O stratach, jakie ponieśli w tym roku sadownicy, z dr. inż. Jerzym Mazurem, administratorem Rolniczo-Sadowniczego Gospodarstwa Doświadczalnego „Przybroda”, jednego z zakładów doświadczalnych Akademii Rolniczej w Poznaniu, rozmawia Justyna Mrozik
Jakie straty przyniosły tegoroczne przymrozki i inne anomalia pogodowe w uprawach roślin?
– W naszym wielokierunkowym gospodarstwie największe szkody przymrozki poczyniły w sadzie. Niemniej jednak w produkcji roślinnej pojawiły się także szkody, głównie w rzepaku. Jeżeli chodzi o drzewa owocowe, to zdecydowanie największe straty są w roślinach pestkowych. Przymrozki najbardziej dotknęły czereśnie – około 98 proc. przemarzło, ucierpiały również morele, brzoskwinie, nektaryny, bo w około 95 proc. Praktycznie rzecz biorąc, zebraliśmy śladowe ilości tych owoców, głównie były to owoce z górnych partii koron, gdzie nie doszło do przemrożenia wszystkich kwiatów. Duże straty są także na jabłoniach około 50 proc., gruszach 60 proc., a wiśniach i śliwach – około 40 proc.
W przypadku jabłoni są odmiany, które bardzo mocno przymarzły (Ligol, Geneva, Rubin, Topaz). Druga grupa, która może mniej ucierpiała, ale też w dużym stopniu, to: Delikates, Jonagold, Cortland. Najmniej ucierpiały: Sampion, Gala, Golden Delicious. Niestety, to co pozostało na drzewach, ma też swoje wady. Te owoce, które się zawiązały, są częściowo bez nasion z powodu braku zapylenia, a część owocu, która nie ma nasion, jest niekształtna. Zatem bardzo często owoce te będą zniekształcone. Generalnie rzecz biorąc, nawet 50 proc. owoców, które będziemy zbierać, nie będzie w pierwszym sorcie i może być przeznaczone jedynie do celów przemysłowych. Tak więc nie tylko mamy mniej owoców, ale ten owoc, który pozostał, niezniszczony przez przymrozki, jest również mniej handlowy. Można powiedzieć tak: będzie mniej owoców, szczególnie tych najlepszej jakości, natomiast cena za owoc będzie wyższa, co sadownikom trochę zrekompensuje ich mniejsze ilości.
Czy mniej owoców oznacza mniej pracy i mniej kosztów związanych z uprawą?
– Pomimo mniejszej ilości owoców wszystkie elementy produkcji były takie same, jakbyśmy mieli pełen sad owoców. Trzeba było chronić drzewa, mało tego, przy tych opadach, które w tej chwili mamy, trzeba było chronić ponad normę. W tej chwili pryskamy niektóre odmiany, dlatego że pojawiają się grzyby. Przy ładnej pogodzie nie byłoby już potrzeby przeprowadzania tak intensywnej ochrony.
Jeśli rekompensatą za poniesione straty przez sadowników jest wzrost cen owoców, to o ile ceny te będą wyższe w porównaniu z ubiegłym rokiem?
– Trudno powiedzieć, jak będzie później, ponieważ przemarznięcia nastąpiły w całej Polsce. W niektórych regionach były jeszcze silniejsze niż w Wielkopolsce, chociażby w zagłębiu owocowym (Warka, Grójec, Radom), tam straty są większe niż w części zachodniej. Z reguły było tak, że jeśli w pewnym rejonie wystąpiły przymrozki, to mówiło się: „to dobrze, że nas ominęło”. A w tym roku przymrozki objęły całą Polskę, więc owoców w ogóle będzie mniej, bo nie ma możliwości uzupełnienia z innego rejonu kraju. W związku z tym, na pewno, ceny będą wyższe o 1/3, a może nawet o połowę w porównaniu do cen w roku poprzednim. Droższe będą również śliwki i gruszki, ponieważ wczesnych odmian nie ma. Ich cena zależeć będzie między innymi od tego, czy będzie dodatkowy import.
Jednak w przypadku niektórych owoców myśleliśmy, że ceny będą wyższe, na przykład wiśni. Wiśnia jest miękkim owocem, w związku z tym trzeba ją szybko zerwać i zagospodarować. Istnieje więc pilna potrzeba jej skupu. Ten okres skupu jest krótki i właściciele chłodni, którzy skupują owoc, wiedzą, że podaż będzie w krótkim czasie, w momencie gdy owoców jest dużo. Dlatego to oni decydują o cenie, a nie producenci. Liczyliśmy, że otrzymamy 2,5 zł za kilogram wiśni, a w tej chwili oferują nam 1,75 zł. Przy mniejszej ilości wiśni, a przy większej płacy za zbiór owoców, opłacalność tego gatunku będzie znikoma albo po kosztach.
Czy można było zapobiec skutkom przymrozków?
– Są pewne działania, które mogą ograniczać skutki przymrozków. Na przykład odymianie sadu, czyli rozkładanie mokrej słomy, którą w czasie, gdy temperatura zbliża się do zera, podpala się i odymia drzewa. Dym powoduje, że w obrębie koron drzew temperatura nie spada tak nisko. Drugim sposobem jest zraszanie wodą. Metody te skutkują, jeśli mróz nie przekracza –3 stopni. Jednak jeśli temperatura jest niższa, a tak się w tym roku zdarzało, to odymianie nie gwarantuje ochrony. Więc nie było możliwości ustrzec się przed skutkami przymrozków przy takich niskich spadkach temperatury.
Skoro brakuje polskich owoców, to czy należy się spodziewać, że nasz rynek zaleją tańsze owoce importowane? W swoim czasie sporo mówiło się o chińskich truskawkach...
– Truskawka, mimo przymrozków, owocowała bardzo ładnie. Problem polegał w tym roku na czymś innym: upalna pogoda i brak ludzi do zbioru. W związku z tym dużo owoców zostało niepozbieranych. Oznacza to, że pieniądze, które uzyskał producent w handlu, były za małe, żeby lepiej opłacić zbierających. Zbierający, który chciał więcej zarobić, pojechał na Zachód, na przykład do Anglii. Zresztą tam też jest z tym problem, bo Polacy nie chcą już pracować przy zbiorach owoców za oferowaną płacę.
W tym roku, ze względu na mniejszą ilość owoców, łatwiej będzie nam je zebrać. Jeśli byłoby pełne owocowanie, to byłby problem ze znalezieniem osób do zbierania owoców w sadach. Stąd działania rządu, aby móc przyjmować na trzy miesiące dwa razy do roku pracowników z Ukrainy i Białorusi. Choć nie sądzę, by to do końca rozwiązało problem, gdyż osób do pracy potrzebuje także budownictwo i inne dziedziny.
Możemy się obawiać sprowadzanych z Chin koncentratów owocowych, które będą miały wpływ na cenę owoców przemysłowych, a także nielicznych odmian deserowych, które będą tańsze niż nasze. Sprowadzane owoce deserowe nie są tak dobre jak polskie. Konsumenci zresztą sami poznali się, że owoce wyprodukowane u nas w kraju lepiej smakują niż te z importu. Importowane owoce są trwalsze w transporcie, wysyła się zupełnie inne odmiany niż nasze. Nasz owoc deserowy jest delikatniejszy.
Bać się więc możemy jedynie braku siły roboczej do zbierania owoców, gdyż produkcję mamy stosunkowo dobrą. Natomiast sami możemy ją zniszczyć, jeżeli przykładowo producent ma kilka hektarów truskawek i nie zbierze ich, to w jednym roku zbankrutuje. W związku z tym, co zrobi handlowiec w przyszłym roku – sprowadzi je sobie z innego rejonu kraju. W ten sposób stracimy większych krajowych producentów, bo nikt przecież nie będzie produkował owoców dla idei, gdy trzeba pokryć koszty produkcji, opłacić pracowników najemnych i wciąż inwestować w nowoczesną uprawę.
10-12 złotych za kilogram czereśni, 4-6 złotych za kilogram jabłek odmian letnich – tyle płacimy za owoce na targowiskach i w supermarketach. Wyższe ceny i gorsza jakość owoców – to skutki anomalii pogodowych. Kwietniowe i majowe przymrozki spowodowały, że w polskich sadach mamy znacznie mniejszą produkcję, a za niektóre owoce płacimy nawet dwa razy więcej niż przed rokiem. Pogoda nie jest jednak jedyną zmorą sadowników. Dziś coraz trudniej o „ręce do pracy” przy zbieraniu owoców.