Londyńskim kuratorom udało się wreszcie zorganizować monograficzną wystawę Velázqueza, hiszpańskiego malarza znanego przede wszystkim z dworskich portretów. Duże płótna rozwieszone na ścianach National Gallery robią porażające wrażenie.
Velázquez, a właściwie Diego Rodriguez de Silva (hiszpańskim zwyczajem przejął nazwisko rodowe matki i pod takim został zapamiętany), nie był malarzem bardzo płodnym. Pozostawił po sobie około stu płócien, których większość prezentowana jest w madryckim Muzeum Prado i niechętnie wypożyczana. Pozostałe prace można podziwiać w różnych częściach świata, przede wszystkim jednak w Wiedniu i Londynie. National Gallery posiada w swoich zbiorach aż szesnaście dzieł hiszpańskiego malarza. Nie ma się więc co dziwić, że od lat marzyło o zorganizowaniu dużej wystawy monograficznej. Udało się w końcu wypożyczyć aż trzydzieści obrazów i w ten sposób nad Tamizą można zobaczyć połowę zachowanych do dzisiaj dzieł Velázqueza.
Z teściem do Madrytu
Nauczycielem młodego Veláz-queza był sewilski artysta Francisco Pacheco, który szybko docenił talent swego ucznia i nawet oddał mu rękę swej córki. Czuwał nad karierą zięcia, odbywał z nim liczne podróże do Madrytu i poddawał pomysły zbliżenia się do królewskiego dworu. Obrazy z pierwszego okresu to głównie tzw. bodegones, czyli realistyczne sceny kuchenne utrzymane w ciemnej tonacji. Jaśniejsze wydają się obrazy o tematyce mitologicznej i religijnej, malowane w tym samym okresie. „Chrystus w domu Marty”, „Nosiwoda” czy „Stara kucharka” zachwycają niderlandzką dokładnością w przedstawianiu zwykłych przedmiotów i wyrazistymi twarzami postaci. Później twarze na dobre zadomowią się na płótnach artysty. Madryckie podróże nie poszły na marne, a pierwszy portret młodego króla Filipa IV tak się spodobał, że Velázquez spędził na dworze królewskim resztę swego życia.
Na królewskim dworze
Trzon londyńskiej wystawy stanowią oczywiście te najbardziej znane portrety króla, infantów i infantek. Niepokojące obrazy małych dzieci, ubranych w „dorosłe” stroje, surowe damy, krynoliny, koronki, kapelusze i dużo czerni. Velázquez był wierny Filipowi IV i piął się po szczeblach dworskiej kariery. Otrzymał nawet wysoki tytuł marszałka pałacu. Namalował w tym okresie ponad trzydzieści portretów Filipa. Na rok przed śmiercią otrzymał wymarzony krzyż Orderu Świętego Jakuba.
Nie był typem ekscentrycznego artysty buntującego się przeciwko ładowi społecznemu i władzy. Nie brał też udziału w pijatykach, nie wszczynał awantur, stąd nie przetrwały o nim żadne plotki. Można by powiedzieć, że był nudnym konformistą na usługach króla. Nie jest to jednak cała prawda – stworzył bowiem dzieła bardzo oryginalne i poruszające, a z jego techniki przedstawiania światła korzystali dwieście lat później impresjoniści.
Wystawa do 21 stycznia 2007 r.