Kościół mówi jasno
Nauka Kościoła o homoseksualizmie jest jednoznaczna. Składają się na nią trzy elementy. Po pierwsze, negatywna ocena współżycia homoseksualnego. Po drugie, wezwanie do szacunku i zrozumienia potrzeb duszpasterskich osób homoseksualnych. Po trzecie (i to jest wniosek z poprzednich dwóch), wezwanie osób homoseksualnych do wstrzemięźliwości, a pozostałych do współczucia i delikatności. Te trzy elementy są równoważne i nie wolno nam – jeśli chcemy pozostać wierni nauce Kościoła – podkreślać tylko jednego z nich, lekceważąc pozostałe.
Katechizm Kościoła katolickiego trzy punkty poświęca zagadnieniu zatytułowanemu „Czystość i homoseksualizm”. W punkcie 2357 czytamy:
„Homoseksualizm oznacza relacje między mężczyznami lub kobietami odczuwającymi pociąg płciowy, wyłączny lub dominujący, do osób tej samej płci. Przybierał on bardzo zróżnicowane formy na przestrzeni wieków i w różnych kulturach. Jego psychiczna geneza pozostaje w dużej części niewyjaśniona. Tradycja opierając się na Piśmie Świętym, przedstawiającym homoseksualizm jako poważne zepsucie, zawsze głosiła, że «akty homoseksualizmu z samej swojej wewnętrznej natury są nieuporządkowane». Są one sprzeczne z prawem naturalnym; wykluczają z aktu płciowego dar życia. Nie wynikają z prawdziwej komplementarności uczuciowej i płciowej. W żadnym wypadku nie będą mogły zostać zaaprobowane”.
Kolejny, 2358 punkt stwierdza:
„Pewna liczba mężczyzn i kobiet przejawia głęboko osadzone skłonności homoseksualne. Skłonność taka, obiektywnie nieuporządkowana, dla większości z nich stanowi ona trudne doświadczenie. Powinno się traktować te osoby z szacunkiem, współczuciem i delikatnością. Powinno się unikać wobec nich jakichkolwiek oznak niesłusznej dyskryminacji. Osoby te są wezwane do wypełniania woli Bożej w swoim życiu i – jeśli są chrześcijanami – do złączenia z ofiarą krzyża Pana trudności, jakie mogą napotykać z powodu swojej kondycji”.
Wreszcie punkt 2359 mówi:
„Osoby homoseksualne są wezwane do czystości. Dzięki cnotom panowania nad sobą, które uczą wolności wewnętrznej, niekiedy dzięki wsparciu bezinteresownej przyjaźni, przez modlitwę i łaskę sakramentalną, mogą i powinny przybliżać się one – stopniowo i zdecydowanie – do doskonałości chrześcijańskiej”.
Tyle, jeśli chodzi o Katechizm: nie ma tu ani słowa więcej. Jezus bezpośrednio na temat homoseksualizmu się nie wypowiadał. Mówił o nim za to św. Paweł i również jego słowa (pomijając cały ich kontekst historyczny) warto tu przytoczyć.
W Liście do Rzymian (Rz 1, 26–27) czytamy:
„Dlatego to wydał ich Bóg na pastwę bezecnych namiętności: mianowicie kobiety przemieniły pożycie zgodne z naturą na przeciwne naturze. Podobnie też i mężczyźni, porzuciwszy współżycie z kobietą, zapałali nawzajem żądzą ku sobie, mężczyźni z mężczyznami uprawiając bezwstyd i na samych sobie ponosząc zapłatę należną za zboczenie”.
W Pierwszym Liście do Koryntian (1 Kor 6, 9–10) Paweł do tego problemu znów powraca, tym razem krótko tylko o nim wspominając:
„Czyż nie wiecie, że niesprawiedliwi nie posiądą królestwa Bożego? Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwiąźli, ani mężczyźni współżyjący z sobą, ani złodzieje, ani chciwi, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy nie odziedziczą królestwa Bożego”.
Papież Jan Paweł II na temat homoseksualizmu nie wydał żadnego odrębnego dokumentu, a w swoich wypowiedziach odnosił się do niego pośrednio, podkreślając zdecydowanie wagę związku między mężczyzną a kobietą. W powszednim nauczaniu kilkakrotnie negatywnie oceniał próby nazywania związków homoseksualnych „rodziną” czy przyznawania im prawa do adopcji dzieci. Za jego pontyfikatu jednak Kongregacja Nauki Wiary w 1986 r. wydała „List o duszpasterstwie osób homoseksualnych”, który z jednej strony przypominał naukę Kościoła, z drugiej podkreślał potrzebę pracy duszpasterskiej pośród osób homoseksualnych. Również na jego prośbę Kongregacja opublikowała „Uwagi dotyczące projektów legalizacji związków między osobami homoseksualnymi” (czerwiec 2003), w których podkreślała, że szacunek dla osób homoseksualnych nie oznacza aprobaty ich zachowań seksualnych czy legalizacji związków.
Papież Benedykt XVI w 2005 r. wydał „Instrukcję dotyczącą kryteriów rozeznawania powołania w stosunku do osób z tendencjami homoseksualnymi w kontekście przyjmowania do seminariów i dopuszczania do święceń”. Był w niej jednoznaczny: osoby z głębokimi skłonnościami homoseksualnymi do święceń kapłańskich dopuszczane być nie mogą.
Papież Franciszek na temat homoseksualizmu również nie milczy – jego słowa nie są jednak tak jednoznaczne, jak się potocznie wydaje. Owszem, słynne „Kim jestem, aby osądzać”, padło z ust Franciszka. Franciszek przypominał również, że nie tendencje homoseksualne, ale zachowania są grzechem. Mówił, że powinniśmy wszyscy prosić osoby homoseksualne o wybaczenie z powodu tego, jak są w społeczeństwie traktowane. Jednocześnie jednak stwierdzał, że martwi go homoseksualizm wśród księży i zakonników. Mówi z troską o swoistej modzie na homoseksualizm, która oddziałuje również na Kościół. Jeszcze zanim został papieżem, jako arcybiskup Buenos Aires w 2010 r., w reakcji na głosowanie w parlamencie Argentyny nad ustawą o związkach jednopłciowych wołał:
„Nie bądźmy naiwnymi: w sporze tym nie chodzi jedynie o walkę polityczną. Jest to destrukcyjny projekt wymierzony w Boży plan stworzenia. (…) Jest to działanie ojca kłamstwa, który pragnie oszukać i zmącić umysły dzieci Bożych. (…) W tych działaniach musimy dostrzec zazdrość diabła, przez którego wszedł grzech na świat i który pragnie zniszczyć obraz Boga w człowieku: w mężczyźnie i kobiecie, stworzonych przez Boga i którym to zostało polecone, aby wzrastali i rozmnażali się. Wołajmy zatem do Boga, aby zesłał swojego Ducha na parlamentarzystów, którzy będą głosować. Aby nie oddawali głosu, kierując się błędem lub koniunkturą, lecz aby głosowali, kierując się prawem naturalnym i prawem Bożym”.
To nie jest wołanie słabsze czy delikatniejsze niż wołanie biskupów, które dziś słyszymy. Potem w adhortacji Amoris laetitia Franciszek napisał:
„W trakcie dyskusji na temat godności i misji rodziny, ojcowie synodalni zauważyli, że «odnośnie do projektów zrównywania związków osób homoseksualnych z małżeństwem, nie istnieje żadna podstawa do porównywania czy zakładania analogii, nawet dalekiej, między związkami homoseksualnymi a planem Bożym dotyczącym małżeństwa i rodziny». To niedopuszczalne, aby Kościoły lokalne doznawały nacisków w tej materii oraz aby organizmy międzynarodowe uzależniały pomoc finansową dla krajów ubogich od wprowadzenia praw ustanawiających «małżeństwo» między osobami tej samej płci”.
To jest ważny kontekst tych najbardziej znanych słów Franciszka. Uświadamia nam, że mimo iż zarzuca mu się coś innego, papież w swoim nauczaniu na temat homoseksualizmu jest wierny ortodoksyjnemu nauczaniu Kościoła: nie aprobuje czynów, ostrzega przed ideologią, ale przygarnia człowieka. Co więcej – przygarnia go nie mniej i nie bardziej, jak tego, który kradnie, zdradza albo w kościele ostatni raz był na Wielkanoc. Grzesznik jest grzesznikiem i jako taki potrzebuje nawrócenia. Nawrócenie nie jest warunkiem, ale owocem doświadczenia miłości – i dlatego właśnie papież z miłością do każdego grzesznika wychodzi.
Ideologia, czyli co?
„Potępiamy ideologię, nie ludzi”, słyszymy.
– Sprzeciwiamy się ideologii, która zaprzecza naturalnej różnicy płci – mówią jedni, na co drudzy odpowiadają: – Bycie gejem nie jest ideologią.
Czym jest ideologia? Według definicji słownikowej to zbiór poglądów, służących do całościowego interpretowania i przekształcania świata. W potocznym znaczeniu pojęcie to odnosi się do wszelkich teorii, które nie są teoriami ściśle naukowymi: to zespół symboli, schematów myślowych, mitów i struktur językowych, ale i strategia zmian i zespół ideałów, które nadają kierunek politycznemu i społecznemu działaniu. Jej zadaniem jest organizowanie zbiorowej tożsamości na rzecz wielkich zmian. Te ostatnie dwa zdania są najważniejsze. Proszę bowiem zwrócić uwagę, do jakich prowadzą nas odkryć. Po pierwsze, bycie homoseksualistą nie jest ideologią. Po drugie, ideologia LGBT istnieje (o tym za chwilę). Po trzecie, można wyznawać ideologię LGBT (dążyć do proponowanych przez nią zmian społecznych) i nie być homoseksualistą. Po czwarte, można być homoseksualistą i nie wyznawać ideologii LGBT. Bez tego rozróżnienia będziemy się nawzajem ranić, a nie będziemy się wzajemnie rozumieć.
Ideologia LGBT
Czy ideologia LGBT rzeczywiście istnieje? Część uczestników debaty publicznej ten fakt kwestionuje. Jeśli jednak ideologia to strategia na rzecz wielkich zmian w zbiorowej tożsamości, nie da się ukryć, że istnieje. Na poparcie tej tezy są dokumenty. Jest nim choćby „Strategia wprowadzenia równości małżeńskiej w Polsce na lata 2016–2025”, będąca wynikiem prac Stowarzyszenia Miłość Nie Wyklucza we współpracy z organizacjami pozarządowymi. Zainteresowanych odsyłam do dostępnego w sieci dokumentu. Nawet jego pobieżna lektura pozwala zauważyć, jak precyzyjnie wprowadzana jest w życie owa strategia (zaplanowane w niej zostały choćby odbywające się właśnie Marsze Równości w poszczególnych miastach). Zdefiniowanym wprost celem strategii jest doprowadzenie do legalizacji małżeństw jednopłciowych, wprowadzenie do szkół programów promujących postawy homoseksualne i ścigania z urzędu aktów homofobii. Działania te są wspierane przez organizacje międzynarodowe (nie miejmy złudzeń co do spontaniczności Marszów). Trudno udawać, że tak szeroko zakrojone działania nie są działaniami ideologicznymi, zwłaszcza że ich inicjatorzy nie ukrywają, że ich celem jest wyznaczanie kierunków działań politycznych i społecznych. Ideologia LGBT istnieje.
Przeciw ideologiom
Kościół z taką ideologią zgodzić się nie może. Co ważne, nie tylko dlatego, że jest ona przeciwna jego nauczaniu, ale również dlatego, że z samej definicji ideologii uderza ona w człowieka. Kościół sprzeciwia się każdej ideologii, jako zjawisku niebezpiecznemu dla wolności człowieka i narzucającemu mu, a w konsekwencji całemu społeczeństwu, jedyny słuszny sposób postępowania i myślenia. Inaczej rzecz ujmując, ideologia LGBT jest niebezpieczna nie tyle dlatego, że jest LGBT, ale dlatego, że jest ideologią: docelowo prowadzi do tego, że będziemy mieli prawo wypowiedzenia się jedynie „za”, nigdy „przeciw”.
Jak w takim razie odróżnić ideologię od człowieka, nawet jeśli ją wyznaje? Jak ocalić tego, który cierpi z powodu homoseksualnych skłonności i nie chce promować żadnej ideologii? Jak potępić ideologię, ocalając człowieka? Proponuję krótkie ćwiczenie z wyobraźni. Pisząc kilka tygodni temu o klerykalizmie, usłyszałam masę przykrych słów od księży, którzy poczuli się urażeni. Nie pisałam o nich personalnie. Ich samych traktowałam z szacunkiem. Odnosiłam się jedynie do obiektywnego zła, szeregu zachowań o charakterze ideologicznym, które zapewne oni sami również by potępiali. Zresztą bardzo często mówi o nich sam papież. Jednak przez samą przynależność do grupy, w której owo gorszące zjawisko się rodzi, poczuli się zaatakowani. Możemy dyskutować, czy to słuszne, ale dziś właśnie oni powinni najlepiej zrozumieć (bo przecież na własnej skórze poczuli), jak niełatwe w praktyce jest owo odróżnienie człowieka od ideologii, w której ktoś go zamyka.
Właśnie przez pryzmat takiego ćwiczenia staram się dziś rozumieć, co czują osoby homoseksualne, słuchając nas, ludzi Kościoła. Oni nie są tłumem. Oni nie są ideologią. Są Adamem, Krzysztofem Tomaszem. Są człowiekiem, którego spotkaliśmy twarzą w twarz.
Mówić prawdę?
Jednym z argumentów, którego często używamy, jest „przecież mówimy prawdę”. Powtarzamy przy tym, że prawda jest najważniejsza. To stwierdzenie jest słuszne, kiedy mówimy o naukach biologicznych, o naukach historycznych czy o zeznaniach w sądzie. Choć już z sądami nie jest to tak jednoznaczne: przecież nie mamy obowiązku zeznawania przeciwko osobom najbliższym. Pojawia się tu więc inne ważne kryterium, pojawia się miłość. Już Sokrates do mówienia prawdy dodawał dwa kryteria: kryterium dobra i kryterium pożyteczności. Chrześcijaństwo mówi o prawdzie, która jest nieodłącznie spleciona z miłością i bez niej nie występuje. Musimy być tego świadomi, że odpowiedzialność za słowo domaga się przewidywania efektów, jakie owa prawda wywoła. Czy prawda, którą głosimy, wypowiadana jest z miłością? Czy zachwyci Ewangelią? Czy przyciągnie do Jezusa? Czy może wpisze się w polityczną walkę i sprawi, że ludzie jej słuchający zaczną kogoś nienawidzić? Jeśli to ostatnie, trzeba powiedzieć jasno: tak głoszone słowa nie są chrześcijańską prawdą.
Wymogiem, który stawiają nam dokumenty Kościoła w relacji wobec osób homoseksualnych, jest szacunek. Szacunek nie jest teorią – jest elementem składowym spotkania. Nie okazuje się go deklaracjami, rzucanymi w tłum i połączonymi na jednym wdechu z potępieniem zachowań. Nie okazuje się go również słowami, które dyskwalifikują: „pogańskie bezbożnictwo” czy „wypier…”. Przepraszam za brutalną dosłowność, ale trzeba jej doświadczyć i zestawić z katechizmową „delikatnością”, żeby zrozumieć ciężar tych słów. Trafiają one również do ludzi, którzy odkrywają w sobie homoseksualizm, a siedzą w pierwszej ławce w Kościele albo przynajmniej tęsknią za Bogiem. Te słowa ich wykluczają, wypychają z przestrzeni, którą uważali za swoją. Wrogów nie przekonają – a tych, którzy byli dotąd przyjaciółmi, skrzywdzą i uczynią nowymi wrogami.
Agresja
Jako chrześcijan bolą nas agresywne ataki na to, co dla nas ważne, zwłaszcza na chrześcijańskie symbole, z upodobaniem otaczane tęczą albo wykorzystywane wprost bluźnierczo. Jako chrześcijanie nie wiemy, co powiedzieć czterolatkowi, który oświadcza, że kiedyś będzie miał męża albo żonę. Nie chcemy, by ktoś otwierał mu wyobraźnię w kierunku, w którym sama być może nigdy by nie poszła.
Jako chrześcijanie nie wiemy, jak przyjąć w domu dziewczynę swojej córki i czy jechać na jej homoseksualny ślub w Amsterdamie. Co jest ważniejsze: miłość czy świadectwo prawdzie o grzechu? To są elementy, które najpierw wywołują w nas niepewność i lęk – a jeśli ich w sobie nie zrozumiemy, przerodzą się w agresję.
Niepewność i lęk przeradzają się w agresję również po drugiej stronie. Odkrywanie niechcianego homoseksualizmu, próba ukrywania, konieczność stanięcia z odkryciem wobec rodziców czy bliskich, to wszystko rodzi paniczny wręcz lęk. Nawet jeśli nikt wprost ich nie atakuje, homoseksualiści słyszą w zwykłych rozmowach to, co stać się może przyczyną ich odrzucenia. Bojąc się zdemaskowania, często sami są najbardziej homofobiczni. Jeśli ten lęk nie zostanie zrozumiany, przerodzi się w agresję.
Być może tu właśnie klucz do sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Polityczne potyczki ideologów wyzwoliły i nakarmiły w ludziach ich lęki. Im bardziej czujemy się zagrożeni, tym więcej w nas agresji. Im głośniej krzyczą jedni, tym silniejsze działa wytaczają drudzy. To sytuacja, której nie wolno już nakręcać, pytając, kto ma rację. To sytuacja, którą natychmiast trzeba przerwać.
Jak żyć?
Jak w praktyce żyć Ewangelią wobec osób homoseksualnych? Przeciwstawiając się wprowadzaniu do szkół programów edukacji opartych na ideologii LGBT, Kościół w Ameryce Łacińskiej wprowadza program edukacji seksualnej „Ucząc się kochać”. Program oparty jest na integralnej formacji uczuciowej, seksualnej i duchowej, uczy dzieci, jak przeciwstawiać się przemocy, presji grupy, jak być wdzięcznym za dar życia. To dobry kierunek, pozytywny, walczący z ideologiami dużo skuteczniej niż wzajemne obrzucanie się epitetami.
Na pytanie odpowiada mi też o. Kaproń z Boliwii: – Byłem w parafii Urubicha o najwyższym wskaźniku chorych na AIDS. Relacje homoseksualne były tam na porządku dziennym. Byłem z tymi ludźmi, jeździłem z nimi do szpitala. Ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy organizować manifestacje o równe prawa. Co więcej, kiedy mówiłem tam kazania, dotyczyły one wzmocnienia tradycyjnej rodziny.
Jak żyć Ewangelią wobec osób homoseksualnych? To może naiwne, ale niegłupie postawić sobie to stare pytanie: „Co zrobiłby Jezus?”. Co zrobiłby Jezus, nie ten z pobożnych książek, ale gdybyśmy stanęli razem tam, w Galilei? Ktoś mówi, że powiedziałby „Idź i nie grzesz więcej”. Święta racja. Tylko On to mówił zawsze na koniec spotkania. On to mówił po tym, jak okazał miłość, jak przygarnął, jak uzdrowił. Oskarżenie nie jest dla Jezusa punktem wyjścia: oskarżenie zamyka relację miłości.
Gdzieś w internecie znajduję komentarz: „To już nie jest mój Kościół” – wyznaje ktoś z żalem. „Droga wolna, dobra decyzja. I tak się nie nadawałeś!” – otrzymuje odpowiedź.
To nie jest Kościół, jeśli nie płacze po utraconym bracie. To nie jest Kościół, jeśli nie idzie po zaginioną owcę, nawet jeśli ona wierzga i śmierdzi, bo zdążyła się utaplać w jakimś gnoju.
Lubimy dziś zacytować jakieś zdanie, żeby udowodnić drugiemu niewybaczalną winę. Cytujemy, żeby usprawiedliwić mocne słowa (bo Jezus mówił, że „plemię żmijowe”), żeby usprawiedliwić przemoc (bo przecież wyrzucał kupców ze Świątyni). Tymczasem Ewangelia nie jest antologią cytatów do wyboru na dowolną okazję. Jest całością, która nie tylko zawiera zestaw zasad i wartości, ale jest nośnikiem wrażliwości. Miłość i prawda splatają się w Ewangelii do tego stopnia, że trudno je tam rozdzielić.
Poczekam, aż wrócisz
Agnieszka, katolicka blogerka, animatorka wspólnoty, rocznik 1992, na swoim blogu opowiada między innymi o fragmencie z Pisma Świętego, który najbardziej porusza jej serce. „Poczekam tu, aż wrócisz” (Sdz 6, 18) (…) Grzech sprawia, że odchodzę od Boga. Ale to ja odchodzę, nie On. On ciągle jest. I czeka. Mówi mi: „Odeszłaś, ale Ja nigdzie nie idę. Poczekam tu na Ciebie, aż wrócisz. Poczekam TU – w miejscu, w którym mnie ostatni raz widziałaś, żebyś nie musiała szukać i błądzić. Wiesz, gdzie jestem. Czekam. Wróć. Nie przyprowadzę Cię na siłę. Jesteś wolna. (…) Dziękuję Ci, Panie, że za każdym razem, kiedy się oddalę, Ty cierpliwie i z miłością czekasz”.
Czy to nie jest dziewczyna, z którą chciałbyś porozmawiać o Bogu? Czy to nie jest dziewczyna, która swoją wiarą mogłaby zrobić ci rekolekcje? Agnieszka wyznała kilkanaście dni temu: „Jestem LGBT. Orientacja seksualna, jakakolwiek by nie była, nie jest grzechem sama w sobie. Podjęłam wyzwanie życia zgodnie z moją wiarą, co może się równać samotności”.
Jedni wykorzystali jej wyznanie dla swoich celów. Inni nazwali dewiantką, heretyczką i sodomitką. Dziewczyna ukryła się w e-świecie, napisała tylko, że żałuje swojej szczerości. Na blogu na pytanie: „Bóg jest dla mnie…?”, odpowiada nadal: „Jest moim wszystkim”.