Logo Przewdonik Katolicki

Po co komu miłość

Szymon Bojdo
fot. Materiały prasowe

Prawdziwej relacji nie da się niczym zastąpić, choć wiele spraw daje nam złudzenie, że to możliwe. Takich filmów jak Po miłość powinno powstawać coraz więcej, bo refleksji nad tym, z czego składają się nasze przeżycia i związki, na pogłębionym poziomie wciąż brakuje.

Jowita Budnik wielką aktorką jest. Koniec i kropka. Jest mistrzynią epizodu. Nawet jeśli gra tylko chwilę, wnosi do filmu wiele znaczeń. Wykreowała też wielkie role, przecież zagrała Papuszę w filmie państwa Krauzów; u nich także kreowała dzielną ornitolożkę w Ptaki śpiewają w Kigali; wstrząsająco zagrała w Placu Zbawiciela. Mam wrażenie, że nie doceniamy aktorskiego kunsztu Polek. Wzdychamy do wielkich gwiazd Hollywoodu, w naszej świadomości istnieje kilka aktorek włoskich czy francuskich, a polskie kino – coraz lepsze – ma kilka takich postaci jak pani Jowita. Wyszła od teatru amatorskiego, młodzieżowego ogniska przy Teatrze Ochota. Po maturze podjęła studia na Wydziale Profilaktyki, Resocjalizacji i Nauk Społecznych na Uniwersytecie Warszawskim. Występuje także w teatrze. W filmie Andrzeja Mańkowskiego, znanego z realizacji ciekawych filmów dokumentalnych, gra Marlenę, kobietę w średnim wieku, pracującą jako sprzątaczka w szkole, której życie właściwie kręci się wokół alkoholizmu jej męża.

Ucieczka w internet
Historia ta filmowo być może by się nie obroniła, gdyby nie to, że została oparta na faktach. Otóż żyjąca na prowincji kobieta (nie mam nic do prowincji – chodzi mi tu raczej o mentalność niż wielkość miejscowości) powoli przestaje mieć siłę, by dźwigać na swoich plecach chorego, nieszanującego jej męża. Nie może już znieść społeczności pełnej egoistów i ludzi oceniających najmniejszy ruch, dręczy ją samotność, bo dzieci przecież już odchowane, robią kariery za granicą, w dużych miastach. Jedyną ulgą i odskocznią dla Marleny jest internet. Początkowo nieufnie, z czasem oswaja się z różnymi możliwościami smartfona, który dotychczas służył jej tylko do rozmów telefonicznych. Teraz może zadzwonić do swoich dzieci i połączyć się z nimi wideo, pokazywać światu swoją codzienność, ukochane psy i ogród, a nawet odnowić stare znajomości czy też poznać zupełnie nowych ludzi. I to z całego świata!
To jedna strona medalu, ale przecież wiemy, że internet pełen jest też oszustów, zboczeńców, hejterów i tym podobnych typów. To nawet ludzi wprawnych w internetowym surfowaniu wprawia niekiedy w zakłopotanie, bo poziom oszustwa może być bardzo duży. Ktoś łudząco może przypominać jakąś osobę czy stać w miejscu przypominającym jakąś słynną turystyczną atrakcję. Marlena boleśnie przekonuje się, że granica między tym, co realne, a co nierealne, jest w internecie bardzo cienka, wręcz niewidoczna. Relacje internetowe są zazwyczaj powierzchowne, a wiele osób wykorzystując niewinne pragnienia uwagi, miłości, rani innych ludzi. Sama Marlena chowa pod swoje skrzydła dziewczynę, która z własnej głupoty doznała internetowego hejtu (inna sprawa, że i ona boleśnie ją zrani). Hejt zresztą wylewa się poza przestrzeń internetową i brutalność, agresja oraz przemoc stają się w tej wizji świata czymś, co uchodzi bezkarnie. Przykro mi stwierdzić, ale ja także postrzegam tak coraz bardziej napięte relacje społeczne.

Prawdziwy ksiądz
Aktor Teatru Muzycznego we Wrocławiu Andrzej Gałła wykreował w tym filmie świetną rolę księdza Józefa Gruszeckiego, i tej postaci poświęcę chwilę. Otóż – myślę, że z powodów oczywistych – postać księdza w popkulturze mnie niezwykle fascynuje. Pisałem już, że podejścia mogą być przynajmniej trzy: hejterskie, neutralne lub klerykalne. Ksiądz Józef z filmu Mańkowskiego wymyka się tym schematom. On jest po prostu prawdziwy. Prawdziwy do tego stopnia, że czasami wydaje się nierealny, jakby był zlepkiem kilku postaci. Oczywiście, balansuje on na granicy tajemnicy spowiedzi, wzywając teatralnym szeptem Marlenę do powrotu do konfesjonału, staje się też lokalnym sędzią, niczym patriarcha, który wstrząsa sumieniami swoich wiernych. Pleban czasami za bardzo, jak na nowoczesny świat, ingeruje w życie swoich wiernych, nawet jeśli wyraźnie sobie tego nie życzą. Ale mówi to w ogóle więcej o tej społeczności i właśnie roli księdza. Dużo mówi się o laicyzacji naszego kraju, ale prawda jest taka, że kulturowo wciąż jesteśmy krajem sklerykalizowanym, w którym proboszcz albo jest nielubianym urzędnikiem kościelnym, albo uwielbianym przywódcą społeczności. Tylko i w tym filmowym obrazie, i w naszym świecie brakuje księży, którzy byliby, jak my, zwyczajnymi ludźmi. Takimi, którzy dotykają wprawdzie nieba, ale znają się też na sprawach ludzkich.
To wiąże się także z łącznością międzypokoleniową. Kwestia komunikacji pomiędzy generacjami jest nienowa i często podejmowana w kulturze. Jednak w filmie Po miłość bardzo dokładnie widać, że poszczególne pokolenia żyją w swoich bańkach i nie ma między nimi kontaktu. Ale, co też bardzo ważne, każde z nich patrzy na siebie nawzajem z nieufnością i przypisuje drugiej stronie złe intencje. Według dorosłych dzieci są rozwydrzone, według dzieci – dorośli są starymi lamusami, nierozumiejącymi zmieniającego się świata; ludzie w średnim wieku z kolei czują się przez wszystkich wykorzystywani, bo pracują na innych. W tak zagęszczonej atmosferze trudno budować relacje, nie ma klimatu na to, by być prawdziwym, szczerym i otwartym na innych.

Za dużo kielichów
No i ten nieszczęsny alkoholizm! W filmie Mańkowskiego widzimy, jak choroba alkoholowa upadla człowieka, jak niszczy relacje, do jakiego smutku prowadzi. Reżyser jednak opowiedział to językiem subtelnym, nie grubą kreską. Nie rzuca nam w oczy obrazów wymiocin, odchodów czy delirium. Mąż Marleny, Zbigniew (bardzo dobra rola Artura Dziurmana), jest przecież zwykłym gościem, takim, co i samochód naprawi, i kielicha wypije. Tylko czasem tych kielichów jest za dużo, a i prowadząc samochód, czasami się wychyli. Miłość do alkoholu przysłoni miłość do żony, do siebie samego nawet, bo wiemy, że alkoholem zalać chce się głębiny wewnętrznego smutku. W tym kontekście wspaniały epizod gra Lech Dyblik – człowiek, którego życie jest gotowym scenariuszem na film, a tu gra sąsiada Marleny i Zbigniewa, Waldka, niepotrafiącego odmówić „jednego” koledze. Pan Dyblik sam od lat jest osobą niepijącą – rola ta jest więc tym bardziej wzruszająca.
Można się przyczepić w tym filmie do pewnych technicznych, dość prostych grafik czy próby pokazania, jak wygląda komunikacja w internecie – ale to szczegół. Młodzi raczej zaśmieją się, bo będzie im to przypominało codzienne zmagania z aplikacjami. Film Andrzeja Mańkowskiego nie jest nadmiernie wypełniony moralizowaniem, nie ma być obrazem dydaktycznym. To raczej podglądanie naszego życia – po co komu miłość, czy potrafimy ją docenić? Prawdziwej relacji nie da się niczym zastąpić, choć wiele spraw daje nam złudzenie, że to możliwe. Takiego kina powinno powstawać coraz więcej, bo refleksji nad tym, z czego składają się nasze przeżycia i związki, na pogłębionym poziomie wciąż brakuje.

Po miłość
reż. Andrzej Mańkowski
premiera 10 czerwca 2022 r.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki