Pokochał Poznań i stał się jego najwierniejszym kronikarzem. W XX stuleciu nie było innego, tak wytrwałego i skrupulatnego historyka z zamiłowania, który na kartach swych wspomnień utrwaliłby tyle bezcennych szczegółów o przeszłości miasta.
Niektórzy poznaniacy do dziś pamiętają strzelistą sylwetkę i ciepło uśmiechającą się twarz profesora Zbigniewa Zakrzewskiego. Mija właśnie 15 lat od chwili, kiedy przestał spacerować poznańskimi ulicami. Mimo to zdaje się, że cały czas jest z nami. Zbigniewa Zakrzewskiego nigdy nie poznałem osobiście. Jednak swoistą „przyjaźń” z Wielkim Profesorem zawarłem wcześnie, na pograniczu mojego dzieciństwa i młodości, kiedy to bezwiednie sięgnąłem po odnalezioną w domowej biblioteczce książkę jego autorstwa pod nęcącym wówczas moją ciekawość tytułem „Ulicami mojego miasta”. Odtąd jest ona dla mnie – jak zresztą dla wielu innych poznaniaków – źródłem nieocenionej wiedzy o przeszłości naszego miasta, zaś jej autor – niezastąpionym i bezkonkurencyjnym przewodnikiem po Poznaniu.
Lektura sentymentalna
Wiele fragmentów wspomnień profesora czyta się z dużym wzruszeniem i rozrzewnieniem, żałując, że przyszło nam urodzić się „tak późno”, w czasach bezdusznych, pozbawionych owego blasku la belle époque i splendoru międzywojnia, pełnych za to wszechobecnej przeciętności.
Urodzony 15 sierpnia 1912 roku w podpoznańskim Puszczykowie profesor na stronice swych miejskich pamiętników przelał piękno dawnego Poznania, wydarzenia związane z tamtym okresem, często ciekawe, fascynujące i tajemnicze, jak wybuch w gazowni na Grobli czy przybycie do Poznania w maju 1923 r. marszałka Francji i Polski Ferdynanda Focha. Wyrwani z szarzyzny naszej codzienności chłoniemy wspomnienia skreślone spracowaną ręką profesora z pasją nienasyconych. Szkicuje on bowiem błyskotliwe i z dużym wyczuciem szczegółu wielkie i znane postaci przedwojennego Poznania, by wspomnieć samego prezydenta Cyryla Ratajskiego.
Przez place paradne i szare zakamarki
Profesor Zakrzewski wiedzie swego czytelnika rozgwiazdą głównych, reprezentacyjnych ulic, arterii i placów, ale i zakamarkami jeżyckich, łazarskich i wildeckich podwórek, zaułków i mieszkań. Opisuje Poznań widziany oczami bystrego młodzieńca: świat salonów wielkomiejskiego establishmentu, ale i schody kuchenne, wilgotne sutereny i mroczne poddasza, zamieszkiwane przez Poznań proletariacki, jak niegdyś mawiano. W swych „Przechadzkach” profesor uwiecznił postaci znane i prawie już zapomniane, ludzi szczególnych i przeciętnych, wydarzenia historycznie wielkie i jedynie epizodyczne; opisał gmachy piękne i popularne, od wieków wpisane w krajobraz miasta, jak katedra, ratusz i fara, ale i te efemeryczne, obce i niewyobrażalne dla dzisiejszego mieszkańca grodu nad Wartą, jak choćby niemiecki nowy ratusz, który jeszcze przed II wojną światową tak bardzo odmieniał oblicze Starego Rynku. Przekazana przez profesora wiedza pozwala nie tylko poznać przeszłość Poznania i ludzi tu mieszkających, ale umożliwia zrozumienie mechanizmów rządzących społecznością ludzką w jej szczególnym, miejskim wydaniu.
Naukowiec z przedwojennym szlifem
Obok refleksyjnych wspomnień o Poznaniu nie sposób pominąć ogromnego dorobku naukowo-dydaktycznego i społecznego profesora. Ukończył legendarne Gimnazjum św. Jana Kantego w Poznaniu oraz Sekcję Prawa (1934) i Sekcję Nauk Ekonomiczno-Politycznych (1935) Wydziału Prawno-Ekonomicznego Uniwersytetu Poznańskiego. Doktoryzował się w tejże uczelni jeszcze przed wojną w 1938 r., pracując jednocześnie w bankowości. Rok później, pamiętnego września 1939 r., Zbigniew Zakrzewski ewakuował polskie złoto do Bukaresztu. W czasie II wojny światowej przebywał w tzw. Generalnej Guberni.
Po powrocie do Poznania w 1945 r. związał się na powrót z działalnością akademicką – na wielu stanowiskach w Akademii Handlowej, Wyższej Szkole Ekonomicznej i Akademii Ekonomicznej. Był dziekanem Wydziału Ogólnoekonomicznego, prorektorem i wreszcie rektorem uczelni. Kochany przez swoich studentów, szanowany przez współpracowników, uznawany jest za najbarwniejszą postać w ponad 80-letniej historii Akademii Ekonomicznej.

Maria i Tomasz Zakrzewscy pieczołowicie pielęgnują pamięć o zmarłym przed 15 laty profesorze
Nie uczył marksizmu
W 1982 r. zakończył pracę naukową w Akademii Ekonomicznej, która krótko później nadała mu doktorat honoris causa. – Pamiętam ten moment, mówi prof. Bohdan Gruchman, ekonomista, w latach 1990-1996 rektor Akademii Ekonomicznej w Poznaniu. Czuliśmy wtedy wszyscy, że to wyróżnienie należy się profesorowi Zakrzewskiemu – jak mało komu w dziejach naszej uczelni. Panowało przekonanie, że jest on jednym z tych naukowców, którym udało się w pracy dydaktycznej w naszej Akademii uniknąć spłycenia nauki wulgarnym marksizmem.
Profesor Zakrzewski prezesował Polskiemu Towarzystwu Ekonomicznemu, Poznańskiemu Towarzystwu Przyjaciół Nauk i Towarzystwu Miłośników Miasta Poznania, gdzie m.in. prowadził „Sobotnie przechadzki po mieście Poznaniu”. – Miał niespożyte siły i był tytanem pracowitości – opowiada Tomasz Zakrzewski, syn profesora. Ojcu starczało czasu na bardzo wiele, mimo że miał sporo obowiązków akademickich i zadań wynikających z pełnionych funkcji. Gdy moje rodzeństwo i ja byliśmy mali, ojciec zabierał nas na spacery i opowiadał dużo o Poznaniu. Tak zaszczepił nam miłość do miasta, która jego samego nie opuszczała przez całe życie. Cechowała go odwaga cywilna i bezkompromisowość – opowiada syn profesora. Wczesną wiosną 1966 roku ojciec odważył się napisać do ówczesnego I sekretarza PZPR Władysława Gomułki anonimowy list, w którym domagał się przesunięcia obchodów Tysiąclecia Państwa Polskiego, tak aby nie dublowały kościelnego Millenium. SB doszła do tego, kto był autorem listu na podstawie czcionki maszyny do pisania! W PRL-u wszystkie maszyny były rejestrowane! – W konsekwencji przez kilka miesięcy ojciec był nękany złośliwymi telefonami – dodaje Tomasz Zakrzewski.
Niezwykle ciepły człowiek
– Tata był człowiekiem niezwykle uroczym i przyjaznym – opowiada Maria Zakrzewska, żona Tomasza, synowa profesora. Pamiętam, jak szłam na pierwsze spotkanie z przyszłym teściem. Byłam niewyobrażalnie stremowana, wiedząc, jakim autorytetem cieszył się w Poznaniu. Przed furtką domu Zakrzewskich przy ul. Marszałkowskiej stałam dłuższy czas, wahając się, czy wejść do środka. Spotkanie okazało się niezwykłe. Profesor był tak ciepły, wpatrzony w drugiego człowieka, zainteresowany jego sprawami, że później zrozumiałam, że na lepszego teścia nie mogłam trafić. Dom Zakrzewskich – opowiada synowa profesora – był prawdziwym salonem intelektualnym. Dzięki teściowi bardzo dużo w życiu, także wewnętrznym, osiągnęłam. Przy nim po prostu nie wypadało być gorszym, mimo że sam nigdy nie okazałby nikomu wyższości. Ojciec był bardzo związany z Kościołem i swoją parafią pw. św. Jana Kantego w Poznaniu – wspomina Tomasz Zakrzewski. Organizował też spotkania w domu. Niektóre z nich, z księżmi, studentami czy naukowcami były wręcz konspiracyjne ze względu na poruszaną na nich tematykę.
Zamykając tom swoich wspomnień, profesor Zakrzewski napisał: „Poznań Drugiej Rzeczypospolitej ukazuje nam bogactwo inwencji w dziedzinie gospodarczej i ogólnospołecznej. Przeróżne przekute w czyn inicjatywy i zamierzenia w sferze przedsiębiorczości, kultury i nauki oraz w ruchu samorządowym to cenny dorobek jego mieszkańców. W tym właśnie indywidualnym i zbiorowym wysiłku, a zwłaszcza w codziennej, szarej, uporczywej pracy tkwi poważny, choć niekoniecznie wymierny wkład Poznania w ogólny dorobek kraju. Miasto i w przyszłości będzie tworzyć rzeczy wielkie, jeśli tylko zapewni mu się swobodę jednostkowego i zbiorowego działania. Przydałoby się też podjęcie starań o przywrócenie społeczeństwu prawdziwych autorytetów: osób i instytucji”.
Jakże prawdziwe, ważne i zyskujące na aktualności – mimo że napisane przed kilkudziesięciu laty – są dziś te prorocze słowa, widzi chyba każdy. Jak wielu zalet międzywojennego Poznania próżno dziś w nim szukać, także nie da się ukryć. Brakuje również donośnego głosu autorytetów – choćby profesora Zbigniewa Zakrzewskiego...