Stan wojenny
ks. Jan Glapiak
Dwadzieścia pięć lat temu nasza Ojczyzna przeżywała bardzo trudny okres w swej historii. Byłem wówczas klerykiem IV roku Arcybiskupiego Seminarium Duchownego w Poznaniu. O tym, co w tych dniach przeżywałem, razem z seminaryjnymi kolegami, mówią poczynione wówczas przeze mnie notatki.
15 grudnia 1981 r., wtorek
Niestety, nie wszędzie jest tak spokojnie, jakby się myślało. Nawet Polskie...
Dwadzieścia pięć lat temu nasza Ojczyzna przeżywała bardzo trudny okres w swej historii. Byłem wówczas klerykiem IV roku Arcybiskupiego Seminarium Duchownego w Poznaniu. O tym, co w tych dniach przeżywałem, razem z seminaryjnymi kolegami, mówią poczynione wówczas przeze mnie notatki.
15 grudnia 1981 r., wtorek
Niestety, nie wszędzie jest tak spokojnie, jakby się myślało. Nawet Polskie Radio podało, że gdzieś są jednak strajki, a z nieoficjalnych źródeł wiadomo, że w kilku kopalniach górnicy nie wyjeżdżają na górę; że podobno coś dzieje się w Stoczni Gdańskiej, coś w Ursusie, a nawet w „Cegielskim”. Radio oczywiście podaje: „Wszystkie zakłady z nielicznymi wyjątkami pracują normalnie”. W ogóle wszelkie wiadomości są bardzo krótkie. Przeważnie są to jakieś komunikaty.
Obowiązuje też zakaz poruszania się własnymi pojazdami. Na granicach Poznania przy wszystkich trasach wylotowych stoją patrole i sprawdzają przejeżdżających. Od godz. 22 do 6 rana jest godzina policyjna.
Przyszedł transport żywności z Holandii – 140 samochodów. Konwój dojechał do Poznania i tutaj utknął. Żywność ma być rozwieziona do wszystkich polskich diecezji. Na to nie chciano się zgodzić. Wszystkie samochody od rana stoją przy granicy Poznania. Teraz już chyba otrzymali zgodę. Mają przyjechać do nas na obiad – 260 osób. Stąd też dzisiaj nie mieliśmy „normalnie” obiadu. Był tylko chleb z kiełbasą z puszki i herbata w audytorium na dole.
Obejrzałem Dziennik TV i żałuję tego. Kiedy się słyszy to, co oni mówią, można się zdenerwować. Te same bajki co w radiu. Nadal uspokajają ludzi i tłumaczą, jak bardzo było potrzebne wprowadzenie stanu wojennego. Na poparcie tego, co opowiadają, odtwarzają nagrane wypowiedzi osób, które tylko przypieczętowują to, co oni chcą nam powiedzieć.
Koledzy byli w mieście, ponieważ szli na katechezę do przykościelnych salek (dzieci jednak nie przyszły, ponieważ miały już powiedziane, że są wakacje). Widzieli czołgi: 20 przejeżdżało aleją Armii Czerwonej (dziś św. Marcina). Zabrano też na UB paru (podobno trzech) dominikanów – duszpasterzy akademickich. Budynek dominikanów jest pilnowany.
O godz. 18 było czytanie duchowne, o 19 – nabożeństwo w intencji Ojczyzny i wystawienie Najświętszego Sakramentu. Do godz. 22 jest adoracja. Nie było jeszcze kolacji. Teraz jedzą zapowiadani Holendrzy, którzy przywieźli żywność. Będą spać w audytoriach. Kto potrafi rozmawiać po niemiecku, ten może się od nich wiele dowiedzieć o sytuacji na Zachodzie. Ich wypowiedzi przeczą temu, co mówi się nam w TV i radiu. W Holandii sprawa polska jest niezwykle ważna. Mówią, że kiedy przekroczyli polską granicę, to wszędzie na drogach widzieli wojsko: armatki, czołgi, wozy pancerne. Kiedy dojeżdżali do Poznania, okrążyło ich wojsko. Chciano im rozładować towary, lecz oni stwierdzili, że muszą je dostarczyć do właściwego adresata, którym są ośrodki charytatywne, i raczej podpalą wszystko, niż im to oddadzą. Po długich rozmowach otrzymali pozwolenie, by dowieźć towar do celu. A w TV przed chwilą powiedzieli, że towary z zagranicy bez przeszkód trafiają do adresatów…
16 grudnia 1981 r., środa
Jest to dzień modlitw w intencji Ojca Świętego. Stąd też na Mszy św. homilię wygłosił ksiądz biskup rektor. Nawiązał on także do wczorajszego wydarzenia związanego z dostarczeniem żywności. Mówił o tym, że Holendrzy przywieźli 120 tys. paczek, jak to oni nazwali „darów z serca”. Pod takim hasłem ukazało się ogłoszenie w jednej z holenderskich gazet, zachęcające do pomocy żywnościowej dla Polaków z okazji świąt Bożego Narodzenia. Kiedy już wszystko mieli przygotowane, zaskoczyła ich wiadomość o stanie wojennym w Polsce. Mimo wszystko postanowili przywieźć towar do Polski. Jakże więc wielkie było ich wzburzenie na wieść, że wojsko rozładuje te dary: „Raczej je zniszczymy, niż pozwolimy rozładować”. Tu już nie chodziło o samo dostarczenie towaru, ale o honor. Przecież, kiedy oni wyjeżdżali z Holandii, byli nawet żegnani przez rodaków.
17 grudnia 1981 r., czwartek
Czas nie jest spokojny. Wystarczy wejść w mury seminarium, a już słyszy się wszelakie rozmowy na temat obecnej polityki państwa. Opinie są różne, najczęściej smutne, bo umarły jakieś nadzieje. W końcu – to łatwo się wyczuwa – każdy chciał, aby coś się zmieniło, pokładał jakieś nadzieje w „Solidarności”. Dzisiaj te nadzieje dla jednych są już martwe, dla drugich prawie martwe. Są może jeszcze tacy, którzy wierzą w jakiś zryw, ale to – tak mi się przynajmniej wydaje – wyjątki. Sądzę, że nadejdzie chwila, kiedy znowu będzie się trzeba poderwać w walce o prawdę, ale musi upłynąć jakiś czas. Teraz jest to niemożliwe, chyba że stałby się cud. Ja w cuda wierzę (...).
Przepisy wcale nie łagodnieją, a wręcz przeciwnie – zaostrzają się. Wynikałoby z tego, że napięcie w kraju wcale nie maleje, a może wręcz przeciwnie – jeszcze się natęża. W radiu i TV stale tłumaczą, jak konieczne było wprowadzenie tego stanu, udowadniają „przewrotną” politykę „Solidarności”.
Wieczorem, jak w każdy czwartek, mieliśmy Mszę św., którą celebrował ksiądz prof. Andrzej Sparty. Miał też homilię. Słowo wprowadzające do Mszy św. powiedział ksiądz biskup rektor. Nawoływał do modlitwy za Ojczyznę, za internowanych, ich rodziny, a także za tych, którzy są w mundurach.
18 grudnia 1981 r., piątek
Wiadomo, że są pierwsze ofiary stanu wojennego. W środę wieczorem zginęło kilku górników (...), do których posłano wojsko. Te wiadomości podało nawet Polskie Radio. A może są jeszcze inne ofiary? Dziś też podano bardzo długą listę osób internowanych.
Profesorowie rzadko się na ten temat wypowiadają, czasem jednak coś mówią. Dziś np., na łacinie wyprawialiśmy imieniny księdzu profesorowi Kotlarskiemu. Zaczęliśmy śpiewać „Plurimos annos”. Pozwolił nam zaśpiewać tylko jedną część i przerwał, mówiąc: „Nie czas ku temu, by tak śpiewać”, i nawiązał do pierwszych ofiar.