Ks. Henryk Seweryniak: Zauważyłaś, jak często pojawiają się w Ewangeliach teksty o dzieciach? Jezus wiele razy do dzieci nawiązuje i zwraca uwagę, że mamy być do nich podobni. Wysławia Ojca, że zakrył wielkie rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawił je prostaczkom – tu jest użyte greckie słowo oznaczające dzieci. Kiedy mówi o największym w królestwie niebieskim, przywołuje do siebie dziecko i na nie wskazuje. Mówi uczniom, że jeśli się nie odmienią i nie staną jak dzieci, wtedy do królestwa niebieskiego nie wejdą. Ostrzega, żeby nikt dziećmi nie gardził. Jest u Jezusa cała długa seria takich właśnie odniesień – wyraźnie programowa dla Jego nauczania.
Monika Białkowska: Dla mnie ważne dla zrozumienia, o co Jezusowi chodziło, było powiedzenie najpierw, co to znaczyło „być dzieckiem” w społeczności biblijnego Izraela. Jakie dzieci miały prawa, jak o nich myślano, jak je traktowano. Bo przecież jeśli ksiądz był wychowywany zupełnie inaczej niż ja – a ja zupełnie inaczej niż moi bratankowie – i jeśli te zmiany zaszły na przestrzeni zaledwie kilkudziesięciu lat – to naiwnością będzie interpretowanie Ewangelii, patrząc tylko na współczesne dzieciaki.
Wiele źródeł nie znalazłam, ale trochę rabini pisali. Dziecko było traktowane jak Boże błogosławieństwo, choć bardziej upragniony był syn. Cenione było jako to, które tworzy historię – jako Boży zamysł, który Bóg planował przed jego urodzeniem – ale też jako kolejna para rąk do pracy i gwarancja, ta mityczna i u nas powtarzana, że poda rodzicom szklankę wody na starość. Dzieci miały czcić rodziców, to znaczy nie siadać na miejscu ojca, nie zaprzeczać opiniom ojca, dostarczać rodzicom pożywienie i ubranie – choć zakładam, że to raczej wtedy, kiedy już dorosną. Ale to wygląda trochę, jakby dziecko było inwestycją w przyszłość: przyszłość osobistą, przyszłość rodziny i całego narodu.
HS: Jednocześnie w kulturach niehebrajskich dziecko nie cieszyło się jakimś wielkim szacunkiem. Przed czasami Jezusa prawo pozwalało Rzymianom sprzedawać swoje dzieci – to należało do władzy rodzicielskiej. Można było dzieci wypożyczać czy oddawać w zastaw, kiedy z rodzinnym budżetem było krucho. Poza tym uważano, że dziecko staje się częścią rodziny dopiero, kiedy rodzice do tej rodziny je przyjmą, a wcale nie musieli tego robić. Jeśli go nie chcieli, bo byli biedni albo dziecko było chore, albo po prostu uznali, że wolą całe siły przeznaczyć na wychowanie jednego dziecka, kolejne im niepotrzebne – wtedy mogli zostawić noworodka na progu domu albo po prostu na śmietniku. W jednym z greckich listów z czasów Jezusa znajdujemy polecenie męża do żony: „Jeśli będziesz miała dziecko, zostaw je przy życiu, gdy to będzie chłopiec, a gdy dziewczynka, porzuć ją”. W taki świat wchodzi Jezus i mówi: „Bądźcie jak dzieci”.
MB: Trochę to nam wywraca romantyczną koncepcję, jaką jesteśmy karmieni na kazaniach.
HS: To mówienie, że proste dzieci rozumieją więcej niż przemądrzali profesorowie. Że dzieci cieszą się z byle patyka czy zbierania kasztanów.
MB: Zwłaszcza że współczesne cieszą się raczej smartfonem niż kasztanami.
HS: Możemy powiedzieć, bo widać to wyraźnie, że Jezus dziećmi trochę prowokuje, trochę kpi sobie z faryzeuszów, zanim jeszcze wejdzie z nimi w otwarty konflikt. Mówi: zobaczcie te dzieci. Wam się wydaje, że wszystko rozumiecie, że znacie Boga samego, a nawet te dzieci rozumieją więcej! Jest tu wyraźnie też coś jeszcze. Kultura żydowska, w przeciwieństwie do kultów pogańskich, widziała w dzieciach świeżość. Dziecko było tym, które wyszło prosto od Boga, nie kolejną inkarnacją czy „starą duszą” w jakiejś długiej podróży. I jako to świeże Boże stworzenie dziecko zachowuje pewną czystość. Nie musi niczego odpokutować, za nic płacić. Gubi tę pierwotną czystość później, kiedy jako dorosły zderzy się ze złem tego świata, samo zacznie to zło przedłużać. I teraz Jezusowi chodzi o to, żebyśmy umieli stawać się jak dzieci.
