Wszyscy pamiętamy o nieświadczącym o nas zbyt dobrze „incydencie”, do jakiego doszło 9 maja przed cmentarzem radzieckich żołnierzy w Warszawie, a którego głównym bohaterem stał się oblany czerwoną substancją ambasador Rosji. Tymczasem w Berlinie, zgodnie z decyzją lokalnych władz, w dniu, kiedy Rosjanie celebrują zakończenie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej (bo tym mianem określają II wojnę światową) w stolicy Niemiec, obowiązywał zakaz wywieszania ukraińskich i rosyjskich flag. Ta decyzja wywołała zrozumiałą konsternację i oburzenie nie tylko wśród Ukraińców, ale także niemałej części niemieckiego społeczeństwa. Przedstawiciel stołecznej policji wyjaśnił, że celem było uniknięcie jakichkolwiek wystąpień politycznych. Zgodnie z wieloletnim zwyczajem, tego dnia ambasador Rosji złożył wieniec w berlińskiej dzielnicy Treptow na cmentarzu sowieckich żołnierzy, poległych w walkach o Berlin. Zarówno w stolicy, jak i w wielu innych niemieckich miastach i tak doszło w tym dniu do antyrosyjskich wystąpień.
Od ponad trzech miesięcy na naszych oczach mordowani są niewinni mieszkańcy Ukrainy, niszczone są całe miasta. Państwa należące do NATO starają się w różnoraki sposób wesprzeć militarnie Ukrainę. Przodują tu oczywiście Stany Zjednoczone, zaś miano hamulcowego zyskał sobie kanclerz Olaf Scholz. Od początku rosyjskiej agresji jego reakcja była nad wyraz powściągliwa i, jak się wydaje, w dużym stopniu niezrozumiała dla doświadczonych dwoma wielkimi wojnami mieszkańców Europy. To właśnie tu należy szukać przyczyn – acz niekoniecznie usprawiedliwienia – dla stanowiska Niemiec wobec rosyjskiej agresji.

Pełna treść artykułu w Przewodniku Katolickim 25/2022, na stronie dostępna od 27.07.2022