Logo Przewdonik Katolicki

Paradoks „500 plus”

Piotr Wójcik
fot. East News

W czasie, gdy liczba osób żyjących ze świadczeń społecznych drastycznie spadła, równocześnie drastycznie wzrosła liczba publicznie wygłaszanych opinii, według których w Polsce ludzie żyją na koszt państwa.

Przekonanie o możliwości życia na  dostatnim poziomie z samych świadczeń społecznych wciąż trzyma się mocno. Trudno zrozumieć, dlaczego jest ono tak popularne akurat w Polsce, która na politykę społeczną wydaje kwoty znacznie niższe niż państwa zachodnie, poza tym zwykle warunkuje je szeregiem kryteriów. Nawet powszechne „500 plus” nie jest tak naprawdę powszechne, gdyż kryterium jest posiadanie dziecka. A dzieci z roku na rok jest coraz mniej.
Jednym z przejawów wierności temu przekonaniu jest koncepcja polityków Trzeciej Drogi, by podwyżkę świadczenia na dzieci o 300 zł uzależnić od posiadania zatrudnienia. Według Trzeciej Drogi tak wysokie świadczenie na dzieci może zniechęcać do pracy. Należy więc zdyscyplinować tę część rodziców, która ma skłonność do lenistwa, by mu nie ulegała. Jeśli rodzicom odechce się pracować w wyniku podwyżki „500 plus” do „800 plus”, to przynajmniej ta dodatkowa kwota zostanie im odebrana – dostaną ją z powrotem, gdy wrócą do pracy. Klasyczny przykład stosowania na ludziach metody kija i marchewki.


1,4 mln
Polaków utrzymywało się ze wsparcia MOPS-ów w 2021 r.
To ponad dwukrotniemniej niż pod koniec rządów koalicji PO-PSL



Pracy więcej, to chęci do pracy też
Można się spierać, czy podwyższenie świadczenia na dzieci jest najlepszym sposobem wydania tych dodatkowych 25 mld złotych środków publicznych. Potrzeb w różnych obszarach usług publicznych jest bardzo dużo. Nie ma jednak powodów, by sądzić, że podwyższenie „500 plus” o 300 zł miało skutkować wzrostem bierności zawodowej i popularnością utrzymywania się z transferów społecznych. Przypomnijmy, że podwyżka „500 plus” jest tak naprawdę jego waloryzacją. Świadczenie zostało wprowadzone w 2016 r., a więc przed pandemią, kryzysem podażowym, kryzysem energetycznym oraz wciąż jeszcze notowaną inflacją. Pomimo to przez cały ten czas było niewaloryzowane, więc jego wartość z roku na rok malała. W styczniu przyszłego roku 800 zł będzie warte ok. 526 zł z 2016 r. Dlaczego więc 500 zł w 2016 r. nie doprowadziło do eksplozji bierności zawodowej, a 526 zł w 2024 r. miałoby do tego doprowadzić?
Tym bardziej, że od tamtego czasu wzrosła zamożność, PKB i dochody w Polsce. Spadała więc nie tylko siła nabywcza „500 plus”, ale też jego realna waga w stosunku do dochodów z aktywności zawodowej. Gdy wprowadzano świadczenie na dzieci, średnie wynagrodzenie wynosiło ok. 4,3 tys. zł, więc „500 plus” odpowiadało 12 procentom średniej krajowej. W przyszłym roku przeciętna płaca wynosić będzie ok. 8 tys. zł brutto, więc świadczenie na dzieci odpowiadać będzie tylko jednej dziesiątej.
Poza tym obecnie znacznie łatwiej jest znaleźć pracę. Bierności zawodowej sprzyja wysokie bezrobocie, gdyż zniechęca pracowników mających gorsze kwalifikacje do szukania zatrudnienia. Gdy na początku drugiej dekady XXI  w. można było wysłać setki maili i nie otrzymać żadnego zaproszenia na rozmowę, to łatwo było dojść do  wniosku, że „praca jest nie dla mnie”. Obecnie problemem są głównie wakaty i brak pracowników. W pierwszych miesiącach 2016 r. stopa bezrobocia wciąż wynosiła jeszcze niecałe 7 proc., licząc według metody BAEL, przyjętej w UE za standard przez wszystkie państwa członkowskie. Obecnie utrzymuje się na poziomie poniżej 3 proc. Pomimo napływu uchodźców, milionów imigrantów zarobkowych – no i oczywiście pomimo wprowadzenia „500 plus”.
Według GUS na miesiąc przed wprowadzeniem „500 plus” liczba bezrobotnych w wieku 15-74 lata wynosiła ok. 1,2 mln. Obecnie to ponad 400 tys. Sama liczba bezrobotnych spadła więc prawie trzykrotnie. Równocześnie dynamicznie rósł współczynnik aktywności zawodowej. Na początku 2016 r. aktywnych zawodowo było 55 proc. osób w wieku 15–89 lat. W połowie tego roku było to już 58 proc. Aktywność zawodowa kobiet, które mają być szczególnie narażone na bierność zawodową z powodu prorodzinnych transferów pieniężnych, również wzrosła z 48 do przeszło 51 proc.
W takich warunkach uzależnienie „800 plus” służyłoby wyłącznie dyscyplinowaniu pracowników. Ich pozycja negocjacyjna względem pracodawców drastycznie by się obniżyła. Przedsiębiorcy mieliby dodatkowy argument w sprzeciwianiu się oczekiwaniom płacowym lub żądaniom lepszych warunków pracy. Mogliby przypominać załodze, że w razie zwolnienia straci nie tylko pensję, ale też świadczenie na dzieci – lub przynajmniej jakąś jego część. W sumie trudno się dziwić, że ten pomysł wyszedł akurat ze strony Trzeciej Drogi, której już sam program jasno pokazuje, kogo to ugrupowanie zamierza wspierać.

