Dziękujmy Bogu za Henryka Mikołaja Góreckiego i jego muzykę. Zmarł genialny kompozytor, który poprzez sztukę potrafił dać nadzieję. „Ten świat potrzebuje piękna, by nie pogrążyć się w rozpaczy” – powiedział kiedyś. On nam to piękno podarował.
Nie lubił szumu wokół swojej osoby. Nie udzielał wywiadów, nie cierpiał jubileuszów i wystawnych uroczystości na swoją cześć, nie należał do tych „autorytetów”, które zabierają głos we wszystkich sprawach publicznych. Jeden z najwybitniejszych współczesnych kompozytorów świata mieszkał ze swoją żoną w domu pod Zakopanem, we wsi Ząb, i przemawiał poprzez muzykę. To jego muzyka dawała odpowiedzi na najważniejsze potrzeby człowieka, tak często dziś tłumione i odpychane. Jego twórczość jest świadectwem tęsknoty za sacrum, kontemplacją i modlitwą. Henryk Mikołaj Górecki spotkał się z Bogiem po ciężkiej chorobie, 12 listopada 2010 roku.
Od awangardy po liryzm
Mimo, że w drugiej połowie swego życia zamieszkał na Podhalu i zakochał się w górach, to zawsze mówił o sobie, że jest Ślązakiem. Urodził się 6 grudnia 1933 roku w Czernicy koło Rybnika. Kiedy miał dwa lata, zmarła jego matka. Wspominał, że w domu stało pianino, ale zabraniano mu go nawet dotykać. Ojciec planował dla niego inną przyszłość, bardziej praktyczną. Dopiero w wieku 19 lat rozpoczął naukę w szkole muzycznej, którą później kontynuował w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Katowicach. Kto zna Góreckiego z jego najsłynniejszego dzieła, „III Symfonii pieśni żałosnych”, temu trudno będzie uwierzyć, że był on kiedyś uważany za najradykalniejszego awangardzistę w kraju. Podczas IV Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Współczesnej „Warszawska Jesień” został wykonany jego utwór Scontri op. 17 na oriestrę. Wywołał nawet u wytrawnych słuchaczy niemały szok z powodu awangradowych brzmień. Charakterystyczne dla tego okresu twórczości Góreckiego były ekspresja uzyskiwana dzięki zaskakującym kontrastom: od hałasu po kilkusekundowe bloki ciszy i perkusyjne nawałnice. Przełomem okazał się rok 1972, kiedy na kolejnej Warszawskiej Jesieni Górecki znów wszystkich zadziwił. Miało wówczas miejsce prawykonanie utworu Ad Matrem, który wprawił słuchaczy w jeszcze większe osłupienie. Przyzwyczajeni do modnej polskiej szkoły awangardy i nieokiełznanych dźwięków, usłyszeli nieobecną wówczas w muzyce współczesnej, liryczną melodykę. Po raz pierwszy również wtedy Górecki wykorzystał ludzki głos jako nośnik ważnych treści. To od tego momentu Górecki powierzył muzyce najistotniejsze tematy zaglądające w głąb ludzkiej egzystencji. Kontemplował tajemnicę stworzenia i samego Stwórcę. Zaczął sięgać do Biblii i modlitw Kościoła, tekstów religijnych. Muzyką modlił się.
Na listach przebojów
III Symfonia pieśni żałosnych podzieliła słuchaczy Warszawskiej Jesieni. Był rok 1977. Połowa sali obwołała Góreckiego geniuszem, a połowa dyletantem. Pojawiły się nawet głosy posądzające go o niemoc twórczą czy złośliwe komentarze, mówiące o nawrocie do „prymitywnej tonalności”. Górecki był w tym czasie rektorem PWSM w Katowicach i miał na koncie wiele międzynarodowych nagród. Szesnaście lat później, właśnie dzięki temu utworowi, o Góreckim usłyszał cały świat, nie tylko „wyselekcjonowani” festiwalowi melomani. Płyta wydana przez amerykańską firmę Elektra Nonesuch osiągnęła nakład ponad miliona sprzedanych egzemplarzy. To jest niesamowity wynik, nawet dla muzyki pop. III Symfonia w wykonaniu amerykańskiej śpiewaczki Dawn Upshaw i zespołu London Sinfonietta dostała się nawet na listy przebojów, co nigdy wcześniej nie dotyczyło żadnego utworu muzyki poważnej! Muzyka Góreckiego trafiła prosto w ludzkie serca. Angielskie radio „Classic FM” nadawało III Symfonię na okrągło, bo takie było żądanie słuchaczy. Anegdotami stały się opowieści o kierowcach tirów, którzy wzruszeni zatrzymywali się na poboczach, czy gospodyniach domowych do głębi poruszonych muzyką Góreckiego. Faktem jest, że III Symfonia jest utworem nadzwyczajnym, a to, co się wydarzyło w latach 90. XX w. świadczy tylko o tym, że ludzka dusza pragnie piękna.
