Logo Przewdonik Katolicki

Żałość i żałoba

ks. Dariusz Madejczyk
Fot.

Żałość mnie ogrania, gdy czytam teksty niektórych dziennikarzy, zwłaszcza tych, którzy jeszcze kilka lat temu zajmowali się dziennikarstwem w sposób naprawdę profesjonalny i, na ile to w tym fachu jest możliwe, wolny od wyraźnego przechylania się w stronę takiej czy innej partii. Ta żałość ogarnęła mnie ostatnio ze zwiększoną siłą, gdy w tygodniu po tragedii w Grenoble ukazało...

Żałość mnie ogrania, gdy czytam teksty niektórych dziennikarzy, zwłaszcza tych, którzy jeszcze kilka lat temu zajmowali się dziennikarstwem w sposób naprawdę profesjonalny i, na ile to w tym fachu jest możliwe, wolny od wyraźnego przechylania się w stronę takiej czy innej partii.

Ta żałość ogarnęła mnie ostatnio ze zwiększoną siłą, gdy w tygodniu po tragedii w Grenoble ukazało się kilka artykułów kwestionujących sensowność ogłaszania żałoby narodowej po śmierci polskich pielgrzymów w Alpach. Można by pewnie bardziej sprecyzować, kiedy taka żałoba ma być ogłaszana. Owszem, takie czy inne przepisy da się stworzyć na każdą okazję. Ale czy jest to konieczne? Czy właśnie np. ogłoszenie żałoby narodowej nie może być po prostu spontanicznym gestem prezydenta, który w tym momencie jest wyrazicielem uczuć zdecydowanej większości Polaków, którzy poprzez media w jakiś sposób współuczestniczą w tragedii? Jeżeli będziemy chcieli wszystko zadekretować i z powodu politycznej obsesji tego czy innego dziennikarza zabronimy prezydentowi, czy w ogóle politykom, okazywania solidarności i współczucia ludziom dotkniętym jakąś tragedią, zwłaszcza śmiercią, to dojdziemy do absurdu.

Jest nie do przyjęcia – jak robi to np. Tomasz Lis – wmawianie wszystkim, że śmierć pielgrzymów w Grenoble, wyrazy współczucia, pomoc dla ofiar i ich rodzin, to tylko okazja dla polityków, „by pokazać, że mają serce i są z narodem”, a dla mediów szansa, „by podreperować wyniki oglądalności i sprzedaży; zwykle kulejące w sezonie ogórkowym” („Ludzie jak ogórki”, „Głos Wielkopolski”, 27.07.07). Nie wiem, co pan Lis przeżywał jako dziennikarz, gdy np. relacjonował wydarzenia związane ze śmiercią Papieża, ale jakoś sobie nie przypominam, żeby oburzał się na tych, którzy pozwalali nam wówczas poprzez słowo i obraz być bliżej Rzymu…

Nie da się oddzielić prasy, radia i telewizji od wszystkiego, co związane jest z wynikami oglądalności czy sprzedaży. Wmawianie jednak wszystkim zaangażowanym w relacjonowanie wypadku spod Grenoble, że traktują śmierć i tragedię rodzin jak receptę na przeżycie sezonu ogórkowego w mediach, jest nie do przyjęcia.

Obowiązkiem dziennikarzy było relacjonowanie wydarzeń z Grenoble – taka jest dziś rola mediów. I myślę, że z tego obowiązku dobrze się wywiązały. Tak samo rolą prezydenta, przedstawicieli rządu i władz lokalnych było znalezienie się we Francji na miejscu wypadku, by w naszym imieniu zmówić modlitwę przy zmarłych, wyrazić współczucie i solidarność z poszkodowanymi, by wreszcie podziękować Francuzom.

Dobrze wiem, że każdego dnia w Polsce umiera wiele osób. Tylko na drogach ginie kilkanaście dziennie. Rzecz jednak w tym, że są sytuacje, które w jednym momencie dotykają wielu ludzi, a poprzez media poruszają dziś nas wszystkich. Stają się naszą wspólną sprawą. W takim – zglobalizowanym – świecie, między innymi dzięki mediom, dzisiaj żyjemy. I naprawdę nie ma w tym nic złego, że to narodowe przeżycie znajduje swoje odbicie we wspólnych modlitwach i przekłada się na narodową żałobę – nawet jeśli ustawa tego nie przewiduje.

Wiele razy słyszałem dywagacje o tym, że z wielkich przeżyć po śmierci Jana Pawła II nic, albo prawie nic, nie pozostało. Jak ktoś nie chce zobaczyć, to nie zobaczy. Ja, jako ksiądz, wiem, że owoce tamtych dni, owoce nawrócenia, które wielu wówczas przeżyło, można oglądać do dziś. Nie wszystko da się jednak pokazać na ekranie, czy opisać w gazecie.

Mój cytat

Ciągle powraca jedno: Gdzie był Bóg w tamtych dniach? Dlaczego milczał? Jak mógł pozwolić na tak wielkie zniszczenie, na ten tryumf zła? […]

Nie potrafimy przeniknąć tajemnicy Boga – widzimy tylko jej fragmenty i błądzimy, gdy chcemy stać się sędziami Boga i historii. Nie obronimy w ten sposób człowieka, przeciwnie, przyczynimy się do jego zniszczenia. Ostatecznie powinniśmy wytrwale, pokornie, ale i natarczywie wołać do Boga: Przebudź się! Nie zapominaj o człowieku, którego stworzyłeś! To nasze wołanie do Boga winno jednocześnie przenikać i przemieniać nasze serca, aby obudzić ukrytą w nas obecność Boga – by Jego moc, którą złożył w naszych sercach, nie została stłumiona i zagrzebana w nas przez muł egoizmu, strachu przed ludźmi, obojętności i oportunizmu.

Zanośmy to wołanie do Boga, skierujmy je również do naszych serc właśnie teraz, gdy pojawiają się nowe zagrożenia, gdy w ludzkich sercach zdają się panować na nowo moce ciemności: z jednej strony nadużywanie imienia Bożego dla usprawiedliwienia ślepej przemocy wobec niewinnych osób; z drugiej cynizm, który nie uznaje Boga i szydzi z wiary w Niego.

Benedykt XVI
przemówienie w Auschwitz-Birkenau, 28 maja 2006 r.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki