Logo Przewdonik Katolicki

Mniej niż 400 plus

Piotr Wójcik
fot. fot. Довидович Михаил/AdobeStock

Waloryzacja 500 plus powinna trafić jedynie do uboższych 40 proc. społeczeństwa. Pozostali nadal otrzymywaliby świadczenie w pierwotnej wysokości. Dzięki temu poprawiłaby się sytuacja finansowa mniej zamożnych rodzin z dziećmi, a transfery te skuteczniej ograniczałyby nierówności.

Chociaż świadczenie na dziecko wprowadzone w 2016 r. nadal formalnie wynosi 500 złotych, to realnie coraz mniej. Szanse na jego waloryzację są niewielkie, gdyż w ostatnim czasie partia rządząca zaczęła oglądać ze wszystkich stron każdego złotego w budżecie. Priorytetem ma być walka z inflacją, a podniesienie świadczeń rodzinnych mogłoby ją utrudnić. Mimo że dotychczasowe skutki programu okazały się dosyć dalekie od oczekiwań, jednak szkoda byłoby je zmarnować.

Powrót do punktu wyjścia
Głównym celem 500 plus miało być zwiększenie wskaźnika dzietności, który od dwóch dekad szoruje po dnie. Polska sytuacja demograficzna jest nie do pozazdroszczenia. Według wstępnych danych z ubiegłorocznego Spisu Powszechnego, w ciągu zaledwie dekady liczba osób w wieku emerytalnym wzrosła o prawie jedną trzecią. Równocześnie o 3 proc. spadła liczba dzieci i młodzieży poniżej 18. roku życia. Starzejemy się więc w szybkim tempie, czego odwrócić się już nie da, można ten proces jednak przynajmniej zahamować.
I to właśnie na celu miało 500 plus. Nikt nie oczekiwał wzrostu liczby przychodzących na świat dzieci, gdyż to było fizycznie niemożliwe z powodu postępującego spadku liczby kobiet w wieku prokreacyjnym. Można było jednak mieć nadzieję, że świadczenie doprowadzi do wzrostu wskaźnika dzietności, który obrazuje liczbę dzieci przypadających na kobietę w wieku rozrodczym. Sukcesem programu miało być osiągnięcie dzietności na poziomie 1,6 – czyli i tak dalekiego od zastępowalności pokoleń. Faktem jest, że w pierwszych dwóch, trzech latach dzietność zaczęła rosnąć. W latach 2015–2017 wzrosła z 1,32 do 1,48, a więc była najwyższa w tym wieku. Na podobnie wysokim poziomie współczynnik dzietności utrzymał się jeszcze w 2018 r., jednak od tamtego czasu zaczął się kolejny regres.
Pierwsza edycja programu spełniła więc swoją rolę. Przynajmniej w części, gdyż celu nie udało się osiągnąć. Bez świadczenia byłoby jednak jeszcze gorzej. W raporcie „Rodzina 500+ – ocena programu i propozycje zmian” Instytutu Badań Strukturalnych autorzy wskazują, że nie należy przypisywać całego wzrostu dzietności tylko nowemu świadczeniu. Przed 2016 r. wprowadzono także szereg innych prorodzinnych rozwiązań, które mogły zachęcać do posiadania dzieci. Mowa o wydłużeniu urlopów rodzicielskich, zapewnieniu macierzyńskiego niepracującym matkom czy nowych, bardziej korzystnych zasadach ulg podatkowych na dzieci. Poza tym w latach 2015–2018 szybko poprawiała się sytuacja na rynku pracy – rosły płace i spadało bezrobocie – co zwiększało poczucie stabilności życiowej, a co za tym idzie skłonność do posiadania dzieci. Według autorów raportu, czynników było tak wiele, że trudno jest „wydestylować” dokładny wpływ 500 plus na dzietność w tym czasie. Możemy jednak założyć, że był on pozytywny. Tym bardziej, że szczególnie zauważalny był wzrost liczby urodzeń drugich i kolejnych dzieci w rodzinie.
Niestety, rozszerzenie świadczenia na pierwsze dziecko niezależnie od dochodów, uruchomione w 2019 r., nie przyniosło już odczuwalnego efektu. 500 plus było motywacją do posiadania dzieci głównie wśród mniej zamożnych, którzy byli w większości objęci już pierwszą wersją. Druga wersja programu przede wszystkim trafiła do rodzin lepiej uposażonych, dla których 500 zł na dziecko nie robi już tak dużej różnicy w dochodach. Poza tym dzietności nie sprzyjała pandemia, która dramatycznie zmniejszyła wiarę w przyszłość i poczucie stabilności. W efekcie wskaźnik dzietności w ubiegłym roku spadł do zaledwie 1,32, czyli poziomu z 2015 r. Po połowie dekady wróciliśmy więc do punktu wyjścia.

Przez moment jak w Danii
Drugim celem było ograniczenie ubóstwa i wyrównanie szans. Chociaż autorzy programu podkreślali, że jest on przede wszystkim prorodzinny – właśnie dlatego nie wprowadzono górnego progu dochodowego – to właśnie jego efekt socjalny wydaje się nieco trwalszy. Przed 2016 r. ubóstwo w rodzinach wielodzietnych było powszechne. W 2015 r. aż 18 proc. rodzin z czworgiem lub więcej dzieci żyło poniżej progu skrajnego ubóstwa, gdzie poziom wydatków jest tak niski, że może już zagrażać biologicznej egzystencji. Wśród rodzin z trójką dzieci wskaźnik skrajnego ubóstwa wyniósł 9 proc., a dla rodzin z dwójką 
4 proc. Po kilku latach ubóstwo w rodzinach wielodzietnych spadło bardzo wyraźnie. W 2019 r. poniżej progu ubóstwa skrajnego żyło już tylko 5 proc. rodzin z trójką lub więcej dzieci. Ubóstwo skrajne w rodzinach z dwójką spadło dwukrotnie. Chociaż pandemia zwiększyła zasięg ubóstwa, to jednak wciąż daleko mu do okresu sprzed wprowadzenia programu.
Niestety, szybko wypalił się efekt zmniejszający rozwarstwienie. Początkowo 500 plus istotnie wyrównało dochody w Polsce, dzięki czemu nierówności ekonomiczne spadły do najniższego poziomu w historii. Przez chwilę mogliśmy się poczuć niemal jak w Skandynawii. Wskaźnik Giniego spadł z 0,32 do 0,29, czyli był niewiele wyższy niż w Danii. Od 2018 r. znów jednak notujemy szybkie rozwarstwianie się naszego społeczeństwa, co przyspieszyła pandemia, podczas której największy spadek dochodów zanotowali pracujący na umowach cywilnoprawnych, a więc najsłabsi na rynku pracy. W 2021 r. wskaźnik Giniego wrócił do poziomu z 2015 r. Jeszcze w 2017 r. gospodarstwa domowe należące do jednej piątej najbogatszych osiągały dochody 4,7 razy wyższe od najbiedniejszej jednej piątej rodzin. W ubiegłym roku dochód najzamożniejszych był już 6,3 razy wyższy od najuboższych.
To efekt m.in. spadającej siły nabywczej świadczenia na dzieci oraz szybko rosnących płac. Od 2015 r. średnie wynagrodzenie wzrosło o 45 proc., więc wpływ transferów socjalnych na dochody statystycznej rodziny co roku spadał. Podobnie jak ich siła nabywcza, gdyż od kilkunastu miesięcy ceny rosną w dawno niewidzianym tempie. Według GUS, w kwietniu ceny konsumpcyjne były wyższe o jedną czwartą niż w momencie wprowadzania programu. Realnie obecna wartość 500 plus to 370 zł z 2016 r.

Bardzo droga walka z biedą
Zasługi 500 plus w obniżeniu biedy wśród rodzin z dziećmi są jednak niepodważalne. Zauważają je również autorzy raportu IBS, jednak wskazują przy tym, że efektywność programu jest dosyć niska. W pierwszej jego wersji tylko jedna trzecia budżetu trafiała do rodzin najuboższych. Podobną skalę obniżenia biedy można było uzyskać za jedną ósmą wydanej kwoty. Rozszerzenie programu na pierwsze dziecko w większości popłynęło do rodzin lepiej uposażonych – dla przykładu, do najbiedniejszych 10 proc. trafiło 300 mln złotych, za to do najbogatszych 10 proc. aż 5 mld.
Co więc zrobić z 500 plus? Należy chyba przestać traktować program jako prodemograficzny i skupić się na rozwijaniu innych zachęt do posiadania dzieci, takich jak dostępność opieki żłobkowej czy możliwość łączenia pracy z rodzicielstwem. Równocześnie warto jednak zachować jego prosocjalny charakter. Dlatego też waloryzacja 500 plus powinna trafić jedynie do uboższych 40 proc. społeczeństwa. Pozostali nadal otrzymywaliby świadczenie, jednak w pierwotnej wysokości 500 zł. Należałoby więc wprowadzić kryterium dochodowe na poziomie około 1400 zł na głowę, poniżej którego zasiłek na dziecko wynosiłby 700 zł, czyli nawet trochę więcej, niż wynikałoby to z samej inflacji. Dzięki temu poprawiłaby się sytuacja finansowa mniej zamożnych rodzin z dziećmi, a transfery te skuteczniej ograniczałyby nierówności. Zawężenie waloryzacji świadczenia tylko do mniej zamożnych nie powinno wpłynąć na inflację i nie obciąży też przesadnie budżetu. Zamiast rezygnować z waloryzacji 500 plus, lepiej powiedzieć „tak, ale wyższe już nie dla wszystkich”.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki