Logo Przewdonik Katolicki

Sprawdzono: min nie ma

Jan Pospieszalski
Fot.

Kiedy jako mały chłopiec odwiedzałem miasta najbardziej dotknięte działaniami wojennymi, dostrzegałem na murach rosyjskie i polskie napisy Sprawdzono: min nie ma. Dla mieszkańców oznaczało to, że można bezpiecznie wrócić i mozolnie odbudowywać zniszczony dom. Podnoszenie z ruin, uprzątanie gruzu i przygotowywanie miejsca do nowego życia kojarzy mi się z rekolekcjami,...

Kiedy jako mały chłopiec odwiedzałem miasta najbardziej dotknięte działaniami wojennymi, dostrzegałem na murach rosyjskie i polskie napisy „Sprawdzono: min nie ma”. Dla mieszkańców oznaczało to, że można bezpiecznie wrócić i mozolnie odbudowywać zniszczony dom. Podnoszenie z ruin, uprzątanie gruzu i przygotowywanie miejsca do nowego życia kojarzy mi się z rekolekcjami, sakramentem pojednania – spowiedzią adwentową.

Po tym wszystkim, co wiadomo o współpracy z SB niektórych duchownych, reakcjach części biskupów i przełożonych, którzy nie chcą ujawnienia tajnych współpracowników wśród księży i zakonników, w wielu wiernych zrodził się problem ograniczonego zaufania do spowiedników.

Wiem od zaprzyjaźnionych kapłanów, że temat ten często wraca w rozmowach z wiernymi.

W tym tygodniu obchodzimy ćwierćwiecze wprowadzenia stanu wojennego. Dla wielu Polaków to dziś nic nieznacząca data, ale żyje wśród nas ogromna społeczność, dla której stan wojenny się nie skończył. Rodziny pomordowanych zostały same ze swoim cierpieniem. Wielu represjonowanych nie doczekało się rehabilitacji, nie otrzymało zadośćuczynienia. Wdowy górników z Wujka, tata Grzegorza Przemyka, mama Piotra Majchrzaka (poznańskiego licealisty) i wielu, wielu innych żyje w poczuciu niesprawiedliwości. Nie osądzono sprawców, nie nazwano morderców, nie wskazano też ich mocodawców.

Uruchomiona machina zacierania zbrodni i ukrywania winnych przez 17 lat ciągle działa. Dziś już nie jako aparat propagandy PRL, ale jako sojusz wielu środowisk (w tym również kościelnych), którym zależy, aby nie ujawniać prawdy. A przecież to nie jakiś bezosobowy system dopuszczał się zbrodni. To nie jakieś dziejowe fatum dokonywało spustoszeń i sprawiało, że ginęli ludzie. Ktoś zapisywał się do partii, ktoś w tej partii robił karierę. Ktoś cenzurował, inwigilował, donosił jako agent, siał dezintegrację i konflikty. Ktoś w końcu torturował, mordował, a potem te zbrodnie krył. Ktoś inny również zacierał ślady, tłumaczył i tworzył moralną wykładnie tzw. dziejowej konieczności i geopolitycznych imponderabiliów. To są konkretni ludzie, którzy korzystając z bezkarności, nadal często działają w środowisku swych ofiar, mają wpływ na bieg wydarzeń, są żywym dowodem niesprawiedliwości.

Wiem – usłyszę zaraz zarzut, że domagam się odwetu, że zemsta to nie jest chrześcijańskie uczucie. Ale tu nie o odwet chodzi. Sprawiedliwość to nie jakiś luksus – to fundament budowania każdej społeczności. Bez poczucia sprawiedliwości – bez nazwania zła złem, bez szacunku do prawdy przyklepujemy to zwątpienie i beznadzieję, jaką pamiętam z PRL-u.

W Polsce nadal draństwo nie przestało popłacać, a uczciwość jest frajerstwem. Sprawiedliwość to nie jakiś komfort, to warunek niezbędny odzyskiwania zaufania. Bez niego nie udaje się tworzenie jakiejkolwiek wspólnoty. W interesie każdej instytucji, a przede wszystkim Kościoła, jest odbudowa tego zaufania. Dlatego nie dziwię się tym, którzy przystępując do adwentowej spowiedzi, chcieliby czytać na konfesjonałach: „Sprawdzono w IPN – spowiednik godny zaufania”.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki