Logo Przewdonik Katolicki

Proboszcz z Ars idolem?

Wojciech Nowicki
Fot.

Gdyby św. Jan Maria Vianney żył dzisiaj, wielu uznałoby go za wariata. Nijak pasowałby do wizerunku współczesnego idola. Odrzucał bowiem wszystko to, co serwuje nam dziś popkultura. Rezygnował z wszelkiego luksusu, nie szukał sławy, spał na strychu, jadł skromnie. I jeszcze dobrowolnie się umartwiał; jak sam kiedyś powiedział: opłakuję to, czego wy nie opłakujecie....

Gdyby św. Jan Maria Vianney żył dzisiaj, wielu uznałoby go za wariata. Nijak pasowałby do wizerunku współczesnego idola. Odrzucał bowiem wszystko to, co serwuje nam dziś popkultura. Rezygnował z wszelkiego luksusu, nie szukał sławy, spał na strychu, jadł skromnie. I jeszcze dobrowolnie się umartwiał; jak sam kiedyś powiedział: „opłakuję to, czego wy nie opłakujecie”.

Doskonale wiedział, że zbawienie, którego powinien pragnąć każdy katolik, znajduje się po przeciwnej stronie niż to, co oferuje świat. To dlatego wciąż nam się powtarza, że trzeba iść pod prąd. Jeśli ktoś to zrozumiał, może śmiało uznać proboszcza z Ars za idola. Ten idol idących pod prąd wskazuje niebo. W drodze do Ars pośrodku pola stoi figura. Mały chłopiec wskazuje drogę, a młody ksiądz rękę ma skierowaną w górę. To na pamiątkę dnia, w którym przyszły święty zapytał chłopca o drogę do Ars. Gdy ten mu ją wskazał, św. Jan Maria miał mu pokazać inną drogę – do nieba.

Czego możemy się więc nauczyć od proboszcza z Ars? Na pewno konsekwencji w dążeniu do celu. Każdy człowiek powołany jest do świętości. Tą świętość realizuje w wyjątkowy dla siebie sposób poprzez kapłaństwo, małżeństwo, pracę zawodową, wolontariat… Często jednak w realizowaniu powołania staje nam na drodze wiele przeszkód. Nie inaczej było w przypadku św. Jana Marii. Zanim doszedł do kapłaństwa, musiał przekonać ojca, potem dwa lata ukrywać się przed wojskiem, bo przez zbieg okoliczności stał się dezerterem, a wreszcie przekonać profesorów i biskupa, że mimo trudności w nauce będzie dobrym kapłanem. Dziesięć lat minęło, zanim przyszły święty uzyskał święcenia kapłańskie.

Święty jest wzorem konsekwentnej i wytrwałej pracy. W seminarium nauka szła mu opornie, szczególnie łaciny. Z tego powodu nawet go wydalono, ale po pół roku przyjęto z powrotem. Święty nie zniechęcał się, gdy nauka mu nie szła. Wyśmiewany i wyzywany od głupka przez kolegów, nigdy się nie poddał, choć każde niepowodzenie bardzo przeżywał.

Pragniesz nauczyć się pokory i ascezy? Proboszcz z Ars jest w tej kwestii doskonałym nauczycielem. Człowiek często zachowuje się egoistycznie. Gdy osiągnie sukces, stanie się sławny ogarnia go pycha. W przypadku św. Jana Vianney było dokładnie odwrotnie. Gdy jego świętość wyszła daleko poza granice Ars, a do niewielkiej wioski zaczęły ściągać rzesze pielgrzymów, proboszcz stawał się coraz skromniejszy. Gdy za jego przyczyną działy się cuda, ukrywał to, by nie robić rozgłosu. Gdy do jego konfesjonału ustawiały się kilometrowe kolejki, a on każdego dnia na osiemnaście godzin stawał się więźniem konfesjonału, nie narzekał na niewygody. Wręcz przeciwnie: cieszył się, że tak wielu grzeszników nawraca się do Boga. Św. Jan Maria żył bardzo ascetycznie. Jadł niewiele – zadowalał się jednym gotowanym ziemniakiem dziennie (czasem jadł dwa; trzy uważał za rozpustę). Gdy otrzymał nowe ubranie albo jedzenie, szybko rozdawał ubogim. Spał na strychu, a za poduszkę służył mu kloc drewna. Współczesny człowiek przyzwyczajony do wygody mógłby pokiwać głową i uznać zachowanie świętego za wariactwo. Ale można też powtórzyć za biskupem diecezji lyońskiej: „Życzyłbym całemu memu duchowieństwu, choć odrobiny tego wariactwa”.

W czym jeszcze św. Vianney jest naszym idolem, autorytetem? W miłości do bliźniego, która przejawiała się nie tylko w pomocy materialnej, ale nieustannej modlitwie i pokucie za swoich parafian. Mógłby być również doskonałym wzorem dla tych, którzy nie wiedzą, jak radzić sobie ze swoim krzyżem. On swój umiłował i niósł z radością. Brał nawet na swe barki krzyże innych. Od niego uczyć mogą się Bożego szaleństwa duszpasterze i proboszczowie, których jest patronem. W nim mogą znaleźć pociechę ci, którymi inni pogardzają.

Wojciech Nowicki

 

 



Módlcie się i miłujcie: oto, czym jest szczęście człowieka na ziemi.

[św. Jan Maria Vianney]

 

Zabawna historia o ascezie

 

Ksiądz Vianney prowadził bardzo ascetyczny tryb życia. Tą czasem przesadną skromność życia zaczerpnął niewątpliwie od swojego duchowego ojca – ks. Balley. Ks. Balley uczył młodego Jana Marię podstaw teologii, pomagał mu w formacji kapłańskiej, a także spowiadał. Tu młody ksiądz Vianney trafił na swoją pierwszą placówkę. U ks. Balley był wikariuszem. Kiedyś przyuważył, że jego proboszcz nosi włosienicę i w ten sposób zadaje sobie dobrowolnie pokutę. I postanowił sprawić sobie podobną. Prócz tego księża niewiele jedli i niewygodnie spali. Któregoś dnia ks. Balley udał się do zarządcy diecezji ze skargą na wikariusza, że umartwia się ponad miarę. Tego samego dnia do biskupa udał się i ks. Vianney, by poskarżyć się na proboszcza, który jego zdaniem… za bardzo się umartwiał. Biskup śmiejąc się odprawił obu z niczym.

WN

 

Wzorowy proboszcz

 

Św. Jan Vianney był w pewnym sensie cudotwórcą. Skierowany przez biskupa do Ars otrzymał 230 niezbyt pobożnych ludzi. W ciągu kilkunastu lat nawrócił całą parafię. Doprowadził do zamknięcia sklepów w niedzielę. Zwiększyła się liczba wiernych uczęszczających na Msze i przyjmujących Komunię św. Wzrosła wiara parafian, którzy wraz z proboszczem modlili się wieczorem, odmawiali Anioł Pański, a nawet wzorem świętego czcili każdą godzinę jedną Zdrowaśką. Ponadto święty rozbudował kościoła, stworzył rodzaj szkoły zwanej Domem Opatrzności, a swoją pobożnością sprowadził do Ars rzesze pielgrzymów. W ten sposób miał pod swoją duchową opieką nie 230 ale 80 tys. dusz.

Św. Jan Vianney zwykł mawiać o kapłanie: „On nie żyje dla siebie, on żyje dla was”. Dlatego proboszcz z Ars zrezygnował z własnego „ja”, a wszystko, co robił, było podporządkowane służbie Bogu poprzez służbę bliźnim. To za nich nieustannie się modlił, to za nich wylewał łzy, to dla nich pościł, a nawet biczował się, to dla nich spędzał godziny w konfesjonale. Jak pisał Jan Paweł II w Liście do kapłanów na Wielki Czwartek 1986 r., „niewielu pasterzy posiada tak wielką świadomość swojej odpowiedzialności i tak wielkie pragnienie wyrwania powierzonych im dusz z niewoli grzechu czy ze stanu oziębłości”. Świadczą o tym słowa świętego: „O Boże mój, pozwól mi nawrócić moją parafię: zgadzam się przyjąć wszystkie cierpienia, jakie zechcesz mi zesłać w ciągu całego mego życia”.

WN

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki