Jeśli starzy pchają cię do małżeństwa, a ty nie masz ochoty, daj spokój. Jeśli od początku waszej znajomości sprawy fizyczne są dla twojego partnera najważniejsze, nie wstępuj na stopnie ołtarza. Jeśli nie czujesz się dojrzały, gotowy, zdecydowany, nie czyń tego kroku. Rozkwasisz sobie noc. Poczekaj i wzmocnij się. Jeśli uważasz, że w konfliktach, które zdarzają się między tobą a twoim partnerem, racja jest zawsze po twojej stronie, to jeszcze się nie wiąż. Jeśli nie przygotowujesz się wewnętrznie do życia we dwoje, na pewno nic z tego nie wyjdzie. Jeśli uważasz, że jak się wam nie będzie układało, to po ślubie możesz dać nogę, daj nogę przed ślubem. Jeśli ci się wydaje, że to drugie jest absolutnym ideałem, to znaczy, że coś ci się poprzestawiało. To drugie jest niedoskonałe, skomplikowane, tajemnicze i trudne we współżyciu – tak jak ty.
W miłości drugi człowiek nie może być pożądanym przedmiotem. Jest on bezmiarem cudów i sprzeczności, a przede wszystkim jest sercem. Nie wystarczy ci życia, aby odkryć tajemnicę drugiej osoby. Bądź tego świadom.
Coraz liczniejsze rozstania są znakiem czasów, w których chce się posiadać drugiego człowieka tak, jak się posiada przedmiot. Chcemy mieć samochód. Potem większy. Mamy mieszkanie. Przeprowadzamy się do innego, wygodniejszego. Nasz letni domek jest w prawdzie wspaniały, ale i on się nam znudzi. Nigdy dosyć.
Jeśli tak samo się dzieje w miłości, następuje katastrofa. Trzeba mieć w sobie wewnętrzną dynamikę duchową, która nas będzie pchać ku górze, przez całe życie.
Nigdy dosyć. Nie umiemy zachować umiaru. W miłości, w gruncie rzeczy, odczuwamy to samo nienasycone pragnienie „czegoś więcej”, zdobytego jak najmniejszym wysiłkiem.
Zainteresowanie, uwaga, stały wysiłek, by zaakceptować to drugie, by okazać mu swoją miłość, by nie rozbić sobie głowy po przyjęciu sakramentu małżeństwa. Ma on cudowną moc. Usłyszałem niedawno od Rene: „Musisz mówić narzeczonym, jak niesamowitą siłę daje ten sakrament. Gdyby nie on, nasze małżeństwo z Anette dawno by się rozleciało!”
Sakrament Eucharystii można przyjmować codziennie. Sakrament małżeństwa otrzymuje się raz. Daje on siłę na całe życie. Wystarczy się przygotować na jego przyjęcie i być świadomym jego mocy. Harować – zanim się go otrzyma, i potem.
Jeśli Kościół tak niechętnie unieważnia ten wyjątkowy sakrament to dlatego, że jest świadom jego mocy i wartości. Niewiele z przyjmujących go par zdaje sobie dokładnie sprawę, że mówiąc „tak”, nakłada na siebie nierozerwalne więzy.
Trzeba podkreślać wartość sakramentu małżeństwa. Przygotowując się do niego, pary muszą mieć bardzo silną motywację.
Uroczysty charakter tej chwili, przepych kościoła, wola rodziców, którzy nie zgadzają się na konkubinat, wszystko to nie może przysłonić młodym ludziom świadomości, że oto, przy świadkach, nałożyli na siebie wieczyste więzy.
Będąc głównym świadkiem tego sakramentu – mam stracha, bo świadomie zgodziłem się przyjąć te podwójne „tak” i ponoszę za nie odpowiedzialność.
Choć to nie zawsze łatwe, staram się utrzymywać kontakt z parami, które przygotowywałem do ślubu. Cierpię, jeśli któraś z nich się rozpada. W miłości niczego nie można przewidzieć. Ale długie i poważne poszukiwanie, solidne przygotowanie religijne i duchowe i więź utrzymywana później są, moim zdaniem, najpewniejszymi gwarantami trwałości małżeństwa. Resztę robi Bóg.
Nie wolno zapominać, że to sakramentalne „tak” ma moc lawy, która zmiecie wszystkie przeszkody napotkane na swej drodze. Tylko wierność koi, nadaje sens pojednaniu i przebaczeniu.
Pamiętam miłość, która łączyła moich rodziców. Wydawała nam się niezniszczalną. Trwałość związków moich sióstr i braci jest dziś najpiękniejszym świadectwem, co moi rodzice przy nas budowali.
Pamiętaj,: cokolwiek dobrego i wzniosłego przeżywasz, będzie schedą twoich dzieci. Przekonasz się o tym, gdy jako dziadek albo babcia będziesz się radował słodyczą zebranych razem pokoleń. Ujrzysz, że twoje życie jest sukcesem. I zrozumiesz, że miłość, którą niosłeś za cenę wielu walk, jest zwycięska w najwyższym stopniu. Przygotuj się na tę walkę. Jedyną, jaką warto toczyć”.
Guy Gilbert
(ksiądz pracujący z młodocianymi przestępcami we Francji)