Frances McDormand to najbardziej antyhollywoodzka aktorka ze wszystkich, które otrzymały kiedykolwiek Oscara. Nie pasuje do żadnych schematów. Jest przeciwieństwem oscarowego blichtru, świecidełek, upiększających zabiegów, strojów haute couture, nie pojawia się w kolorowych pismach i nie lubi udzielać wywiadów. Nie maluje się nawet na oscarowe gale i potrafi przejść przed fotoreporterami w klapkach, ciągnąc za sobą po czerwonym dywanie kurtkę dżinsową – jak na festiwalu filmowym w Rzymie.
Długo bywała obsadzana głównie w rolach drugoplanowych, występowała gdzieś w tle wielkich wydarzeń i wielkich gwiazd. Nigdy nie była zbyt piękna, proponowano jej nawet operacje plastyczne i uzależniano od tego otrzymanie roli. Budżet jednego z filmów uwzględnił nawet operację powiększenia biustu. Oczywiście odmówiła i właśnie z tego powodu nie wystąpiła w filmie Thelma i Louise; producent oczekiwał aktorki ponętnej i ładniejszej. Podobno wtedy powiedziała, że owszem, może i jest chuda i brzydka, ale to jej nie przeszkodzi być najlepszą aktorką.
Robiła swoje najlepiej jak umiała, bez rozgłosu, cierpliwie godząc się ze swoim ciałem i urodą. Czy kiedykolwiek zdobyła popularność? Trudno powiedzieć, bo oczywiście miłośnicy dobrego kina doskonale ją znają, ale przeciętny widz raczej jej nie skojarzy. Polska Wikipedia zamieszcza o niej krótką informację, kilkanaście zdań, a przecież jako jedna z niewielu aktorów zdobyła tak zwaną Potrójną Aktorską Koronę, czyli trzy najważniejsze nagrody: Oscara za pierwszoplanową rolę kobiecą w filmach: Fargo, Trzy billboardy za Ebbing, Missouri (plus Złoty Glob) i Nomadland; Tony’ego za główną rolę w sztuce teatralnej Good People oraz Emmy za tytułową rolę w miniserialu Olive Kitteridge.
Gra zwyczajne kobiety z sąsiedztwa, w średnim wieku, szare i na pierwszy rzut oka przeciętne, zmagające się z życiem i jego trudami. Ale jednocześnie to kobiety silne, wierne swoim przekonaniom, niezależne. Takie jak ona sama.
Taka zwykła Marge
Tak naprawdę nazywała się Cynthia Ann Smith, przynajmniej przez półtora roku, dopóki nie adoptowali jej państwo McDormand z Kanady. To oni zmienili jej imię. Ojciec był pastorem, matka pielęgniarką, Frances miała również adoptowane rodzeństwo. Rodzina często się przeprowadzała, aż osiadła na przedmieściach Pittsburgha, gdzie Frances chodziła do szkoły. I właśnie w szkole nauczycielka zaproponowała jej przeczytanie roli Lady Makbet podczas warsztatów teatralnych, w ramach przygotowań do szkolnego spektaklu. To wtedy połknęła haczyk. Ciekawe, że właśnie teraz wraca do swojej pierwszej roli. Może jeszcze w tym roku zobaczymy ją na dużym ekranie w filmie The Tragedy of Macbeth w reżyserii braci Coen. Jej fascynacja teatrem zaważyła na wyborze szkoły, a skończyła jedną z bardziej prestiżowych uczelni teatralnych, Yale School of Drama. W Nowym Jorku mieszkała z przyjaciółką, aktorką Holly Hunter, grywała na Broadwayu, pracowała jako kasjerka i czekała na szczęście.
Jej los odmienił się, gdy na swojej drodze spotkała braci Coen. Holly miała zagrać w ich pierwszym filmie zatytułowanym Śmiertelnie proste, ale miała już jakieś zobowiązania i zaproponowała w zamian swoją współlokatorkę. I tak w 1984 r. Frances po raz pierwszy pojawiła się na planie filmowym i szybko znalazła wspólny język z jednym z braci, Joelem. Wkrótce zamieszkali razem, pobrali się i adoptowali syna. Często grywała w filmach swego męża i szwagra, ale także u różnych reżyserów. Dostrzeżono ją w Missisipi w ogniu Alana Parkera, za rolę pani Pell otrzymała nominację do Oscara.
Ale prawdziwy sukces odniosła jako Marge Gunderson w filmie Fargo w 1996 r. To kultowy już obraz, czarna komedia kryminalna o porwaniu, które wymyka się spod kontroli i doprowadza do okrutnych zbrodni. McDormand zagrała ciężarną policjantkę, która dopada morderców wśród zaśnieżonych pól Minnesoty. Frances żartuje, że na jej grobie pewnie będzie wypisane „Marge”, bo dla wielu widzów po prostu nią jest: zwykła, dobra i ciepła. Ostoja moralności na tym świecie pełnym zbirów i zła. Joel Coen napisał tę rolę specjalnie dla niej, ale w trakcie pracy zwracał jej uwagę: „Ale wiesz, nie musisz być aż tak nieatrakcyjna”. Marge miała fatalną fryzurę, wielki brzuch, chodziła niezdarnie okutana w wielkie policyjne kurtki, w domu przebierała się w wełniany bezpłciowy sweter i piła herbatę pod kocykiem. A jednak to właśnie ją zapamiętaliśmy najlepiej z całego filmu, była światłem w mroku. To jedna z najlepszych kreacji Frances McDormand.
Choć uwielbiam Fargo, to dla mnie Frances zawsze będzie się kojarzyła przede wszystkim z postacią Olive Kitteridge.
Olive, Mildred i Fern
Niesympatyczna nauczycielka matematyki, jędzowata i marudna, kobieta w średnim wieku, znudzona życiem. A przecież wrażliwa, pełna emocji, których nie potrafi okazać, ukrywająca się za maską złośliwego babska. Wspaniała rola Olive w kameralnym miniserialu nakręconym przez HBO według nagrodzonej Pulitzerem książki Elizabeth Strout bardzo utkwiła mi w pamięci. McDormand miała 56 lat, kiedy dostała nagrodę Emmy za Olive i chyba nie pomyślała, że jej kariera właśnie się rozkręca. Obawiała się o przyszłość, bo wiek jej nie sprzyjał. Ról dla dojrzałych kobiet po prostu nie ma, a pierwszoplanowych to już w ogóle. Postanowiła zająć się na wszelki wypadek produkcją filmową i przypuszczam, że deszcz nagród, jakiego doświadczyła cztery lata później, był dla niej kompletną niespodzianką.
Za rolę w filmie Trzy billboardy za Ebbing, Missouri w reżyserii Martina McDonagha otrzymała Oscara, Złoty Glob i nagrodę BAFTA. Samotna matka, która rozpacz po zamordowanej córce przemieniła we wściekłość, domaga się schwytania sprawców i większego zaangażowania miejscowej policji. Mildred, która bierze sprawy w swoje ręce, to kobieta, którą chce się być. Na takie postaci czeka Frances, takie chce grać, dając im z siebie osobowość i siłę. Są trochę szorstkie i nie roztkliwiają się nad sobą, ale przystępują do działania.
I oto jak na zawołanie pojawia się Fern, główna bohaterka filmu Nomadland, która jak wielu innych straciła w wyniku kryzysu 2008 r. wszystko, kamper zamieniła na dom i zatrzymywała się tam, gdzie znalazła się jakaś sezonowa praca. Takich ludzi jeżdżących z miejsca na miejsce, bez stałego miejsca zamieszkania, opisała w reportażu Nomadland. W drodze za pracą Jessica Bruder i według tej książki powstał scenariusz. Reżyserka Chloe Zhao zrobiła film z pogranicza dokumentu i fikcji. Wszyscy występujący to prawdziwi bohaterowie reportażu, Frances wtopiła się w tę społeczność dając mnóstwo ze swojego prywatnego życia. Kiedyś powiedziała do męża: „Kiedy skończę 65 lat, zmieniam imię na Fern, zaczynam palić Lucky Strikes’y i pić Wild Turkey, biorę furgonetkę i ruszam w drogę”. Nie był to żart, naprawdę miała dosyć branży filmowej i rządzących nią praw. Nomadland sprawił, że mogła to zrobić, choć przez chwilę. Na ten czas stała się jedną z wielu koczowników, jak oni zatrudniła się przy zbiorze buraków i w magazynach, żyła w samochodzie wśród przyczep. Niektórzy myśleli, że jest jedną z nich, opowiadali o swoim życiu, a ona dzieliła się swoimi wspomnieniami. Oscar dla filmu, jego reżyserki i dla najlepszej aktorki jest całkowicie zasłużony, choć to – jak na hollywoodzkie standardy – dziwne. Nomadland bardziej pasuje do festiwalu Sundance, ze swoim stosunkowo niewielkim budżetem i tematyką oraz formą.
Ciekawe, że w tym roku dwie najważniejsze nagrody aktorskie otrzymali seniorzy. Obok Frances mógłby stanąć ponad osiemdziesięcioletni Anthony Hopkins, który otrzymał statuetkę za rolę w filmie Ojciec. Tyle że spał w swoim domu rodzinnym w Walii. Nie tylko nie przyjechał na ceremonię, ale nawet nie śledził jej przez media. Godny szacunku dystans do pochwał tego świata. Oba filmy będzie można zobaczyć w kinach. Jak tylko te zostaną otwarte.