Patrzę na entuzjastyczne nagrania pokazujące broń precyzyjnie uderzającą w cel. Czytam informacje o zlikwidowaniu kolejnego celu. I mimo ponad stu dni wojny, mimo okrutnych zbrodni popełnianych na cywilach, wciąż jestem pacyfistką. Tak. Chcę, żeby ta wojna się skończyła jak najszybciej. Wiem, że jej koniec może zależeć od tego, kto będzie silniejszy, bo tracę nadzieję, że Putin i jego poplecznicy będą mieli zamiar się dogadać i odpuścić. Wcale też nie jestem za tym, żeby odpuściła Ukraina, oddając część swoich terenów zamieszkałych przez swoich obywateli. Wiem też, że jest to wojna także o wartości zachodniego świata: o wolność, niezależność, o swój kraj. Ale nie potrafię się cieszyć, gdy rakieta trafia w rosyjski czołg, no nie potrafię tak do końca czuć z tego powodu zadowolenia.
Chociaż z odległości drona wygląda to rzeczywiście na trafienie w jakiś cel, to przecież wiem, że w tym czołgu są ludzie – dopiero potem Rosjanie, a na samym końcu orki, jak ich nazywają teraz Ukraińcy. Wiem, że to celne trafienie oznacza ich śmierć. Wiem, że to znaczy, że zabito człowieka, że jakiś młody człowiek zabił drugiego młodego człowieka i że będzie to zapisane w jego psychice, i że nie pozbędzie się tego, mimo wysiłków terapeutów, którzy po wojnie będą z nim pracować. I niepopularnie dodam, że rosyjskie orki to ludzie i że nazywanie ich orkami przypomina mi różne próby odczłowieczania, mające na celu usprawiedliwianie przemocy. Wiem, że to nazwa symboliczna – bardzo zresztą trafna – ale co ja za to mogę. Być może tak sobie radzi ludzka psychika, żeby znieść to, że jest zmuszona przekraczać granice dotąd nieprzekraczalne. Czyli zabijać.
Jestem jednak pacyfistką. Nie pamiętam, co myślałam o wojnie w wieku moich dzieci. Prawdopodobnie nic, po prostu nie myślałam o niej. Żyłam w świecie jako tako stabilnym. Nikt się systemowo nie zabijał od mojego narodzenia. Wojnę znałam z filmów przygodowych. Nikt nie snuł okupacyjnych wspomnień w naszym domu, a jeśli już, to nie były to opowieści pełne bohaterstwa, ale strachu i biedy. Nie wiem, co myślałabym o zabijaniu wroga, gdybym musiała walczyć, mając lat dwadzieścia kilka. Kiedyś z podziwem patrzyłam na młodych powstańców warszawskich. A dzisiaj jest mi ich po prostu straszliwie żal. Wszystkich tych, którzy zabijają.
A przecież historia świata pełna jest mordów. Tak naprawdę to historia wojen, od wojny do wojny, a my się łudziliśmy, że w drugiej połowie XX w. to się zmieni na zawsze. A więc może to normalne? Może zabijanie leży w naturze człowieka? Skoro od zawsze? Od Kaina i Abla? Więc jednak cel i orki? Bardzo to wszystko smutne i straszne. Wojna.