Mniej pracy, ale w MOPS-ach
Wprowadzenie „500 plus” sprowokowało nieustannie pojawiające się opinie o ludziach żyjących z socjalu. Przekonanie o milionach Polaków żyjących na gapę i korzystających z owoców pracy aktywnej mniejszości liczy już wiele lat, jeśli nie dekad, ale wcześniej nie było ono tak chętnie wygłaszane, gdyż bardzo trudno było jakoś je skonkretyzować. Z czego właściwie mieliby żyć ci „królowie i królowe socjalu”, skoro wysokość świadczeń była wtedy tak marna, że można było co najwyżej pokręcić głową? Po wprowadzeniu „500 plus” można było przynajmniej powoływać się właśnie na nie – i nie miało tu znaczenia, czy było to w ogóle sensowne.
W rezultacie mamy do czynienia z niezwykłym paradoksem. W czasie, gdy liczba osób żyjących ze świadczeń społecznych drastycznie spadła, równocześnie drastycznie wzrosła liczba publicznie wygłaszanych opinii, według których w Polsce ludzie żyją na koszt państwa. „Dzisiejsze poczucie, że praca w Polsce się nie opłaca i lepiej korzystać z różnego rodzaju transferów, jest poczuciem powszechnym” – stwierdził w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej” Andrzej Domański, świeżo upieczony poseł Koalicji Obywatelskiej i prawdopodobny przyszły minister finansów.
Tymczasem dane GUS pokazują coś zupełnie odwrotnego. Liczba beneficjentów pomocy społecznej gwałtownie spada. Pod koniec drugiej kadencji rządów PO-PSL liczba osób utrzymujących się ze wsparcia MOPS-ów przekraczała 3 mln. W 2021 r. było to już „tylko” 1,4 mln. Zanotowano więc ponad dwukrotny spadek i to w czasie obejmującym także pandemię COVID-19 i związane z nią lockdowny gospodarki. W 2012 r. z pomocy społecznej korzystało aż 11 proc. mieszkańców wsi oraz ponad 6 proc. mieszkańców miast. W 2021 r. było to odpowiednio niecałe 5 proc. dla wsi i 3 proc. dla miast.
Ta poprawa w największym stopniu dotyczyła najuboższych regionów Polski. Na Warmii i Mazurach odsetek beneficjentów pomocy społecznej spadł o 7 punktów procentowych, a na Podkarpaciu o przeszło 6 pkt. W Wielkopolsce o 4 pkt, a na Mazowszu, Śląsku, Dolnym Śląsku i w Małopolsce o około 3 pkt.
W swojej publikacji „Beneficjenci środowiskowej pomocy społecznej” GUS wykazał również główne przyczyny korzystania ze wsparcia MOPS. Poza czynnikami obiektywnymi, takimi jak choroby czy niepełnosprawność, wymieniono przede wszystkim trudności w znalezieniu pracy w pobliżu miejsca zamieszkania oraz brak możliwości utrzymania się z dochodów z pracy. Spadek liczby beneficjentów zanotowany w latach 2012–2021 jest niemal idealnie skorelowany ze spadkiem stopy bezrobocia oraz równie dokładnie negatywnie skorelowany ze wzrostem dochodów na głowę w gospodarstwach domowych.
Trzeba też pamiętać, że ogromna część beneficjentów pomocy społecznej to ludzie chorzy. Wśród mężczyzn pobierających pomoc społeczną mniej niż połowa (45 proc.) to ludzie zdrowi. Wśród kobiet osoby zdrowe to 60 proc.

