Samarytanin psychiatrii
Adam Suwart
W tym roku przypada 60. rocznica rozpoczęcia pracy naukowej i praktyki lekarza psychiatrii prof. Antoniego Kępińskiego. Choć ludzi, którzy stykali się z nim osobiście jest z roku na rok coraz mniej, to jednak pamięć o tym wybitnym lekarzu, myślicielu i filozofie współczesnym jest cały czas żywa. Warto ją często przypominać, gdyż takich osób jak profesor Kępiński zawsze brakuje,...
W tym roku przypada 60. rocznica rozpoczęcia pracy naukowej i praktyki lekarza psychiatrii prof. Antoniego Kępińskiego. Choć ludzi, którzy stykali się z nim osobiście jest z roku na rok coraz mniej, to jednak pamięć o tym wybitnym lekarzu, myślicielu i filozofie współczesnym jest cały czas żywa. Warto ją często przypominać, gdyż takich osób jak profesor Kępiński zawsze brakuje, a dziś wydają się szczególnie potrzebni.
„Umiera człowiek, ale pozostaje po nim słowo, specyficzny dla niego gest, klimat uczuciowy, który wokół siebie roztaczał, a więc jego jakby symbole, które zostały swego czasu rzucone w świat otaczający i w tym świecie się zatrzymały, podczas gdy ciało przestało istnieć”. To zaledwie jeden z bogatego zbioru cytatów, jakie pozostały po profesorze Antonim Kępińskim. Chociaż od jego śmierci minie w przyszłym roku 35 lat, profesor jest nadal pamiętany w Krakowie, z którym związał całe swoje życie.
Spotkanie dwóch wielkich
Pochodził z Kresów Wschodnich, z województwa stanisławowskiego, gdzie przyszedł na świat w 1918 roku. Wczesne lata życia spędził w Nowym Sączu. Jego ojciec, Tadeusz, był starostą. Gimnazjum kończył już jednak w 1936 roku w Krakowie, zdając maturę jako najlepszy abiturient. W tym czasie zetknął się z jednym z najwybitniejszych ludzi czasów współczesnych, który także – przybywszy uprzednio z Wadowic – stąpał po ulicach Krakowa. Zarówno Karol Wojtyła, jak i Antoni Kępiński byli wówczas prezesami Sodalicji Mariańskiej w swoich szkołach; Karol Wojtyła przewodził tej organizacji w liceum wadowickim, Kępiński – w krakowskim Gimnazjum im. Nowodworskiego. Obaj spotkali się przypadkowo na krakowskim dworcu kolejowym. Okazało się, że obaj zmierzają na generalny zjazd Sodalicji Mariańskiej do Poznania. Cała noc spędzona w podróży upłynęła im na rozmowie i… jedzeniu czereśni. Być może wtedy ujawniło się powinowactwo dusz obu wybitnych postaci, skoro dyskretna znajomość i współpraca z przyszłym biskupem i kardynałem przetrwała aż do śmierci profesora w 1972 roku. Karol Wojtyła, po latach, już jako kardynał, wspominając pierwsze spotkanie z nim i wspólną podróż pociągiem miał powiedzieć: „Nie miałem wątpliwości, że Kępiński już wówczas znacznie jaśniej widział swoją przyszłość niż ja…”.
Powołany do leczenia dusz
Rzeczywiście, w Kępińskim wyraźnie jaśniało odczuwane wcześnie powołanie. Zapewne w wielu miejscach było one zbieżne z ideałem, jakim stało się życie Karola Wojtyły – Jana Pawła II; Kępiński bowiem również od najmłodszych lat chciał służyć ludziom. Początkowo planował, że zostanie chirurgiem, jednak z przyczyn losowych okazało się to niemożliwe. Wtedy – z pozoru tylko przypadkowo – wybrał psychiatrię, aby w ciągu kilkudziesięciu lat stać się luminarzem tej gałęzi nauki. Nie był jednak lekarzem teoretykiem ani naukowcem zamkniętym w zaciszu własnego gabinetu, zapatrzonym w gipsowe odlewy ludzkiego mózgu. Dla niego najważniejszy pozostawał człowiek – postawę wobec pacjentów wyrażał w niezrozumiałym dla wielu aforyzmie: „Pacjent ma zawsze rację”.
Jeden z pacjentów tak powiedział o swoim lekarzu: „Gdy wchodziło się do jego gabinetu, wystarczyło często jedno spojrzenie profesora, by się lżej zrobiło chorym nerwom. Stosunek jego do pacjenta był cudowny. Pacjent po wizycie u profesora wychodził pełen otuchy i stan jego zmieniał się radykalnie. Siebie umniejszał, a nas wywyższał. Bo przypisywał sobie przeciętność, niezaradność, niezręczność, a nam siłę, sprawność, inteligencję i dobroć. Starał się dostrzec w nas, co dobre i piękne – i pięknieliśmy we własnych oczach, nabieraliśmy do siebie szacunku, nieraz po raz pierwszy w życiu akceptowaliśmy siebie. Miałem szczęście być jego pacjentem przez kilka lat. Nie waham się użyć określenia «szczęście», choć do jego gabinetu sprowadziła mnie choroba, a więc cierpienie... Był równorzędnym partnerem tych «podróży w głąb mojej duszy». Ja czułem się jego przewodnikiem, bo to było moje wnętrze, nie jego. Poruszaliśmy się, jakby to była wyprawa grotołazów do niezbadanego, podziemnego labiryntu. Ja szedłem pierwszy i mówiłem, co widzę. Jednocześnie czułem się asekurowany przez postępującego za mną krok za krokiem profesora”.
Nie zawsze zrozumiany
Niektórzy zarzucali Kępińskiemu, że jego prace nie spełniają waloru „pełnej naukowości”. Decydował o tym niespotykany w psychiatrii język jego publikacji. Bliżej im było do wyrafinowanego eseju naukowego niż do językowo zuniformizowanych elaboratów, jakich do dziś nie brakuje niestety w wielu dziedzinach nauki. Wydaje się, że Kępiński, tak bardzo oddany człowiekowi, nigdy nie opisałby jego wnętrza za pomocą martwego żargonu. Zapewne dlatego jego publikacje stały się ponadczasowe i przystępne nie tylko dla ludzi prostych, nieznających meandrów naukowego opisu, ale także dla koneserów i specjalistów. Antoni Kępiński opublikował 163 ważne prace naukowe, w tym 9 książek monograficznych – koronę tych dzieł stanowi znana triada: „Melancholia”, „Lęk”, „Schizofrenia”. Te trzy publikacje dotykają najważniejszych nurtów psychiatrii klinicznej. Wnikliwość opisu i znajomość bogactwa przeżyć chorego każą uznać Kępińskiego za psychiatrę genialnego. Dzięki wyjątkowemu darowi obserwacji, silnej empatii, a więc zdolności współuczestnictwa w ludzkim dramacie, profesor stawał się autentyczny w swoich badaniach, jak mało który lekarz.
Akceptował innego, od siebie wymagał
Wobec chorych był życzliwy, akceptujący i wdzięczny. Czasem mówił, że nie wiadomo kto większe osiąga korzyści z psychoterapii: pacjent czy lekarz. Z przekonaniem powtarzał, że to nie pacjenci winni mu płacić, lecz on chorym, gdyż od nich się uczy. Zdarzało się, że do swej „prywatnej praktyki” po prostu dopłacał; biednym chorym dawał pieniądze na leki lub na jedzenie – zapisał profesor Zdzisław Jan Ryn.
Sam zmagał się z trudami życia. Największe działania twórcze prowadził właśnie w ostrym stadium ciężkiej i nieodwracalnej choroby nerek. Gdy przejęty bólem nie mógł spać, wstawał w nocy i przez wiele godzin kończył swoje dzieła. Rodzinie oszczędzał jakiegokolwiek narzekania; nie chciał sprawiać nikomu bólu swoim własnym cierpieniem. Podobnie przez całe życie rzadko opowiadał o niedoli, jakiej doświadczył jako więzień hitlerowskiego obozu koncentracyjnego. W zamian za to psychopatologii obozu – zarówno kata, jak i ofiary – poświęcił jedną ze swych najbardziej przejmujących książek – „Rytm życia”. Także kierowana przez niego krakowska klinika psychiatrii była jednym z nielicznych w powojennej Polsce ośrodków fachowej pomocy dla ludzi z obozową traumą.
Jak pierwsi chrześcijanie
W opinii wielu współczesnych badaczy „książki Kępińskiego ochroniły Polskę przed szkodliwym wpływem antypsychiatrii, a więc przed przeistoczeniem więźniów szpitali psychiatrycznych, w bezdomnych więźniów ulicy. Uczynił on znacznie więcej, gdyż pokazał, jak można połączyć podejście medyczne z humanistycznym, jak w praktyce pogodzić naukową wiedzę i ludzkie rozumienie chorego, jak leczyć, a zarazem z godnością traktować pacjenta”.
Jeden z psychiatrów napisał, że „Kępiński był krystalicznie czystą «anima naturaliter Christiana», tak charakterystyczną dla pierwszych chrześcijan i opartą na Biblii i Dekalogu. Kępiński przyjął chrześcijańskie przykazanie miłości bliźniego za podstawową powinność moralną jednostki ludzkiej”. Profesor Zdzisław Jan Ryn, uczeń profesora i jeden z najwytrwalszych kustoszów jego spuścizny, zauważył: „Jeśli zastanowić się, jaki ślad pozostawił Kępiński swoim życiem i dziełem, to przede wszystkim stworzył wzór osobowy lekarza, model lekarza idealnego, którego dewizą był szacunek do chorego. We współczesnym świecie, nękanym dramatycznymi konfliktami i kontrastami, Kempiński pokazał, że możliwa jest postawa samarytanina”.
Korzystałem z prac Zdzisława Jana Ryna.