MB: Mnie tu się na to dziecięctwo składa w takim razie kilka elementów. Bądźcie jak dzieci – czyli bądźcie dla świata, bądźcie inwestycją, która się zwróci. Nie żyjecie tylko dla siebie, ktoś na was liczy. To pierwsze. Po drugie, bądźcie całkowicie w rękach Ojca. Zdani na Niego aż po życie, On jednak, w odróżnieniu od ziemskich ojców, nie porzuca was, ale bierze na ręce i przyjmuje do swojej rodziny. I po trzecie: bądźcie jak dzieci, czyli bez obciążeń. Nie musicie za nic płacić, niczego wynagradzać. Jesteście świeży, bo wyszliście wprost od Boga, Jezus za was wszystko zapłacił. Tak mniej więcej mi się to dziecięctwo składa – jeśli wiemy, jakie dzieci widział Jezus i jak widział je świat w tamtym czasie. To jest nie tyle „bycie kimś”, ile „bycie w relacji” do kogoś, do Ojca.
HS: Nie żyjcie dla siebie, nie martwcie się o rzeczy, świat się nie kończy na mojej chorobie, na moim zdrowiu, na moich relacjach, na moich pieniądzach, na mojej śmierci.
MB: Tak naprawdę taka świadomość, jak to dziecięctwo według Jezusa, ona czemuś służy. W takich warunkach, z takim nastawieniem człowiek może najpełniej się rozwijać, ma najlepsze ku temu warunki. Bo jeśli dziecko martwi się o zapłacenie rachunków, to dobrze rozumiemy, że ktoś odebrał mu dzieciństwo, że wyrośnie z niego pokaleczony dorosły.
HS: To jest ważne, że Jezus to wszystko odnosi do Ojca. Ale poczekaj, mam na to doskonały cytat z Ratzingera! Wiem, że nie lubisz cytatów, ale posłuchaj: „Jezus jest «Synem» we właściwym tego słowa znaczeniu: ma tę samą co Ojciec istotę. Chce nas wszystkich przyjąć do swego synostwa, żebyśmy w pełni do Niego przynależeli. W ten sposób dziecięctwo stało się pojęciem dynamicznym. Nie jesteśmy jeszcze w pełni dziećmi Boga, lecz przez naszą coraz głębszą wspólnotę z Jezusem mamy się nimi stawać i być. Dziecięctwo utożsamia się z naśladowaniem Chrystusa. Dlatego słowo «Bóg Ojciec» jest skierowanym do nas samych wezwaniem: mamy żyć jak dzieci – jak synowie i córki. «Wszystko moje jest Twoje», mówi do Ojca Jezus w swej arcykapłańskiej modlitwie (J 17, 10). To samo ojciec powiedział starszemu bratu syna marnotrawnego (Łk 15, 31). Słowo «Ojciec» zaprasza nas do tego, żebyśmy żyli tą świadomością. W ten sposób pokonany zostaje też sen o fałszywej emancypacji, który pojawił się w początkach historii grzechów ludzkości. Bo ulegając podszeptom węża, Adam sam chce być bogiem i nie potrzebować już Boga. Widzimy, że tym, co podtrzymuje ludzką egzystencję, co nadaje jej sens i wielkość, jest nie zależność, lecz «dziecięctwo», życie w relacji miłości”.
MB: Nie lubię cytatów, ale ten tu pasuje! Bycie dzieckiem Bożym jest procesem – z niego się nie wyrasta, przeciwnie! Pogłębia się to dziecięctwo coraz większym zaufaniem. A każda próba „wydoroślenia” czy emancypacji zaszkodzi tylko nam samym. Weźmiemy na siebie ciężar, który nas przydusi i zniszczy.
HS: Dlatego nie warto przed byciem dzieckiem według Jezusa uciekać – ani też go infantylizować. To jest naprawdę głęboka i mądra relacja, która nie służy Bogu, ale nam.