III Symfonia składa się z trzech wolnych części i trwa 50 minut, a jej emocjonalny rdzeń stanowią pieśni żałobne śpiewane przez liryczny sopran. Tekst z pierwszej części pochodzi z XV-wiecznego polskiego tekstu znanego jako Lamentacje Świętego Krzyża, w którym Maryja prosi swego umierającego Syna o udział w Jego ranach. Tekst drugiej części jest najbardziej wstrząsający. Pochodzi z zakopiańskiego więzienia, w którym mieściło się Gestapo. Na ścianie jednej z cel wyryte były słowa: „Mamo, nie płacz. Królowo Niebios, najczystsza Dziewico, wspieraj mnie zawsze. Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna” i podpis: „Helena Wanda Blazusiak, 18 lat, 25 VIII 1944”. Nie wiadomo, czy przeżyła.
W trzeciej części matka rozpacza nad stratą syna – żołnierza. Według kompozytora tekst ten pochodzi prawdopodobnie z okresu I wojny światowej.
Tylko piękno
Dziś III Symfonia wymieniana jest bez zastanowienia jako arcydzieło muzyki symfonicznej XX w. Od czasu jej wielkiej sławy, muzyka Góreckiego była grana w salach koncertowych całego świata, tymczasem on sam zaszył się na podhalańskiej wsi i nie uczestniczył w tej fecie na swoją cześć. Pisał przejmujące prostotą i szczerością utwory sakralne, zwrócił się ku korzeniom polskiej muzyki ludowej. Powstały kolejno: Beatus Vir, Miserere, Błogosławione pieśni malinowe, przepiękne Totus Tuus dedykowane Janowi Pawłowi II, cykl pieśni do Matki Bożej O Domina nostra. To najczęściej wykonywane utwory Góreckiego, które odwołują się do dawnych mistrzów muzyki religijnej, a przecież tak osobiste, jak osobista może być modlitwa. To modlitwa Góreckiego.
Tę nutę słychać także w słynnych utworach kameralnych, które pisał dla światowej sławy kwartetu smyczkowego, Kronos Quartet. Trzy kwartety smyczkowe są utworami wybitnymi, a każde ich prawykonanie było wydarzeniem. David Harrington z Kronos Quartet powiedział o III Kwartecie Pieśni śpiewają przy okazji pierwszego wykonania w roku 2005: „Bez wątpienia Pieśni śpiewają jest dla mnie najbardziej lirycznym, przejmującym i najgłębiej rezonującym dziełem, jakie kiedykolwiek napisano na kwartet smyczkowy spośród tych, które są mi znane. Ta muzyka pociesza, zderzając się – nie bez trudności – z najgłębszymi aspektami życia”.
Henryk Mikołaj Górecki w ostatnich latach życia nie miał dobrego zdania na temat współczesnego świata i sztuki. „Zaczynam się uważać za takiego Nikifora w muzyce, patrząc choćby na te straszne rzeczy, które się teraz dzieją na świecie” – powiedział w krótkim wywiadzie dla poznańskiej Gazety Wyborczej w 2001 r. Dwa lata temu, podczas uroczystości nadania tytułu Doktora Honoris Causa Akademii Muzycznej w Krakowie wyraził to dosłowniej: „Czas, który nam dano jest czasem trudnym. Jest to czas, w którym wszystko można – mam tutaj na myśli sztukę – wszystko jest dozwolone. Nie ma żadnych reguł, żadnych nakazów. Nastał nam czas uświęconego chamstwa – czy jak to dobitnie określił Sławomir Mrożek: «Czas sakralizacji chamstwa». Sztuka została doprowadzona do całkowitej dewastacji, popada w ruinę i mnie w tym wszystkim coraz trudniej się odnaleźć. Proszę mnie źle nie zrozumieć – ja nie jestem przeciwnikiem nowej sztuki, ja jestem przeciwnikiem chamstwa i destrukcji w sztuce. Jestem przeciwnikiem niszczenia tego, co najcenniejsze w człowieku: wzruszenia. Ten świat potrzebuje piękna, by nie pogrążyć się w rozpaczy. (…) Tylko piękno jest wartością rzetelną.”.
Ostatnio pracował nad IV Symfonią. Nie skończył jej.