Chociaż o waloryzacji świadczenia „500 plus” mówiło się przynajmniej od 2021 r., rządzący przez długi czas dementowali wszelkie pogłoski na ten temat. Jeszcze w marcu tego roku minister finansów Magdalena Rzeczkowska przekonywała w Radiu Zet, że temat podwyżki świadczenia na dzieci w ogóle nie jest dyskutowany. Według Rzeczkowskiej tegorocznym priorytetem budżetowym miały być wydatki na szeroko rozumiane bezpieczeństwo, które przez lata było zaniedbywane. Miesiąc później, czyli ledwie miesiąc temu, w tym samym tonie wypowiadał się wiceminister finansów Artur Soboń. Wydawało się więc, że temat waloryzacji „500 plus” jest zamknięty.
Podczas majowej konwencji programowej PiS miał jednak miejsce nieoczekiwany obrót o 180 stopni. Jarosław Kaczyński osobiście poinformował, że od przyszłego roku świadczenie wzrośnie o 300 złotych – w domyśle, o ile jego ugrupowanie wciąż będzie przy władzy. Prezes partii rządzącej ogłosił jeszcze kilka innych obietnic wyborczych, jednak to waloryzacja sztandarowego programu rodzinnego PiS przykuła najwięcej uwagi. Nic dziwnego, wszak to właśnie „500+” najwydatniej pomogło temu ugrupowaniu zdobyć władzę osiem lat temu.
Szklanka pełna do połowy
Chociaż „500 plus” weszło w życie ledwie siedem lat temu (w kwietniu 2016 r.), zakorzeniło się w naszej percepcji społecznej tak mocno, jakby towarzyszyło nam już od wielu dekad. W tym czasie dynamicznie zmieniało się podejście opozycji do tego programu – od głośnego sprzeciwu, przez niechętną akceptację, aż po głośne apele o waloryzację. Obecnie wśród polityków głównego nurtu trudno znaleźć kogokolwiek (poza częścią Konfederacji), kto odważyłby się zaproponować likwidację świadczenia.
Nie ma wątpliwości, że od 2016 r. realna wartość nabywcza „500 plus” wyraźnie spadła. Według GUS od kwietnia 2016 do kwietnia 2023 r. ceny wzrosły o 44 proc. Siła nabywcza „500 plus” stopniała więc o 220 złotych. Do stycznia przyszłego roku ceny jeszcze zdążą wzrosnąć, więc podwyżkę świadczenia o 300 złotych faktycznie można nazwać waloryzacją – czyli urealnieniem wartości danego zobowiązania o wskaźnik inflacji. Teoretycznie więc propozycja PiS nie powinna budzić zastrzeżeń.
Tym bardziej, że katastroficzne prognozy na temat skutków „500 plus” się nie sprawdziły. Budżet się nie rozsypał i pomimo pandemii oraz wojny w zeszłym roku polski dług publiczny spadł poniżej granicy połowy naszego rocznego PKB – czyli też poniżej poziomu z momentu wprowadzenia programu. Młode matki nie rzuciły masowo pracy, wręcz przeciwnie, wskaźnik zatrudnienia sięgnął najwyższego poziomu w historii. W pierwszym kwartale tego roku liczba pracujących w Polsce po raz pierwszy przebiła granicę 17 mln. Wskaźnik zatrudnienia kobiet z najmłodszym dzieckiem w wieku poniżej pięciu lat sięgnął niecałych 70 proc. i także znalazł się na rekordowym poziomie.
Niestety prognozy optymistów prawdziły się co najwyżej połowicznie. Współczynnik dzietności początkowo efektownie wzrósł, jednak tylko na moment – obecnie dzietność w Polsce wróciła do poziomu z 2015 r. (1,3), a więc jednego z najniższych w UE. Podobną sinusoidę zanotowały nierówności ekonomiczne – w latach 2017–2018 spadły wręcz do poziomu bliskiego Danii, jednak już w 2021 r. były niemal tak samo wysokie jak w ostatnim roku rządów PO–PSL. Największe sukcesy „500 plus” zanotowało na polu walki z ubóstwem. W 2015 r. wskaźnik ubóstwa skrajnego wynosił 6,5 proc. W 2021 r. wyniósł tylko 4,2 proc., jednak poziom ten osiągnęliśmy już w 2017 r. Potencjał „500 plus” w kierunku zmniejszania ubóstwa dosyć szybko więc się wypalił.
Plusy i minusy
Dotychczasowe skutki świadczenia są na tyle niejednoznaczne, że przekonujące argumenty znajdą zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy jego podwyższenia. Waloryzacja „500 plus” o trzysta złotych będzie kosztować około 25 miliardów złotych rocznie. To mniej niż 1 proc. PKB, więc budżet się od tego bez wątpienia nie zawali. Nie powinna także szczególnie wzrosnąć inflacja, która w styczniu przyszłego roku będzie już raczej jednocyfrowa. Pytanie jednak, czy tej pokaźnej kwoty nie moglibyśmy użyć w sposób bardziej skuteczny i przemyślany. W transferach pieniężnych nie chodzi przecież o rozdanie pieniędzy samo w sobie, lecz o osiągnięcie konkretnych celów społecznych.
Takim celem mogłoby być dalsze ograniczenie ubóstwa i nierówności ekonomicznych. Obecnie wydaje się jednak, że potencjał „500 plus” w tym aspekcie się wyczerpał. Według danych ośrodka analitycznego CenEA większość budżetu programu trafia do lepiej zarabiającej części społeczeństwa. 12,5 proc. środków przeznaczonych na „500 plus” przekazywanych jest do 10 proc. najzamożniejszych gospodarstw domowych w Polsce. Do 10 proc. najuboższych trafia tylko 5 proc. środków z tytułu świadczeń na dzieci. Do biedniejszej połowy społeczeństwa kierowanych jest 41 proc. środków z „500 plus”. Pod względem wsparcia mniej zarabiających aktualnie jest to program nieefektywny, gdyż ponad połowa budżetu trafia do rodzin, które wsparcia finansowego nie potrzebują. Podobny efekt ograniczenia ubóstwa można by uzyskać za kwotę ok. 10 mld złotych, o ile trafiłaby ona w całości do niezamożnych rodzin.
Trudno również przypuszczać, by dzięki waloryzacji „500 plus” wzrosła dzietność. Polskie rodziny obecnie nie potrzebują już dopływu środków finansowych, jak było to w 2015 r. Akurat świadczenia na dzieci są w Polsce rozwinięte już bardzo przyzwoicie. Według OECD Polska przeznacza na benefity na dzieci 3 proc. PKB. Średnia OECD wynosi 2,1 proc. Spośród państw UE tylko Estonia, Dania, Luksemburg i Szwecja przeznaczają na świadczenia na dzieci większą część PKB niż Polska. Zaraz za nami znalazła się Francja, a znacznie dalej Niemcy i Czechy.
W ostatnich latach pojawiło się wiele badań i dowodów na to, że dzietność najskuteczniej jest wspierać poprzez rozwój publicznych usług opiekuńczych nad dziećmi oraz umożliwienie matkom łączenia pracy z rodzicielstwem. Przykładem takiej polityki są między innymi Czechy, które pod względem dzietności w ciągu kilku lat skoczyły z poziomu Polski na sam szczyt UE. W europejskim kręgu cywilizacyjnym największą dzietnością charakteryzują się te państwa, w których notowany jest wysoki odsetek dzieci uczęszczających do żłobków i wysoki wskaźnik zatrudnienia kobiet (Szwecja czy Francja).
Nowelizacja kodeksu pracy, która weszła w życie w kwietniu tego roku, implementując unijną dyrektywę work-life balance (elastyczne godziny pracy dla młodych rodziców; urlop rodzicielski zarezerwowany dla ojców), może przysłużyć się dzietności w większym stopniu niż waloryzacja „500 plus”.
Nie tylko demografia
Dzietności bez wątpienia przysłużyłaby się także większa dostępność mieszkań w Polsce. Mieszkalnictwo publiczne jest mizerne, a liczba mieszkań komunalnych co roku spada. Na mieszkalnictwo polskie państwo przeznacza ledwie pół procenta PKB. Na wspieranie przedsiębiorstw wydajemy z budżetu 12 razy więcej.
25 miliardów złotych to kwota, która bez wątpienia przydałaby się też polskiemu systemowi ochrony zdrowia. Chociażby psychiatrii dziecięcej, której dostępność jest tak niska, że doba na oddziale w prywatnym szpitalu potrafi kosztować ponad tysiąc złotych. Tymczasem mamy do czynienia z falą prób samobójczych dzieci i młodzieży – w 2022 r. zanotowano ich ponad dwa tysiące (wzrost o 150 proc. rok do roku), z czego 150 przypadków zakończyło się śmiercią.
Wielu rodziców – lub potencjalnych rodziców – znajdziemy także w budżetówce, która w ostatnim czasie jest wręcz głodzona. W tym roku przewidziano dla niej podwyżkę płac o niecałe 8 proc., czyli prawie dwukrotnie niższą niż kwietniowa inflacja. Pensje nauczyciela stażysty i asystenta na uczelni ledwie przekraczają płacę minimalną, z której trudno utrzymać się samemu, a co dopiero myśleć o dzieciach. Podwyżki dla sfery budżetowej odkładane są z roku na rok, w oczekiwaniu na „lepsze czasy”, niestety od 2020 r. kolejne lata są wyłącznie trudne.
Waloryzacja „500 plus” o trzysta złotych nie zrujnuje budżetu ani nie doprowadzi do eksplozji inflacji. Być może nawet przyniesie jakieś pozytywne skutki społeczne. Jednak te 25 mld złotych można wydać w znacznie skuteczniejszy, choć mniej efektowny sposób. Niestety w roku wyborczym mało efektowne rozwiązania trafiają zwykle na koniec kolejki.
12,5 proc.
środków przeznaczonych na „500+” przekazywanych jest do 10 proc. najzamożniejszych gospodarstw domowych w Polsce. Do 10 proc. najuboższych trafia tylko 5 proc.