Bierność bierności nie równa
Samo pobieranie pomocy społecznej nie oznacza też od razu bierności zawodowej. Wśród podopiecznych MOPS-ów w wieku produkcyjnym bierni zawodowo to tylko 43 proc. Kolejne 45 proc. to osoby szukające pracy, natomiast 12 proc. to pracujący, którzy nie mogą utrzymać siebie i rodziny ze swojej marnej pensji. Natomiast wśród biernych zawodowo główną przyczyną utrzymywania się z pomocy społecznej jest choroba. Wśród beneficjentów powyżej 45. roku życia dla ponad 80 proc. jest ona główną przyczyną.
Bierność zawodowa sama w sobie nie oznacza więc życia z własnej woli na garnuszku państwa. „Populacja biernych zawodowo jest specyficzna, jeżeli chodzi o zasoby dla rynku pracy. W ramach tej zbiorowości znajdują się bowiem zarówno osoby, które jeszcze nie weszły na rynek pracy (w tym większość uczącej się młodzieży), jak i osoby, które już definitywnie z rynku pracy odeszły albo nigdy na rynek pracy nie trafią (część emerytów, rencistów, osoby utrzymujące się z innych źródeł niż praca), ale też osoby, które weszły na rynek pracy, potem częściowo się zdezaktywizowały i po przerwie na ten rynek pracy zechcą powrócić” – czytamy w publikacji GUS „Pracujący, bezrobotni, bierni zawodowo” za drugi kwartał obecnego roku.
Odsetek osób w wieku 15–89 lat, które są bierne zawodowo, sukcesywnie spada. W latach 2012–2023 spadł z 46 do 42 proc., pomimo że społeczeństwo w tym czasie się zestarzało. Wśród osób biernych zawodowo w wieku 15–74 lata tylko pół procenta jest bierna z powodu zniechęcenia do szukania pracy. Włącznie z osobami, których przyczyny określono jako „pozostałe”, mówimy o ponad 8 proc. Zniechęcenie do poszukiwania pracy również w części przypadków można zrozumieć, gdyż w wielu miejscach nadal wcale nie jest o nią łatwo. Średni czas poszukiwania pracy to obecnie 7 i pół miesiąca. W takiej sytuacji odbieranie świadczenia dla dzieci osobom tracącym pracę jest dosyć nieludzkie.
Świadczenia na dzieci mogą być też przyczyną rezygnacji z pracy wśród biernych zawodowo, których przyczyną bierności są „obowiązki rodzinne”. Być może dla jakiejś części z nich są one jedynie wymówką. Znów jednak mówimy o bardzo nielicznej grupie. Wśród biernych zawodowo kobiet obowiązki rodzinne są przyczyną tylko w 12 proc. przypadków. Dla pozostałych przyczyną są przede wszystkim emerytura, renta lub kontynuowanie edukacji. Wśród mężczyzn obowiązki rodzinne są przyczyną bierności tylko w 2 proc. przypadków.
Transfery pieniężne są trzeciorzędnym źródłem dochodów Polek i Polaków. W strukturze przeciętnego dochodu rozporządzalnego na głowę odpowiadają one tylko za 7,8 proc., a samo „500 plus” za 5,6 proc. Co więcej, ten udział spada, gdyż rok wcześniej było to odpowiednio 8,2 proc. i 6,1 proc.
Oczywiście w Polsce, jak i każdym innym społeczeństwie rozwiniętym, znajdziemy osoby żyjące z socjalu z własnej woli. To jednak drobny ułamek społeczeństwa, który zresztą żyje na bardzo mizernym poziomie. Wprowadzanie z ich powodu daleko idących zmian, które negatywnie wpłynęłyby na sytuację zdecydowanej większości, to głębokie nieporozumienie. Nie ma to nic wspólnego z racjonalnością, lecz jest raczej przejawem jakiejś specyficznej zawiści. Przecież w społeczeństwie żyje znacznie więcej osób, które na swoje dochody w żaden sposób nie zapracowały, ale ich standard życia jest znacznie wyższy. Mowa chociażby o ludziach żyjących ze zgromadzonego przez przodków majątku. Dziwnym trafem w ich kierunku przeciwnicy „socjalu” pretensji zwykle nie zgłaszają.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki