Zdarza mi się, że podczas modlitwy zaczynam mówić inaczej, niż bym chciała. Rodzą się we mnie wówczas złe myśli: bluźniercze, przeklinające, złorzeczące, znieważające, wulgarne… Im bardziej staram się je odtrącić, tym one się nasilają. Mój problem dotyka sakramentów, Kościoła, a nawet samego Pana Boga, niekiedy także ludzi. Czy popełniam przez to grzech? Jaki? Jak o tym mówić na spowiedzi i co w ogóle z tym począć?
Barbara
Świat naszych myśli jest jak niezgłębiony ocean. Czasem bywa nieopanowany i nierozpoznany do końca. Jedynie Chrystus, Syn Boży, według świadectwa Pisma, znał ludzkie myśli: „wiedział, co się kryje w człowieku” (J 2, 25, por. Mk 2, 8).
Modlitwa jest jednym z wyrazów aktywności ludzkiego umysłu. Poszukując zwięzłego jej określenia, mówimy nawet, że jest ona „wzniesieniem myśli do Boga”. Czasem jednak to „wzniesienie myśli” nam się nie udaje. Wrażenia i przeżycia, budzące się pod ich wpływem emocje, a także czynniki zewnętrzne (np. wpływ demonów) nie pozwalają nam na skupienie myśli. Doświadczamy rozproszeń. Niekiedy nie jesteśmy w stanie opanować myśli. Stan ten bywa raczej niezawiniony, nie jest więc grzeszny. Grzechem byłoby poszukiwanie rozproszeń czy też celowe ich wywoływanie, budzenie złych myśli, podsycanie ich. Z tego należałoby się spowiadać, bo złe myśli: bluźniercze, wulgarne czy też złorzeczące są zarzewiem grzechu (por. Mt 15, 19–20).
Najlepszym sposobem poradzenia sobie z niechcianymi myślami jest odwrócenie uwagi i przeniesienie jej na coś innego. Dobrze jest zacząć wówczas czytać słowo Boże albo zamienić modlitwę myślną na rzecz modlitwy ustnej (dobrze, gdy głośno wypowiadanej), np. litanijnej. Niekiedy należy wręcz przerwać modlitwę i zająć się czasowo czymś innym, co pozwoli nam nabrać dystansu i ochłonąć. Doświadczając na modlitwie niechcianych myśli, wzywajmy pomocy Ducha Świętego, który „uzdrawiając rany grzechu, odnawia nas w naszym myśleniu; oświeca nas i umacnia, byśmy żyli jak «dzieci światłości» (Ef 5, 8) w «prawości i sprawiedliwości, i prawdzie» (Ef 5, 9)” (KKK 1695).