Logo Przewdonik Katolicki

W poszukiwaniu straconego budżetu

Piotr Wójcik
fot. East News

Polska polityka społeczna nie potrzebuje odchudzenia czy wolnorynkowej rewolucji, lecz istotnej korekty: skierowania dodatkowych zasobów do obszarów zaniedbanych, takich jak ochrona zdrowia, edukacja czy mieszkalnictwo.

Trzecia Droga osiągnęła zaskakująco wysoki wynik wyborczy, zdobywając aż 65 mandatów sejmowych. Mogła to uczynić dzięki odbiciu znacznej części elektoratu liberalnego, który w pewnym momencie rozważał oddanie głosu na skrajnie wolnorynkową Konfederację. W efekcie ta druga na metę dotarła z dwukrotnie mniejszym poparciem niż wskazywały na to niektóre sondaże przeprowadzone ubiegłego lata. Trzecia Droga w ten sposób jednak nie tylko przejęła potencjalnych wyborców libertarian, ale też część ich poglądów.
Szymon Hołownia osobiście stał się ich wyrazicielem. Już podczas debaty w TVP obiecał zakończenie tzw. polityki rozdawnictwa. Podczas wieczoru wyborczego te słowa powtórzył. „Mogę już chyba zaryzykować, że 15 października skończyły się w Polsce kłótnie i rozdawnictwo, a zaczęła się współpraca i inwestycje w naszą przyszłość” – stwierdził lider Polski 2050.
Hołownia nie tylko nazwał więc politykę społeczną „rozdawnictwem”, ale też przeciwstawił ją inwestycjom w lepszą przyszłość. Jest duże prawdopodobieństwo, że podobny pogląd prezentują jego potencjalni koalicjanci z Koalicji Obywatelskiej. Chociaż między oboma ugrupowaniami występują pewne różnice, to łączy je podejście do polityki ekonomiczno-społecznej. Szkoda, że błędne.

   liczba tygodnia   

16% PKB
wyniosły w 2021 r.
polskie wydatki socjalne.

W Niemczech było to
17%,
a w Austrii oraz Finlandii – 19%



Co się udało, a co nie
Niewątpliwie po 2015 r. nastąpiła ekspansja polityki społecznej. Niestety Prawo i Sprawiedliwość postawiło przede wszystkim na powszechne transfery pieniężne, które same w sobie również mają zalety i są stosowane przez liczne państwa socjaldemokratyczne, jednak zwykle w towarzystwie znakomicie rozwiniętych usług publicznych. Te ostatnie są znacznie bardziej skomplikowane niż przelewanie pieniędzy na konta, co nie zmienia faktu, że te pieniądze najpierw trzeba znaleźć.
Polskie państwo w oczach społeczeństwa jest uznawane za niesprawne i marnotrawiące środki budżetowe. Nie jest to prawdą, gdyż niektóre usługi publiczne udało się zorganizować na poziomie nieodbiegającym od zachodnich standardów. Mowa przede wszystkim o polskiej edukacji, która jest uznawana przez organizacje międzynarodowe – np. OECD – za jedną z lepszych wśród państw zachodnich. Również pod względem bezpieczeństwa wewnętrznego należymy do czołówki.
Zresztą PiS ma na tym polu pewne osiągnięcia. Mowa przede wszystkim o postępującej po 2015 r. cyfryzacji administracji i domeny publicznej. Aplikacja mObywatel już od kilku lat ułatwia życie, a obecnie można ją okazywać zamiast fizycznego dowodu osobistego. Dzięki połączeniu bankowości internetowej z platformą ePUAP zdecydowana większość obywateli może załatwiać swoje sprawy urzędowe, nie wychodząc z domu. Sprawdziło się to szczególnie w czasie pandemii.
Niestety usługowa polityka społeczna PiS nie wyszła, czego symbolem jest spektakularny krach „Mieszkania plus”, finalnie zamienionego na stare i niedobre dopłaty do kredytów. Skupiło się więc na rozwijaniu transferów pieniężnych. Obok „500 plus” wprowadzono też 13. i 14. emeryturę i wyprawkę szkolną. Od przyszłego roku to pierwsze świadczenie wzrośnie o 300 zł. Podczas pandemii uruchomiono setki miliardów złotych na wsparcie różnego rodzaju, także dla niepotrzebujących tego licznych przedsiębiorstw. To było jednak jednorazowe działanie w bardzo niepewnych i nietypowych czasach.
Równocześnie kompletnie zaniedbano kluczowe usługi publiczne. W największą zapaść wpadła edukacja publiczna, ze szkolnictwem wyższym włącznie. Zarobki w szkolnictwie w porównaniu do średniej krajowej spadły do nienotowanych wcześniej poziomów. Młodzi pracownicy akademiccy zostali realnie spauperyzowani, gdyż waloryzacja ich pensji nie nadążała nawet za wzrostem cen.
Praca nauczyciela nigdy nie cieszyła się w Polsce dużym prestiżem, jak jest w wielu krajach Europy Zachodniej, ale obecnie zawód ten wybierają już wyłącznie pedagodzy z powołania lub osoby mające problemy ze znalezieniem innej pracy. Młodzi pracownicy akademiccy ratują się wykonywaniem na boku różnych „fuch”, takich jak raporty, analizy czy teksty publicystyczne, na czym cierpi ich praca wykładowcza i naukowa.
System ochrony zdrowia pogrążył się natomiast w marazmie. Pomimo zapowiedzi podniesienia finansowania publiczne nakłady na opiekę medyczną utrzymały się na poziomie około 5 proc. PKB, który notowano także przed 2015 r. Pandemia uwidoczniła skutki zaniedbań w tym obszarze. Jakość usług medycznych nie poprawia się, a średnia długość życia przestała rosnąć. Coraz bardziej popularne stają się za to prywatne usługi medyczne, w efekcie czego ich ceny drastycznie wzrosły.

Więcej, ale wciąż niedużo
Chociaż PiS postawiło na transfery pieniężne, a ich skala rzeczywiście wzrosła, to wciąż odbiegają one od wielu krajów Europy Zachodniej. Według Eurostatu w 2015 r. świadczenia społeczne, z pominięciem tych wypłacanych w naturze, wynosiły w Polsce 14,4 proc. PKB. Średnia unijna była o dwa punkty procentowe wyższa. W 2021 r.
polskie wydatki socjalne wyniosły już jednak 16 proc. PKB. Były więc wyższe o ponad półtora procenta od tych z 2015 r. W przeliczeniu na obecny poziom rozwoju mowa więc o około 45 mld zł – czyli rocznym koszcie „500 plus” powiększonym o kilka miliardów.
Wciąż jednak średnia unijna była wyższa, chociaż już tylko o ponad jeden punkt procentowy. W stawianych za wzór przez liberalną opozycję Niemczech wydatki te wyniosły 17 proc. PKB. W znanych z bardzo socjalnej polityki Finlandii oraz Austrii było to aż 19 proc. PKB – prawie jedna piąta dochodu narodowego.
Kryzys inflacyjny doprowadził do spadku realnej wartości tych świadczeń, które w większości nie były waloryzowane. W zeszłym roku świadczenia socjalne, z pominięciem tych w naturze, wyniosły w Polsce 15,3 proc. PKB. Kryzys dotknął też transfery socjalne w całej Europie, więc średnia unijna nadal była o jeden punkt procentowy wyższa niż nad Wisłą. Trudno więc mówić o polskim rozdawnictwie. Można się za to zastanowić, czy nie powinniśmy zmienić akcentów i zacząć dofinansowywać usługi publiczne, przy utrzymaniu świadczeń pieniężnych na obecnym poziomie.
Według zwolenników tezy o „rozdawnictwie”, uruchomionym po 2015 r., Polska stała się krajem, w którym nie opłaca się pracować i coraz więcej osób przechodzi na garnuszek państwa. Trudno to pogodzić z faktem, że mamy obecnie rekordowy wskaźnik zatrudnienia, jak i samą liczbę zatrudnionych, która w tym roku po raz pierwszy w historii przebiła granicę 17 mln (po części jest to też skutkiem napływu imigrantów zarobkowych z całego świata).
GUS podaje strukturę przeciętnego dochodu rozporządzalnego na głowę w gospodarstwie domowym. Wskaźnik ten nie obrazuje sytuacji w statystycznym domu, gdyż w rzeczywistości ludzie utrzymują się zwykle z jednego, dwóch lub trzech źródeł dochodów, a nie wszystkich możliwych. Pokazuje on raczej, z czego utrzymuje się polskie społeczeństwo jako całość. W 2015 r. dochody z pracy najemnej odpowiadały za niecałe 55 proc. dochodu rozporządzalnego na głowę. W ubiegłym roku było to 54 proc., więc spadek jest minimalny.
Oczywiście wzrosło znaczenie tzw. pozostałych świadczeń społecznych (czyli z pominięciem rent i emerytur), wśród których za zdecydowaną większość odpowiada „500 plus”. W 2015 r. udział pozostałych świadczeń społecznych w przeciętnym dochodzie rozporządzalnym na głowę wyniósł ponad 3 proc. W ubiegłym roku było to niecałe 8 proc. Dzięki temu drastycznie spadła jednak liczba beneficjentów pomocy społecznej. Pod koniec rządów PO-PSL liczba osób korzystających z pomocy MOPS-ów wynosiła około 3 mln – w zeszłym roku było to już tylko 1,5 mln. Grupa beneficjentów MOPS-ów skurczyła się więc o połowę. Dzięki temu półtora miliona osób stanęło na własnych nogach, usamodzielniło się i zaczęło sobie lepiej lub gorzej radzić. To wartość, którą trudno przecenić.

Przesadzone pogłoski o śmierci „rozdawnictwa”
Niestety ugrupowania centrowe – Trzecia Droga i Koalicja Obywatelska – zdają się wierzyć we własną propagandę. Ich programy ekonomiczne są bardzo liberalne i zakładają wprowadzenie przywilejów dla grup najzamożniejszych. Mowa przede wszystkim o przywróceniu ryczałtowej składki zdrowotnej od działalności gospodarczej, co pozbawi NFZ kilku miliardów złotych. W programie KO znajdziemy więcej ukłonów w stronę przedsiębiorców, które uszczuplą budżet państwa. Mowa chociażby o „urlopie dla przedsiębiorców”, który raz do roku zwolni ich z opłacania składek ZUS i NFZ, a przy tym jeszcze dopłaci im połowę pensji minimalnej.
Trudno to pogodzić z wieloma innymi obietnicami KO i TD. Chociażby z proponowaną przez Szymona Hołownię i Władysława Kosiniaka-Kamysza refundacją prywatnych wizyt u lekarzy przez NFZ, co wydrenuje jego budżet, więc będzie on potrzebował wyższej subwencji od państwa.
Przede wszystkim trudno będzie to połączyć z programem Lewicy, która także zapewne wejdzie do nowego rządu. Propozycje programowe Lewicy są zdecydowanie najbardziej rozbudowane ze wszystkich ugrupowań. Łączą one zarówno wprowadzenie progresywnego opodatkowania, co obniży PIT mniej zarabiającym, ale podwyższy zamożnym, jak i radykalny – przynajmniej w wymowie – rozwój usług publicznych. Mowa chociażby o walce z wykluczeniem komunikacyjnym, co zawiera się w haśle „kolej w każdym powiecie, autobus w każdej gminie”.
Lewica proponuje także utworzenie ministerstwa mieszkalnictwa, które koordynowałoby budowę 300 tys. mieszkań komunalnych – we współpracy z gminami. Lewica chce wydać 100 mld zł w ciągu czterech lat na mieszkalnictwo publiczne. To ogromna kwota, której nie uda się znaleźć bez podniesienia podatków lepiej zarabiającym.
Lewica będzie jednak odgrywać niewielką rolę w przyszłym rządzie z racji bardzo słabego wyniku wyborczego, który dał jej ledwie 26 mandatów – niemal połowę mniej niż w kończącej się właśnie kadencji. KO i TD, przy pomocy własnych posłów i posłanek (łącznie 222 mandatów w Sejmie), mogłyby pomijać Lewicę i skutecznie przeforsowywać liberalne i antysocjalne ustawy.
Nie oznacza to jednak, że wejdą one w życie, gdyż na ich drodze stanie zapewne prezydent Andrzej Duda, który ma dobre relacje ze związkami zawodowymi i prosocjalne nastawienie. Oznacza to, że dotychczasowe świadczenia społeczne zostaną najpewniej utrzymane przynajmniej do 2025 r., gdy odbędą się wybory prezydenckie. Dotyczy to również 14. emerytury, która została rzutem na taśmę uregulowana ustawowo (wcześniej była regulowana zwykłym rozporządzeniem).
Polska polityka społeczna nie potrzebuje odchudzenia czy wolnorynkowej rewolucji, lecz istotnej korekty – skierowania dodatkowych zasobów do obszarów zaniedbanych, takich jak ochrona zdrowia, edukacja, mieszkalnictwo, opieka nad dziećmi i osobami starszymi czy komunikacja zbiorowa. Podnoszenie transferów pieniężnych nie byłoby rozsądne, szczególnie że ich efekty społeczne okazały się dalekie od oczekiwań. Niewątpliwie zmniejszyły zakres ubóstwa oraz nierówności, ale ich wpływ na demografię był finalnie mizerny, chociaż w pierwszych latach po wprowadzeniu „500 plus” wskaźnik dzietności wyraźnie wzrósł.
Najpierw należałoby więc zwiększyć dochody sektora finansów publicznych, które w relacji do PKB nadal odstają od Europy. Następnie wykorzystać dodatkowe wpływy do uruchomienia usługowych programów społecznych. Pierwsze zapowiedzi ugrupowań liberalnych idą jednak w odwrotnym kierunku – zmniejszenia wpływów budżetowych. Zapowiedziany przez Hołownię „koniec rozdawnictwa” może się więc zmaterializować jako „początek wysokiego długu publicznego”.
Teoretycznie można sobie wyobrazić, że deklaratywnie proeuropejskie KO i Trzecia Droga zorientują się, czym są tak naprawdę europejskie standardy socjalne i zechcą je wcielić w życie. Jak na razie jednak nic na to nie wskazuje.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki