaczyć w 2016 r. Na tym tle polskie seriale są wciąż daleko w tyle. Mimo kilku prób (Krew z krwi, Wataha) nie potrafimy dorównać ani amerykańskim, ani angielskim produkcjom. Kuleje wszystko: od zdjęć, przez dialogi po fabułę. A artystyczny wymiar seriali jest po prostu pomijany. Wciąż byle szybciej i byle taniej.