Agnieszka Holland powróciła na ekrany kin z kameralnym filmem o genialnym kompozytorze. „Kopia mistrza” opowiada historię powstania ostatnich dzieł całkowicie głuchego już Ludwika van Beethovena; tym samym muzyka staje się głównym bohaterem filmu.
Brak zainteresowania ze strony reżyserów tak ciekawym i dramatycznym tematem jak głuchota wielkiego kompozytora budzi zdziwienie. Sam człowiek nie wymyśliłby takiej historii: pozbawić słuchu Mistrza, uwielbianego przez śmietankę wiedeńskich melomanów, któremu kłaniała się nawet cesarzowa! I jeszcze kazać mu komponować dalej – głuchemu! Ta historia wydaje się być nadprzyrodzona i z pewnością taka jest. Beethoven w całkowitej ciszy skomponował utwory, które obaliły dotychczasowy porządek muzycznego świata, wytyczył nową drogę.
Język Boga
Za cztery dni planowana jest premiera wykonania IX Symfonii. Beethoven (Ed Harris) pilnie potrzebuje kopisty, który szybko i sprawnie spisałby wszystkie nuty. Zjawia się u niego najzdolniejsza studentka konserwatorium Anna Holtz (Diane Kruger). Beethoven to typ artysty romantycznego, geniusza niezrozumianego przez otoczenie, burzącego ład społeczny. Agnieszka Holland w pierwszej części filmu chce odbrązowić kompozytora: jest bardzo niesympatyczny, a nawet arogancki, ma gburowaty charakter. Mieszka na poddaszu z karaluchami i szczurami. W to wszystko wkracza młodziutka, przepiękna, czysta i niewinna, ale bardzo inteligentna i bystra dziewczyna. Pierwsza część obrazu to przede wszystkim zmaganie się dwóch osobowości, „przebijanie się” Anny Holtz przez skorupę, w jakiej żyje głuchy Beethoven, szukanie go wśród nut. Zaiskrzy podczas koncertu – za pomysł 15-minutowego skrótu prawie dwugodzinnej IX Symfonii należą się brawa. Kwadrans czystej muzyki to pomysł niemal bohaterski. Po sukcesie Symfonii Beethoven rozpoczął pisanie kwartetów smyczkowych, które okazały się zupełnie niezrozumiałe dla publiczności z powodu nowatorskiej formy. Tymczasem Anna staje się jedynym przyjacielem i powiernikiem mistrza.
Jak rozmawiać o muzyce, żeby uniknąć banału? Nie jest to proste, ale mam wrażenie, że Holland sprostała temu zadaniu. Udało się pokazać samotność Beethovena, jego zmagania z Bogiem, momenty buntu, ale i chwile dziękczynienia.
Fakty i fikcja
Anna Holtz nie istniała naprawdę. Człowiek o nazwisku Holtz był amatorskim skrzypkiem grającym w zaprzyjaźnionym kwartecie, odwiedzał Beethovena i pielęgnował go w ostatnich latach życia. Opowiadano natomiast o młodej kobiecie, która, po wykonaniu IX Symfonii, gdy cała sala oklaskiwała mistrza, a ten stał pogrążony w swej ciszy przodem do orkiestry, podeszła do niego i delikatnie obróciła go w kierunku publiczności. Cechy i postępowanie wielu osób, które opiekowały się później schorowanym kompozytorem, składają się na postać Anny.
To film bez rozmachu znanego z „Amadeusza”, rozgrywający się w większości w czterech ścianach mieszkania, bez błysku złota i kandelabrów, a raczej w półmroku świec i chmurnego nieba. Na pewno nie jest to dzieło genialne, ale wzrusza pięknem muzyki, zadziwieniem nad człowiekiem i jego losem, nad samotnością i przyjaźnią, a także nad wiarą w Boga. Beethoven umiera, ale zostaje jego muzyka.