Wszyscy pamiętamy o nieświadczącym o nas zbyt dobrze „incydencie”, do jakiego doszło 9 maja przed cmentarzem radzieckich żołnierzy w Warszawie, a którego głównym bohaterem stał się oblany czerwoną substancją ambasador Rosji. Tymczasem w Berlinie, zgodnie z decyzją lokalnych władz, w dniu, kiedy Rosjanie celebrują zakończenie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej (bo tym mianem określają II wojnę światową) w stolicy Niemiec, obowiązywał zakaz wywieszania ukraińskich i rosyjskich flag. Ta decyzja wywołała zrozumiałą konsternację i oburzenie nie tylko wśród Ukraińców, ale także niemałej części niemieckiego społeczeństwa. Przedstawiciel stołecznej policji wyjaśnił, że celem było uniknięcie jakichkolwiek wystąpień politycznych. Zgodnie z wieloletnim zwyczajem, tego dnia ambasador Rosji złożył wieniec w berlińskiej dzielnicy Treptow na cmentarzu sowieckich żołnierzy, poległych w walkach o Berlin. Zarówno w stolicy, jak i w wielu innych niemieckich miastach i tak doszło w tym dniu do antyrosyjskich wystąpień.
Od ponad trzech miesięcy na naszych oczach mordowani są niewinni mieszkańcy Ukrainy, niszczone są całe miasta. Państwa należące do NATO starają się w różnoraki sposób wesprzeć militarnie Ukrainę. Przodują tu oczywiście Stany Zjednoczone, zaś miano hamulcowego zyskał sobie kanclerz Olaf Scholz. Od początku rosyjskiej agresji jego reakcja była nad wyraz powściągliwa i, jak się wydaje, w dużym stopniu niezrozumiała dla doświadczonych dwoma wielkimi wojnami mieszkańców Europy. To właśnie tu należy szukać przyczyn – acz niekoniecznie usprawiedliwienia – dla stanowiska Niemiec wobec rosyjskiej agresji.
Trauma i wdzięczność
Doświadczenia faszyzmu z jednej strony i podział powojennego świata na dwa wrogie obozy, z wiszącym nad Europą niebezpieczeństwem zbrojnego konfliktu z drugiej sprawiły, że zdecydowana większość społeczeństwa „starej” Republiki Federalnej Niemiec, godząc się z powojennymi realiami i doceniając postępujący dobrobyt, skłaniała się do pokojowego uregulowania stosunków międzynarodowych. Rzucone na początku lat 80. przez dwóch intelektualistów hasło „Osiągnąć pokój bez zbrojeń” (Frieden schaffen ohne Waffen) zrobiło furorę, wpływając w niemałym stopniu na sposób postrzegania świata przez znaczną część Niemców. Niemały wpływ na taki sposób myślenia miał entuzjazm wynikający z pokojowego zjednoczenia państw niemieckich oraz osoba wielce tam szanowanego Michaiła Gorbaczowa. Jednak nawet po jego odejściu i po coraz bardziej agresywnych poczynaniach Władimira Putina na arenie międzynarodowej starano się upatrywać w Rosji wiarygodnego, niezagrażającego Europie partnera.
Podobnie jak wśród zachodnioeuropejskich elit, na postrzeganie Rosji istotny wpływ ma kilka elementów: fascynacja twórczością Fiodora Dostojewskiego i związana z tym idea tzw. głębi duszy rosyjskiej, a także wielkie połacie Syberii wraz z tamtejszą koleją. W przypadku Niemiec obraz ten uzupełniała stalingradzka trauma oraz, co może trudno nam zrozumieć, swego rodzaju wdzięczność za wyzwolenie kraju spod rodzimego, niemieckiego faszyzmu. Tym, jak się wydaje, należy tłumaczyć (co nie znaczy usprawiedliwiać) spolegliwość niemieckich polityków wobec Rosji czy niereagowanie na pochodzące od polityków wschodnioeuropejskich ostrzeżenia dotyczące chociażby zbytniego uzależnienia od importu surowców energetycznych z Rosji. Stanowisko to nie zmieniło się także po aneksji Krymu i ataku na wschodnią Ukrainę w 2014 r.
Zbrojenia – tak, ale czy dla Ukrainy?
Brutalna agresja na Ukrainę, która rozpoczęła się 24 lutego, zaskoczyła niemieckie elity, ale w odróżnieniu od innych krajów zachodniej Europy, w początkowej fazie wojny rząd niemiecki zachowywał daleko idącą powściągliwość. Zmiana tego stanowiska była w dużej mierze reakcją na wielotysięczne demonstracje uliczne w niemieckich miastach, z Berlinem na czele. Dość niespodziewanie Bundestag przyjął zaprezentowany przez koalicyjny rząd projekt radykalnego wzrostu wydatków na zbrojenia (wydatki na ten cel wzrosną o ponad 7 proc. w stosunku do roku poprzedniego). Jednocześnie przewidziano utworzenie specjalnego funduszu na dozbrojenie w astronomicznej, jak na tamtejsze warunki, wysokości 100 mld euro. W ten sposób wydatki na cele wojskowe osiągną poziom 3 proc. PKB. Warto tu przypomnieć, że powściągliwość w tym zakresie wypominał Berlinowi były amerykański prezydent Donald Trump, strasząc Europę wycofaniem się USA z zaangażowania na rzecz Starego Kontynentu.
Wzrost niemieckich wydatków na zbrojenia przyjęto w Europie, w tym zaś w szczególny sposób w Kijowie, jako nadzieję na szybką pomoc wojskową z Berlina. Nadzieja ta była jednak przedwczesna. Okazało się bowiem, że w samej koalicji nie ma co do tego zgody. Jednoznacznie pozytywne stanowisko zajęła partia Zielonych. Pełniąca funkcję ministra spraw zagranicznych Annalena Baerbock wielokrotnie w bardzo ostrych słowach wypowiadała się na temat rosyjskiego prezydenta, domagając się szybkiego wojskowego wsparcia ze strony Niemiec. Stanowiska tego nie podzielali parlamentarzyści i ministrowie wywodzący się z partii socjaldemokratycznej (SPD).
Podzielone społeczeństwo
Politycy SPD dostali istotne wsparcie ze strony grupy intelektualistów niemieckich. Na łamach czasopisma „Emma” opublikowano apel skierowany do kanclerza, w którym intelektualiści zaapelowali o powstrzymanie się przed podjęciem jakichkolwiek kroków zmierzających do udzielenia militarnej pomocy Ukrainie. Ich zdaniem decyzja ta pociągnie za sobą eskalację konfliktu, który może doprowadzić do rozpętania III wojny światowej. Jak podkreśla inicjatorka opublikowania tego listu, już parę godzin po jego upublicznieniu swój podpis pod nim złożyło parę tysięcy osób.
Kanclerz Scholz wydawał się jednak nie przejmować tym apelem. W trakcie swojego wystąpienia na pierwszomajowym spotkaniu w Düsseldorfie wyraził jasny zamiar wsparcia Ukrainy poprzez szybkie dostarczenie tam sprzętu wojskowego. Te słowa wywołały gwizdy niemałej grupy uczestników zgromadzenia. Jednak już dwa dni później w prasie niemieckiej ukazał się, skierowany na ręce kanclerza, list otwarty. Jego sygnatariusze – wśród nich przedstawiciele elit politycznych, naukowych i znane osoby ze świata kultury – opowiedzieli się jednoznacznie po stronie Scholza. „Każdy, kto nie chce, aby rozmowy pokojowe zakończyły podporządkowanie Ukrainy rosyjskim żądaniom, musi wzmocnić jej zdolność obronną przy jednoczesnym osłabieniu potencjału wojennego Rosji” – czytamy w oświadczeniu. Dalej autorzy listu wskazują, że także w interesie Niemiec leży niedopuszczenie do zwycięstwa agresora: „Niemiecka historia nakazuje podjęcie wszelkich wysiłków, aby zapobiec wojnie pociągającej za sobą masowe wypędzenia i zniszczenia”.
Ostatnie dni pokazują jednak, że także i to wsparcie nie pociągnęło za sobą radykalnych kroków berlińskiego rządu. Może znajduje tu odzwierciedlenie daleko idąca polaryzacja społeczeństwa niemieckiego. Badania pokazują bowiem, że 45 proc. obywateli opowiada się za szybkim dostarczeniem ciężkiej broni do Ukrainy, ale taki sam odsetek ma w tej kwestii zgoła odmienne stanowisko. Tak czy inaczej, zaczęło się dość kompromitujące kluczenie, stawiające w nie najlepszym świetle państwo szczycące się najpotężniejszą gospodarką w Europie. Okazało się, że Bundeswehra nie dysponuje wystarczającą ilością pocisków do czołgów, które miałyby zostać wysłane do Ukrainy. Co więcej, również sprawność techniczna samych pojazdów pozostawiała wiele do życzenia. Jakby tego było mało, zdaniem niemieckich wojskowych warunkiem wysłania czołgów powinno być przeszkolenie ukraińskich żołnierzy, a to trwa od 5 do 6 tygodni.
Gorąca linia Berlin–Kijów
Jeszcze zanim doszło do tych nie tyle niezrozumiałych, co kompromitujących zachowań władz niemieckich, miał miejsce trudny do przewidzenia zgrzyt dyplomatyczny na linii Berlin–Kijów. W trakcie jednej z konferencji prasowych prezydent Wołodymyr Zełenski dał wyraźnie do zrozumienia, że nie ma ochoty na rozmowę z wybierającym się na Ukrainę prezydentem Niemiec. Ta, daleka od finezyjnej dyplomacji, wypowiedź szefa państwa ukraińskiego wywołała niemałą konsternację. Tym bardziej, że parę dni wcześniej Frank-Walter Steinmeier przeprosił za błędy popełnione swego czasu wobec Rosji (Steinmeier odpowiadał za politykę zagraniczną w dwóch gabinetach Angeli Merkel). – Powinniśmy poważniej podejść do ostrzeżeń kierowanych do państw Europy Wschodniej – stwierdził.
Już po paru dniach relacje niemiecko-ukraińskie uległy poprawie. Do Kijowa udała się koleżanka partyjna kanclerza Scholza, przewodnicząca niemieckiego Bundestagu. Bärbel Bas spotkała się z prezydentem Zełenskim i odwiedziła Babi Jar, miejsce eksterminacji Żydów w czasie II wojny światowej. – Dotyka mnie do głębi, że mogę się dziś tutaj znaleźć jako przedstawicielka kraju odpowiedzialnego za II wojnę światową i za Holokaust. To nie jest wcale takie oczywiste, że wspólnie wspominamy miliony ofiar Holokaustu i narodowo-socjalistycznej niszczycielskiej wojny – powiedziała. Wstrząśnięta była po wizycie w Buczy i Irpieniu. – Liczne dowody zbrodni wojennych dokonanych przez rosyjskie siły zbrojne są nie do pojęcia. Celowe ataki na ludność cywilną to ciężkie naruszenia prawa międzynarodowego. Muszą one zostać zbadane przez niezależną komisję, a winni postawieni w stan oskarżenia – stwierdziła Bärbel Bas.
Porachunki z historią
Nie można nie zauważyć, że przewodnicząca niemieckiego Bundestagu z jednakową ostrością wypowiada się na temat zbrodni niemieckich, jak i masakry dokonanej niedawno przez wojska rosyjskie. To bardzo ważne. O ile można dziś władzom niemieckim słusznie zarzucać, wynikającą z bardzo różnych przyczyn, opieszałość w reakcji na rosyjski napad na Ukrainę, to trzeba pamiętać, że kolejne pokolenia Niemców dowiedziały się w szkole nie tylko o Holokauście i zbrodniach dokonanych przez ich dziadów w Związku Radzieckim, Polsce, Jugosławii, Grecji i innych podbitych przez Hitlera krajach. Stąd między innymi ten, jak się okazało, może naiwny pacyfizm, znaczony popularnością hasła Frieden schaffen ohne Waffen.
Tak zaś Związek Radziecki, jak i dzisiejsza Rosja nie były tymczasem w stanie podjąć uczciwego rozrachunku z własną historią. Skutki obserwujemy dziś w niepodległej Ukrainie.
Według powołującego się na informacje pochodzące z ukraińskich i włoskich kręgów rządowych „Bild am Sonntag”, relacje niemiecko-ukraińskie są już na tyle dobre, że do Kijowa wybiera się kanclerz Olaf Scholz. Ma się tam udać w towarzystwie prezydenta Francji Emmanuela Macrona oraz szefa włoskiego rządu Mario Draghiego. Przedmiotem rozmów z prezydentem Ukrainy miałyby być dostawy broni oraz sprawa członkostwa tego kraju w Unii Europejskiej. Do tej pory (poniedziałek 13 czerwca) brak oficjalnego potwierdzenia tej informacji przez stronę niemiecką. Można to jednak zrozumieć ze względu na konieczność zapewnienia bezpieczeństwa tej delegacji do Kijowa.